poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział dwudziesty czwarty

— No przecież ja zaraz zwariuję! — Leah z głośnym trzaskiem kładzie sztućce na talerzu, przerywając w ten sposób panującą przy obiedzie ciszę. — Lisa, co się znowu dzieje?
Może niepotrzebnie zapraszałam ją i Andreasa do siebie na obiad. Mogłam pożegnać się z nimi na mieście i wrócić do mieszkania sama, ale miałam nadzieję, że w ich towarzystwie przestanę myśleć o Stefanie i o tym, co mi powiedział. No cóż, nie udało się.
— Nic się nie dzieje — odpowiadam szybko i przybieram na twarz szeroki uśmiech, który ma potwierdzić moje słowa.
Ale Leah nie daje się nabrać. Patrzy na mnie z politowaniem i mało brakuje, żeby postukała się palcem wskazującym w czoło.
— Chodzi o Stefana, prawda? Co on ci powiedział?
Czasem mam wrażenie, że ona czyta w moich myślach.
Patrzę niepewnie na Andreasa, a on, gdy dostrzega moje zmieszanie, opuszcza wzrok na swój talerz i wraca do jedzenia.
— Nie musisz się przejmować Andreasem, on o wszystkim wie — Leah informuje mnie o tym tak, jakby to było oczywiste. Jakbym to ja opowiedziała mu o tym, co było między mną a Michaelem.
Na szczęście Andreas ma na tyle przyzwoitości, żeby chrząknąć nerwowo i lekko się zaczerwienić.
— To może ja was zostawię — mruczy, unikając mojego spojrzenia. — Zadzwonię do Gregora i spytam, jakie ma plany na wieczór. — Wstaje od stołu i szybkim krokiem oddala się w głąb mieszkania.
Czekam, aż zamknie za sobą drzwi od pokoju, który służy mi za garderobę, a wtedy ruszam z atakiem na Leah.
— Jak mogłaś mu o tym powiedzieć? — pytam z wyrzutem. Teraz, gdy minął pierwszy szok, staję się coraz bardziej wściekła.
— Gdybym mu nic nie powiedziała, to miałby o tobie takie samo zdanie jak reszta kadry — odpowiada spokojnie.
— No i? — prycham. — Nie przyszło ci do głowy, że ja nie chcę, żeby ktoś jeszcze wiedział o moim, pożal się Boże, romansie?
— I tak wszyscy o nim wiedzą — tym razem w jej głosie słychać poirytowanie.
— Ale to nie upoważnia cię do dzielenia się ze swoim chłopakiem intymnymi szczegółami mojego życia.
— Lisa, daj spokój. — Przewraca oczami i wzdycha wymownie. — Jego to i tak nie obchodzi. Powiedz mi lepiej, co się dzieje. To przez Stefana jesteś taka zmartwiona?
Po szybkiej analizie sytuacji stwierdzam, że drążenie tematu Andreasa nie ma sensu. Nie chcę się kłócić z Leah i dlatego odpuszczam jej bez walki.
— Ta rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych – przytakuję.
Słysząc to, od razu łagodnieje i uśmiecha się ze współczuciem.
— Nie przejmuj się nim. Ostatnio trochę mu odbija i właściwie wszyscy mają go już dość.
— Co masz na myśli? — pytam, nie kryjąc zainteresowania. Prawie całkiem zapominam o tym, jak bardzo się na nią przed chwilą zdenerwowałam.
Leah bierze głęboki wdech, dając mi do zrozumienia, że muszę się przygotować na długą opowieść.
— Chodzi cały czas nadąsany i wściekły jak osa. Nie mam pojęcia, co mu się stało, bo przecież zawsze był taki uroczy i sympatyczny. Doprowadził tym do szału nawet Marisę. Chociaż z tego co wiem, to ona miała też pretensje o to, że poświęca Michiemu więcej czasu niż jej. Zagroziła, że go zostawi, jeśli to się nie zmieni, ale on się tym kompletnie nie przejął, rozumiesz? Była tak załamana, że w końcu rzeczywiście z nim zerwała. Chyba liczyła na to, że dzięki temu się opamięta i szybko do siebie wrócą, a tymczasem spłynęło to po nim jak woda po kaczce. Ześwirował totalnie.
Kiedy kończy swoją wypowiedź wzbogaconą mocną gestykulacją rąk, opada na oparcie krzesła i patrzy na mnie uważnie, obserwując moją reakcję.
— Och — tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.
— Ja też jestem w szoku. Wszyscy jesteśmy — przytakuje mi Leah ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.
Przez moją głowę przelatują strzępki myśli, których nie chcę chwytać i składać w jedną całość. Boję się obrazu, jaki mógłby powstać z tej układanki, ale boję się też tego, że mogłoby się okazać, że Stefan jest dużo lepszym człowiekiem ode mnie.
— No cóż. — Leah prostuje się i podnosi z talerza sztućce. — Jak już mówiłam, nie powinnaś się nim przejmować.
Chrząkam nerwowo. Nie chcę tego robić, ale czuję się zobowiązana do wybielenia sylwetki Stefana w oczach Leah.
— Tak właściwie, to on nie był dla mnie niemiły. To znaczy nie bardziej niż zawsze.
Unosi brew w pytającym geście, ponieważ usta ma pełne jedzenia.
— Nie jestem pewna, ale chyba mi zasugerował, że Michaelowi wciąż na mnie zależy — mówię ostrożnie.
Leah wytrzeszcza oczy, a następnie nerwowo przełyka przeżute jedzenie, prawie się przy tym dławiąc.
— Co przez to rozumiesz? — pyta niepewnie.
Streszczam jej całą moją rozmowę ze Stefanem. Rezultat jest taki, że teraz oczy już prawie wyskakują jej spod powiek.
— I ty tak spokojnie tutaj siedzisz, zamiast być w drodze do Linzu? — Podnosi głos, niebezpiecznie zbliżając się nad stołem w moją stronę.
— Zwariowałaś? Mam tak po prostu zaufać Stefanowi po tych wszystkich nieprzyjemnościach, jakich doświadczyłam z jego strony?
— A co masz do stracenia? Jeśli kłamał, to wrócisz tutaj i nadal będziesz sobie żyła w smutku i rozpaczy, a jeśli mówił prawdę... Lisa, możesz zyskać wszystko, na czym tak bardzo ci zależy. Poza tym, już dawno powinnaś była do niego pojechać, bez względu na to, co myśli o tym Stefan.
Leah sprawia wrażenie podnieconej tym wszystkim bardziej niż ja. Podrywa się z krzesła i chodzi dookoła stołu tak, że ledwo nadążam za nią z obracaniem głowy.
— Ale... — Chcę powiedzieć, że wciąż nie czuję się przekonana, co do uczciwych zamiarów Stefana, lecz Leah nie daje mi dość do słowa.
— Kochasz go, czy nie? — Niespodziewanie zatrzymuje się przy moim krześle i chwyta mnie mocno za nadgarstek.
— Oczywiście, że tak — odpowiadam natychmiast. Nie tylko dlatego, że to kwestia, której już od dawna jestem pewna – po prostu zaczynam się jej bać.
— No to sprawa jest prosta — stwierdza ze wzruszeniem ramion. — Andreas!!! — krzyczy w głąb mieszkania tak głośno, że podskakuję na krześle i zatykam uszy dłońmi. — Andreas!!! — ponawia swoje wołanie, gdy w przeciągu trzech sekund nie otrzymuje żadnej odpowiedzi.
— Tak? — Zdezorientowany Andreas zjawia się w salonie, wciąż jeszcze trzymając telefon w dłoni. Zastanawiam się, czy w ogóle zdążył w kulturalny sposób zakończyć rozmowę z Gregorem.
— Zbieraj się, wracamy do Linzu — informuje go Leah, jednocześnie zabierając mój talerz z niedokończonym obiadem i składając go na kupkę wraz z innymi.
— Już teraz? — pyta, a do jego zdziwienia dołącza rozczarowanie. — Właśnie umówiłem nas na wieczór z Gregorem.
— To zadzwoń jeszcze raz i to odwołaj — Leah mówi powoli i wyraźnie, jakby instruowała kilkuletnie dziecko, jak nałożyć pastę do zębów na szczoteczkę.
Kiedy Leah wraz z naczyniami odchodzi w stronę kuchni, Andreas posyła mi pytające spojrzenie. W odpowiedzi na nie kręcę jedynie głową, bo jestem w nie mniejszym szoku niż on.
— Leah, ja nie mam zamiaru nigdzie jechać — teraz to ja dobitnie akcentuję każde słowo.
Stoi tyłem do mnie, ale nie muszę widzieć jej twarzy, żeby poznać, jak bardzo jest poirytowana. Odkłada naczynia z głośnym trzaskiem na kuchenny blat, a jej ramiona unoszą się w nerwowym oddechu.
— Lisa, przykro mi to mówić, ale jesteś największą idiotką, jaką znam. Niezależnie od tego, co powiedział Stefan, powinnaś porozmawiać z Michaelem.
— Przecież on mi jasno i wyraźnie oznajmił, że nie chce mnie w swoim życiu! — Nie wytrzymuję i podnoszę głos. Zapominam o zdezorientowanym Andreasie przysłuchującym się naszej rozmowie. Jestem wściekła i muszę dać tej wściekłości upust. Leah może sobie rozstawiać po kątach Andreasa, ale ja zbyt długo pozwalałam innym osobom na wtrącanie się w moje życie, żeby teraz tak po prostu jej ulec.
— A co miał ci wtedy powiedzieć? Byłaś z Lucasem i nie zanosiło się na to, żebyś miała z nim zerwać. Wiele się zmieniło od tamtej pory, jakbyś nie zauważyła.
Nie odpowiadam. Jestem zajęta wykonywaniem relaksacyjnych wdechów i wydechów, które są moim jedynym ratunkiem przed eksplozją gniewu. Powoli zaczynam tracić cierpliwość.
— Mogę wiedzieć, o co chodzi? — Słyszę nieśmiałe pytanie Andreasa dochodzące gdzieś zza moich pleców.
— Leah postanowiła przejąć kontrolę nad moim życiem — odpowiadam kąśliwie, nie patrząc przy tym na niego, lecz wbijając w nią oskarżycielskie spojrzenie.
— Tak. Za bardzo lubię ciebie i Michiego, żeby bezczynnie patrzeć, jak się unieszczęśliwiacie. Już dawno powinnam była coś z tym zrobić. — Odwzajemnia moje spojrzenie i przez chwilę po prostu mierzymy się wzrokiem.
— Dzięki za wyjaśnienia. — Andreas przypomina nam o swojej obecności, posługując się przy tym sarkazmem.
— Wytłumaczę ci wszystko w drodze do hotelu. — Leah łapie go za rękę i ciągnie za sobą w stronę przedpokoju. — Będziemy tu z powrotem za godzinę, więc bądź gotowa i nigdzie nie uciekaj, bo i tak cię znajdziemy. — Grozi mi palcem, za który mam ochotę mocno szarpnąć.
Nie odpowiadam. W myślach pokazuję jej język, a następnie zamykam za nimi drzwi z ostentacyjnym trzaskiem. Obiecuję sobie w duchu, że nie otworzę ich przed poniedziałkowym porankiem, nawet gdyby Leah miałaby w nie walić pięściami, kopać, albo gryźć.
Nie będę biegła do Michaela tylko dlatego, że Stefan tak mi poradził. Przecież jasno dał mi do zrozumienia, że nie chce mnie znać i to on powinien się do mnie odezwać, gdyby coś się w tej kwestii zmieniło. Poza tym już się pogodziłam z faktem, że nie będziemy razem i muszę nauczyć się żyć bez niego. Po co rozdrapywać świeże rany? Jeśli pojadę do niego, znów go zobaczę i przypomnę sobie, jak wiele straciłam, a on zamknie mi drzwi przed nosem, na pewno nie wrócę już tak łatwo do siebie. A co do Leah... Ona jest ostatnią osobą, która powinna mnie pouczać w kwestii podejmowania ryzyka, bo jeszcze kilka tygodni temu była w niej naprawdę beznadziejna. To, że fartem jej się udało, nie znaczy, że ja będę miała tyle samo szczęścia.
Z takimi myślami sprzątam po niedokończonym obiedzie, wyjadając przy tym resztki z garnków, ponieważ dzięki uprzejmości Leah nie udało mi się zaspokoić głodu. Gdy naczynia są już ułożone w zmywarce, a blat i kuchenka dokładnie wytarte, siadam przed telewizorem i zaczynam szukać czegoś zdatnego do oglądania.
I wtedy zaczyna do mnie docierać, że ja wcale nie pogodziłam się z życiem bez niego. I że Stefan miał rację mówiąc, że jestem głupia. Bo przez cały ten czas od naszego rozstania miałam nadzieję, że coś się zmieni, że Michi do mnie zadzwoni, albo przyjedzie i cofnie swoje słowa, a nie przeszło mi przez myśl, że może on z takim samym poczuciem beznadziejności czeka na mój krok. Zrobił przecież wszystko, co mógł zrobić. Prosił, błagał, obiecywał i przekonywał, a kiedy to nie pomogło, po prostu stracił nadzieję i wolę walki. To nie on dał mi do zrozumienia, że nie chce mnie w swoim życiu, ale ja jemu, bo nie zerwałam z Lucasem, chociaż wiedziałam, że to jedyny sposób na to, żebyśmy byli razem. A potem wyjechałam bez pożegnania, bo moich odwiedzin u niego w szpitalu nie można było nazwać pożegnaniem, skoro on nawet nie był ich świadomy, i zamknęłam się w mieszkaniu niczym obrażona księżniczka w zamku. Co on miał zrobić? Znowu przyjeżdżać tutaj, znowu się poniżać? Nawet gdyby chciał, to nie miał takiej możliwości, bo leżał w szpitalu, a potem przechodził rehabilitację.
Boże, jaka ze mnie idiotka! Dlaczego wpadłam na to wszystko dopiero teraz?
Nie mam już żadnych wątpliwości co do tego, co muszę teraz zrobić. Wyłączam telewizor i biegnę do garderoby, gdzie wygrzebuję sportową torbę i wrzucam do niej kilka pierwszych lepszych ciuchów. Nawet jeśli Michael zatrzaśnie mi drzwi przed nosem, to i tak będzie już za późno na powrót do domu i będę musiała zatrzymać się w jakimś hotelu. Potem biorę szybki prysznic, zakładam świeże ubrania, a kosmetyki do makijażu wrzucam do torebki. Nie mam zamiaru czekać na Leah i Andreasa – już zbyt długo zwlekałam z tym wyjazdem. W drodze windą na parking rozczesuję splątane po umyciu włosy, a makijaż wykonuję już w samochodzie podczas stania na czerwonych światłach. W międzyczasie dzwonię do Leah, żeby jej powiedzieć, że jadę do Linzu bez niej i Andreasa. Mija chwila, nim udaje mi się ją przekonać, ale wreszcie odpuszcza, chyba za namową ucieszonego takim obrotem spraw Koflera. Na koniec prosi jeszcze, żebym jej obiecała, że już się nie wycofam i zrobię to, co do mnie należy.
Nie myślę za wiele w czasie jazdy. Nie przyglądam się mijanym krajobrazom, nie zwracam uwagi na przydrożne bilbordy, nie słucham nawet muzyki. Wpatruję się w drogę, która ma mnie zaprowadzić do Michaela. Skupiam się głównie na tym, żeby nie przekraczać za bardzo dozwolonej prędkości, bo pod wpływem adrenaliny przychodzi mi to wyjątkowo łatwo. Pokonuję tę trasę samochodem po raz pierwszy, więc tym bardziej powinnam być ostrożna. Teoretycznie zwlekałam z tą decyzją tak długo, że pół godziny opóźnienia nie zrobiłoby żadnej różnicy, ale boję się, że gdybym pozwoliła sobie ochłonąć, rozmyśliłabym się błyskawicznie i zawróciła do Wiednia. Dojeżdżam do Linzu jeszcze przed zmierzchem i dopiero w momencie gdy parkuję pod domem Michaela, dopadają mnie wątpliwości. Może nie odzywał się do mnie, bo naprawdę nie chce mieć ze mną nic wspólnego, a nie dlatego, że czekał na mój ruch? Może jest już za późno na to, żebym mogła cokolwiek naprawić i odwiedzając go zrobię z siebie idiotkę? Tak się spieszyłam, a teraz opóźniam wyjście z samochodu tak bardzo, jak tylko się da. Kilka razy sprawdzam robiony pośpiesznie makijaż i poprawiam szminkę, która jakimś cudem i tak jest nałożona na usta perfekcyjnie. Spędzam tak prawie dziesięć minut, w czasie których trzy razy jestem bliska włączenia silnika i wrócenia do domu. Wreszcie przypominam sobie o obietnicy danej Leah i wysiadam, bo wiem, że zabiłaby mnie, gdybym ją złamała. Całe moje zdecydowanie nagle gdzieś się ulatnia i pokonuję dzielącą mnie od wejścia do budynku odległość niemrawym krokiem. Czuję się prawie tak jak wtedy, gdy wracałam do niego po telefon, z tą różnicą, że teraz jestem dużo bardziej zdenerwowana, bo sytuacja jest poważniejsza. Poza tym przychodzę po to, żeby go przeprosić, a nie zademonstrować, jak bardzo mnie on nie obchodzi.
Nie mam pojęcia, co mu powiem, kiedy już otworzy drzwi. A może w ogóle ich nie otworzy? Jakaś część mnie chciałaby, żeby tak było. Mogłabym wrócić do Wiednia i powiedzieć Leah, że przecież próbowałam i nie mam sobie nic do zarzucenia. Z drugiej strony wiem jednak, że drugi raz nie odważyłabym się na przyjazd tutaj. To było działanie pod wpływem impulsu, zupełnie do mnie niepodobne. Roztrząsanie i analizowanie wszystkiego nie wyszło mi na dobre, więc może faktycznie powinnam skorzystać z tego, że raz zrobiłam coś zupełnie spontanicznie?
Wciskam dzwonek i odliczam w myślach. Jeden, dwa, trzy... Do ilu musi dojść, żebym mogła bez wyrzutów sumienia zawrócić do samochodu? Nie dowiaduję się tego. Michael otwiera drzwi, gdy dochodzę do dwunastu.
Węzeł w moim brzuchu, towarzyszący mi od wyjścia z domu, zaciska się jeszcze mocniej, a w moim gardle pojawia się olbrzymia gula, której nie potrafię przełknąć.
Po tak długiej rozłące chciałabym się z nim spotkać w innych okolicznościach. Będąc pewną tego, że wciąż mnie kocha i że tęsknił za mną równie mocno jak ja za nim i mogąc go pocałować, a potem wtulić twarz w jego tors, żeby poczuć zapach jego perfum.
Tymczasem mogę jedynie myśleć o tym i mieć nadzieję, że nie zatrzaśnie mi zaraz drzwi przed nosem, ale wpuści do środka i da szansę na udzielenie marnych wytłumaczeń. Na jego zmęczonej twarzy prezentuje się wyłącznie zaskoczenie, którego nie potrafię uznać ani za pozytywne, ani negatywne.
— Co ty tu robisz? — pyta. I wciąż nie jest ani oschły, ani uradowany. Po prostu zdziwiony.
— Możemy porozmawiać? — proponuję nieśmiało.
Wciąż szukam w jego oczach jakiegoś błysku, który dałby mi nadzieję na to, że cieszy się na mój widok. Że pomimo tego, jak bardzo go skrzywdziłam, jest w stanie wszystko mi wybaczyć i spróbować od nowa.
Nie znajduję jednak niczego takiego. Mimo tego Michael otwiera szerzej drzwi i odsuwa się na bok, robiąc mi miejsce do przejścia. Kilka kroków i już jestem w jego mieszkaniu. Nabieram nadziei na to, że mam jeszcze jakieś szanse.
Prowadzi mnie do salonu, który teraz, gdy nie ma w nim nikogo poza nami, wydaje się dziwnie pusty i za duży. Z pewnym zadowoleniem zauważam, że brakuje w nim kobiecej ręki. Podczas gdy ja rozglądam się po pomieszczeniu, Michael zbiera z sofy jakieś papiery, a następnie gestem wskazuje mi, żebym na niej usiadła. Boli mnie to, że traktuje mnie tak oschle, tak jakby nigdy nic się między nami nie wydarzyło. Ale z drugiej strony, jak miałby się zachowywać? Przywitać mnie z otwartymi ramionami, a potem obsypać pocałunkami?
— Napijesz się czegoś? Herbaty, kawy, wody? — Widzę po nim, że też czuje się niezręcznie. — Herbaty chyba nie mam, ale znajdzie się jakiś sok.
— Może być woda — odpowiadam słabym głosem.
Wiem, że to głupie, ale przez to, że jest taki oficjalny, z każdą chwilą czuję się coraz gorzej. Przypominam sobie niedawną wizytę taty u mnie w mieszkaniu i zastanawiam się, czy jemu też towarzyszyły takie uczucia. Zaczynam żałować, że potraktowałam go wtedy w taki nieuprzejmy sposób. Kto wie, czy złośliwa karma nie postanowi teraz do mnie wrócić? Nie przywiozłam ze sobą żadnego modelu samolotu, którym w kryzysowej sytuacji mogłabym przekupić Michaela.
Znika w kuchni, więc mam chwilę na wytarcie spoconych dłoni o sukienkę. Zastanawiam się, co powinnam mu powiedzieć, gdy wróci, ale żadne słowa nie wydają mi się odpowiednie.
— Co u ciebie słychać? — pytam, kiedy przychodzi ze szklanką wody i siada na fotelu obok.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to idiotyczne pytanie, a jego mina tylko mnie w tym utwierdza. Czuję się jeszcze bardziej głupio, gdy przypominam sobie, że mój ojciec zaczął rozmowę w identyczny sposób.
— Oprócz tego, że moja kariera stanęła w miejscu, bo prawie zabiłem się na skoczni, a dziewczyna, na której mi zależało, zrobiła ze mnie idiotę, to całkiem w porządku. Miło, że pytasz — odpowiada ze sztucznym uśmiechem.
Coś w nim pęka. Słyszę to w jego głosie, widzę też w oczach. Ma do mnie żal, któremu wcale się nie dziwię, ale mimo tego czuję się urażona jego tonem.
— Nie musisz być taki sarkastyczny — odpowiadam równie kąśliwie.
— A jaki mam być? — Prycha. — Nie odzywasz się do mnie przez dwa miesiące, po czym tak po prostu przyjeżdżasz i jak gdyby nigdy nic pytasz, co u mnie słychać. Wybacz, ale nie rozumiem tego.
Nie cieszy się z tego, że mnie widzi – teraz jestem już tego pewna. Zaczynam żałować, że tu przyjechałam. Nie mogę cofnąć czasu, dlatego postanawiam przestać owijać w bawełnę i powiedzieć wprost, dlaczego do niego przyszłam.
— Chciałam cię przeprosić — mówię już zdecydowanie łagodniejszym tonem, być może nawet z odrobiną skruchy. Nie potrafię się przełamać, nie potrafię przełknąć dumy, żeby dodać coś jeszcze.
Moje przeprosiny nie robią na nim żadnego wrażenia. Przesuwa się głębiej w fotelu i nieznacznie przechyla głowę. Nie zmienił się przez te dwa miesiące. Na jego twarzy nie ma już śladu po siniakach oraz zadrapaniach i wygląda dokładnie tak samo, jak go zapamiętałam, a jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że to nie jest już ta sama osoba. Świadczy o tym chociażby sposób, w jaki się wobec mnie zachowuje.
— Okej — odpowiada. — To wszystko?
Czuję się tak, jakby kopnął mnie w brzuch. Ta rozmowa nie jest dla mnie łatwa, a on robi wszystko, żeby mi ją utrudnić. To taka kara za to, jak ja go traktowałam?
— Michael, co ja mam ci powiedzieć? — Tracę panowanie nad sobą i pozwalam, żeby przemawiała przeze mnie desperacja, która mnie tu przywiodła. — Zawaliłam, wiem. Zawiodłam cię, potraktowałam okropnie i dlatego rozumiem to, że jesteś na mnie wściekły. Jestem największą idiotką na świecie, ale proszę, jeśli czujesz do mnie coś jeszcze, to daj mi szansę, żebym mogła to wszystko naprawić.
Tym razem już nie sprawia wrażenia obojętnego. Marszczy czoło i przeciera oczy dłońmi, tak jakby zastanawiał się nad moimi słowami i próbował zyskać w ten sposób na czasie.
— Lisa, zostawiłaś mnie w momencie, gdy potrzebowałem cię najbardziej. Przez cały ten czas, kiedy leżałem w szpitalu, a potem siedziałem w domu, miałem nadzieję, że się odezwiesz chociażby po to, żeby spytać, jak się czuję. Pokazałaś mi, że w ogóle ci na mnie nie zależy, zresztą już nie pierwszy raz, więc jak mam ci teraz tak po prostu wybaczyć?
— Przecież gdybym wiedziała, to bym cię nie zostawiła. Powiedziałeś mi, że nie chcesz mnie w swoim życiu, nie pamiętasz?
Który to już raz przeprowadzam z nim taką rozmowę będącą dla mnie walką o wszystko? Z każdą sekundą czuję się coraz bardziej bezsilna, ale nie mogę sobie pozwolić na to, żeby go znowu stracić, nie teraz.
— Powiedziałem tak, bo nie miałem innego wyjścia. Liczyłem na to, że z nim zerwiesz i wrócisz do mnie, a nie wyjedziesz bez pożegnania.
To już za wiele. Wychodzi na to, że niepotrzebnie płakałam po nocach, niepotrzebnie zapijałam i zajadałam smutki i niepotrzebnie wyżalałam się Leah w czasie naszych telefonicznych rozmów, bo wszystko to robiłam tylko dlatego, że źle odczytałam jego zamiary. To wyznanie odebrało mi chęci do wszystkiego. Jedyne, na co mam jeszcze ochotę, to wyszarpanie wszystkich włosów z głowy – najpierw swojej, a potem jego.
— I nie pomyślałeś o tym, że mogłam na to nie wpaść? Że wyjechałam, bo po prostu posłuchałam twojej prośby? — Kręcę głową z niedowierzaniem. — Cholera, tak ciężko było zwyczajnie zadzwonić?
— Miałem dzwonić do ciebie po tym, jak mnie potraktowałaś? Kolejny raz poniżać się przed tobą? Lisa, walczyłem o ciebie tyle razy... Mogłaś chociaż raz ty zawalczyć o mnie.
— Myślisz, że po co tu teraz przyjechałam? — Prawie krzyczę, przez co wcale nie brzmię tak, jakbym rzeczywiście odwiedziła go w zamiarach pokojowych.
— Nie sądzisz, że już trochę za późno? Miałaś tysiąc okazji, żeby zerwać z Lucasem i pokazać, że ci na mnie zależy, a nie wykorzystałaś żadnej z nich.
Już nie siedzi wygodnie rozparty na fotelu. Nachyla się w moją stronę i, podobnie jak ja, ma przyspieszony oddech, a jego ramiona są napięte. Ta rozmowa zmierza w złym kierunku, tak właściwie to teraz oboje po prostu próbujemy się zabić wzrokiem, a ja nie czuję już potrzeby naprowadzania jej na dobre tory.
— Nie zgrywaj takiego pokrzywdzonego, przecież od samego początku wiedziałeś, że mam narzeczonego i w niczym ci to nie przeszkadzało — cedzę każde słowo, trzęsąc się przy tym ze złości.
— Och, przepraszam, że wtrąciłem się w twoje idealne życie i całkowicie je zniszczyłem!
Drwi sobie ze mnie i to w takim momencie. Niezależnie od zamiaru, z jakim tu przyjechałam, nie mogę mu pozwolić na to, żeby tak mnie traktował.
— Widzę, że się nie dogadamy — rzucam cierpko, po czym wstaję i nie patrząc na niego odchodzę w stronę wyjścia.
Obcasy moich butów hałasują, ale nie na tyle, bym nie mogła usłyszeć za sobą jego kroków. A jednak nie docierają do mnie, co znaczy, że za mną nie idzie. Cudownie. Trzaskam drzwiami, żeby nie łudził się, że jednak zostałam. Wciąż drżę ze złości, kiedy wzywam windę i kiedy już w środku nakazuję jej zjechać na parter. Nie mam pojęcia, na którym piętrze zaczynam trząść się z powodu płaczu.
Próbowałam i stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Poniżył mnie tak samo, jak ja kiedyś poniżyłam jego, z tą tylko różnicą, że on zrobił to z pełną premedytacją i zamiarem zemsty. Wiedziałam, że nie wybuchnie entuzjazmem na mój widok, ale... No właśnie, ale co? Chyba po prostu miałam nadzieję. Łudziłam się, że jeśli ja kocham jego, to niemożliwym jest, żeby on nie kochał mnie. Do tej pory wszystko w moim życiu układało się po mojej myśli, więc dlaczego tym razem miało być inaczej? Podświadomie znów potraktowałam go jak marionetkę, która zatańczy tak, jak ja jej zaśpiewam. Zapomniałam, że jest wrażliwym człowiekiem, któremu zadałam niemożliwy do zniesienia ból.
Nie wiem, co ze sobą zrobić. Wychodzę przed budynek i staję w miejscu, bo przez łzy nie jestem w stanie trafić do swojego samochodu. Robię po omacku kilka kroków, ale znów się zatrzymuję. To naprawdę koniec? Czy naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić? Przecież nie padłam jeszcze na kolana, nie czołgałam się przed nim, nie błagałam z płaczem. Nie powiedziałam mu nawet, że go kocham, a może to by coś zmieniło? Może powinnam wrócić na górę i zrobić to wszystko? Przełknąć dumę i poniżyć się tak, jak on poniżał się przede mną? Ale jeśli to zrobię, a mimo tego on pozostanie niewzruszony, to to będzie równoznaczne mojej śmierci. Nie dam rady żyć bez niego i bez szacunku do samej siebie.
Nie umiem zawrócić, ale nie potrafię też wsiąść do auta i odjechać. Dlatego po prostu stoję na środku chodnika i zanoszę się bezgłośnym płaczem. Mam ochotę krzyczeć, bo ból i żal rozrywają mnie od środka, ale nie chcę, żeby on to usłyszał. Skoro zachowałam swoją dumę tam, na górze, to nie ma potrzeby tracenia jej tutaj, kiedy już nic dzięki temu nie mogę zyskać.
Nie wiem, ile czasu mija w ten sposób. Myślę o tym, co właśnie się wydarzyło i nie reaguję na żadne bodźce zewnętrzne. Do momentu aż do moich uszu dociera znajomy głos wołający moje imię.
Odwracam się, nie będąc pewna, czy nie są to jakieś sztuczki mojej podświadomości, która próbuje mnie pocieszyć. Ale kiedy ocieram łzy rękawem kurtki, moim oczom ukazuje się Michael. Michael z zupełnie innym wyrazem twarzy niż przed chwilą. Zatroskany, toczący jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą. Już zanim otworzy usta, wiem, że to mój Michi, ten, za którym tak bardzo tęskniłam.
— Cholera, jestem na ciebie taki wściekły, ale nie mogę pozwolić, żebyś znowu mnie zostawiła — mówi spokojnym i łagodnym głosem, bez cienia złośliwości, a w jego oczach widać przy tym niepewną prośbę.
Nie potrzeba mi nic więcej. Kilkoma szybkimi krokami pokonuję dzielącą nas odległość i wpadam prosto w jego ramiona, otwarte i czekające tylko na mnie.
— Kocham cię, Michi — mówię przez łzy. — Och, tak bardzo cię kocham...
Szlocham w jego bluzę i trzymam się kurczowo jego ramion, bo chociaż z każdą chwilą tuli mnie do siebie coraz mocniej, to boję się, że z jakiegoś powodu nagle odejdzie, a ja znów zostanę sama.
— Skarbie, nie płacz już. — Delikatnie odsuwa mnie od siebie i uśmiecha się lekko. — Ja też cię kocham. Nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Jak mam nie płakać, kiedy mówi mi takie rzeczy, a jego uśmiech jest pełen szczęścia, które tak bardzo chciałam mu dać?
Ociera moje łzy rękawem swojej bluzy, a to sprawia, że rozklejam się jeszcze bardziej.
— Przepraszam za to, że wtedy wyjechałam. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam być przy tobie. — Słowa same płyną z moich ust, choć ciężko jest mi je wypowiadać i płakać w tym samym momencie.
— Najważniejsze, że jesteś przy mnie teraz.
Moje łzy giną gdzieś w jego pocałunkach, które są tak żarliwe i pełne miłości jak nigdy przedtem. Ściska mnie tak mocno, że trudno jest mi złapać oddech, ale nie chcę, żeby odsuwał się nawet o milimetr. Te dwa miesiące sprawiły, że jestem spragniona jego bliskości i mam wrażenie, że gdyby teraz wypuścił mnie ze swoich objęć, to po prostu bym się rozpadła.
I właśnie dlatego krzyczę cicho, gdy niespodziewanie odsuwa się ode mnie. Na szczęście robi to tylko po to, żeby wziąć mnie na ręce i ruszyć z powrotem do domu.
— Koniec tego przedstawienia dla sąsiadów — tłumaczy ze śmiechem. — Schudłaś — dodaje po chwili.
— To masa mięśniowa mi spadła, bo nie miałam z kim grać w tenisa — odpowiadam żartem.
Stawia mnie na ziemię dopiero w windzie. Już mam ponownie wtulić się w niego, ale wtedy dostrzegam w lustrze, jak bardzo rozmazał mi się makijaż.
— O Boże, wyglądam paskudnie — jęczę, po czym natychmiast sięgam do torebki i wyciągam z niej paczkę chusteczek.
Michaelowi to nie przeszkadza. Staje za mną i obejmuje mnie od tyłu, składając przy tym delikatne pocałunki na mojej szyi.
— Nieprawda, ty zawsze wyglądasz ślicznie — mruczy między nimi.
Mimo wszystko czuję się lepiej bez czarnych obwódek wokół oczu. Najpierw się ich pozbywam, a dopiero potem odwracam do Michaela i zatapiam w jego pocałunkach.
Kochamy się w jego sypialni, jak za pierwszym razem, ale teraz powoli i spokojnie, ze świadomością, że już nic i nikt nas nie rozdzieli. Nie ma już Lucasa, jesteśmy tylko my i nasza miłość, która tak długo czekała na to, by móc zaistnieć na dobre. Nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, że to przy nim jest mi najlepiej, ale w tym momencie, gdy spragnieni siebie nawzajem oddychamy ciężko tym samym rytmem, utwierdzam się w tym przekonaniu. Jestem szczęśliwa teraz, ale też i później, kiedy po prostu leżę obok niego i składam delikatne pocałunki na jego nagim torsie.
— Kocham cię — mruczę wprost do jego ucha, na wypadek, gdyby jeszcze miał co do tego jakieś wątpliwości. — Kocham cię — powtarzam nieco głośniej, tym razem dlatego, że po prostu podoba mi się brzmienie tych słów.
Odpowiada szerokim uśmiechem i długim pocałunkiem swoich miękkich ust.

*

No cóż. Nie macie pojęcia, jak ciężko było mi napisać ten rozdział. Kocham tę historię, kocham Lisę i Michiego i nie chcę się z nimi rozstawać, a podczas pisania miałam świadomość, że to nic innego jak początek naszego pożegnania. Przed nami już tylko dwudziesty piąty rozdział, a po nim epilog i chociaż mam w planach następną historię, to nie wyobrażam sobie mojego życia bez tej. Tym bardziej jest mi przykro, że ostatnio miała miejsce bardzo nieprzyjemna sytuacja - jedna z Was stwierdziła, że lekceważę pisanie i czytelników, bo dodaję rozdziały za rzadko. Nie mam pojęcia, jak wiele osób zgadza się z tą opinią. Chcę tylko wyjaśnić, że niczego i nikogo nie lekceważę, a w moim przypadku długie przerwy między rozdziałami są na to dowodem. Wkładam w pisanie całe swoje serce i chcę, żeby te rozdziały były jak najlepsze, dlatego nigdy nie robię tego "na odwal". Siadam do pisania, kiedy czuję, że mam dobry nastrój, kiedy mojej głowy nie zaprzątają różne problemy i mogę w stu procentach wczuć się w bohaterów. Życie Lisy jest zupełnie inne od mojego i dlatego czasem ciężko jest mi się z nią zgrać. Jasne, że mogłabym dodawać rozdziały co tydzień, ale wtedy pewnie miałyby po dwie strony i były zwyczajnie kiepskie. Nikogo nie trzymam tu na siłę. W Internecie można znaleźć pełno fan fiction o skoczkach, więc jeśli kogoś rzeczywiście drażnią te przerwy, to niech po prostu wyjdzie z mojego bloga, znajdzie innego i daruje sobie złośliwe komentarze. Nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział. Piszę o tym od razu, żeby potem nie było nieporozumień i pretensji. Z góry dziękuję za cierpliwość.
Życzę Wam, żeby te ostatnie dni wakacji były udane, a powrót do szkoły przebiegł bezboleśnie.
Ściskam mocno i całuję ;*
PS. Znacie jakąś dobrą szabloniarnię, która wykonuje szablony na zamówienie, albo kogoś, kto mógłby zrobić dla mnie szablon na nowego bloga? Z chęcią przyjmę namiary. 

11 komentarzy:

  1. O Boziu, aż mi łezki popłynęły, kiedy on za nią wybiegł, Michi jest zbyt cudowny, naprawdę.
    Ogólnie zobaczyłam, że nowy rozdział i moja pierwsza myśl: Będzie emocjonalna rozpierducha. No i tak było, ale zdecydowanie w pozytywnym sensie.
    Ogólnie cieszę się, że Lisa zrozumiała, że była idiotką XD Ale później kiedy podjechała pod blok Michiego mi samej udzieliły się jej nerwy, dobrze że nareszcie się na to zdobyła, inaczej dalej siedzieliby w swoich mieszkaniach nie wiedząc co ze sobą robić. (A agresja Michaela była całkiem seksi XDDD).
    Ja na miejscu Andreasa nie wytrzymałabym z Leah, ta dziewczyna jest tu gorsza od Lisy-bawiącej-się-uczuciami, masakra xd
    Zżyłam się już z nimi, nawet kiedy tok myślenia Lisy sprawiał że robiłam facepalma z częstotliwością 15 razy na rodział, ale na takie smęty z mojej strony przyjdzie czas pod epilogiem ;) Tymczasem pocieszę się ich szczęściem cały dzień i jak zwykle niecierpliwie będę czekać na ostatni rozdział :D
    Życzę mnóstwo weny :*

    Pees: zapomniałabym! słuchałam ostatnio kilku piosenek i nagle przy jednej miałam takie BUM! i stanął mi przed oczami obraz Michiego, Lisy i Lucasa - "Treat You Better" Shawna Mendesa, tekst po prostu jak wyjęty spod ręki Michiego, bo przecież wiadomo że on będzie traktował ją milion razy lepiej od Lucasa! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto było czekać na taki rozdział.
    Lisa w końcu się przemogła i pojechała do Michaela. Ta scena, gdy on przybiega do niej... genialna.
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten rozdział jest GENIALNY!!!<3 Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Popłakałam się ze wzruszenia. Dziękuję Ci.
    Rozmowa dwójki kochających się ludzi. Zagubionych. Nie wiem dlaczego, ale ich wymiana zdań przypominała mi trochę grę w tenisa. Każde z nich miało swój silny argument. Ale najważniejsze, że porozmawiali...
    Leah to skarb. Nikt tak nie dyryguje twoim życiem jak najlepsza przyjaciółka 😊
    A ten moment kiedy odwalają przedstawienie dla sąsiadów - magia 😍
    Pisanie to nie taka prosta sprawa... chcesz by było idealnie, perfekcyjnie. Ale warto czekać na to, co piszesz 😉
    Pozdrawiam serdecznie!
    Do następnego! 😘

    OdpowiedzUsuń
  5. Woah! O.O
    Nie wiem, co napisać...
    Jak za każdym razem po przeczytaniu Twojego rozdziału...
    CUDOWNY! ♥
    Cieszę się bardzo, że nasza bohaterka w końcu odważyła się udać do Michaela. Inaczej nigdy nie zaznałaby spokoju. Nigdy. :x Było emocjonalnie, ale cóż się dziwić, przecież w takich sytuacjach ciężko zachować trzeźwość umysłu, prawda? :) Kiedy Michi wybiegł za naszą bohaterką... To było cudowne. ♥
    Leah... Ojojoj, nie ma z nią ten nasz Andi łatwo, oj nie ma. Ale jak kocha to da radę. ;)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny. ^^
    Buziaki :*
    PS. Wybacz, że krótko, ale chcę zdążyć wyrobić się z zaległościami przed 1 września. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzeba ogłosić jakieś święto. Lisa wreszcie pojęła i UWAGA- sama na to wpadła (jakieś fanfary na z tej okazji), że ruch należy do niej i trzeba zawalczyć o Michaela. Nie mogłam sobie darować tej ironii.
    Reakcja Michaela mnie nie dziwi, miał prawo się tak zachować i potraktować Lisę, tym bardziej,że przez 2 miesiące miała go gdzieś. Jednak Stefan mial racje-Michi zrobi dla niej wszystko i dlatego jej wybaczył, bo za bardzo ją kocha i jej mu brakowało. Hmmmm, cóz to pan Kraft znowu wymyslił??
    Oby teraz już wszystko ułożyło się już po ich myśli.
    Troszkę szkoda,że zostały tylko 2 rozdziały, bardzo przywiazałam się do tego opowiadania-jest pisane świetnie i do tego mój ulubuiony bohater :)
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Okok to już chyba tradycja, że wpadam na rozdział jakiś czas po publikacji :D No nie powiem zwlekałaś z dodaniem, ale całkowicie wybaczone, bo jesteś jedną z niewielu znanych mi autorek, które nie kończą rozdziału po czterech zdaniach. Jak już piszesz rozdział to na miarę książki :D Też nie lubię pisać na siłę, czuje wtedy, że to co robię nie ma sensu, nie trzyma się całości, a nienawidzę dawać czytelnikom byle czego, tylko po to, żeby utrzymać na przykład dwu tygodniową systematyczność. Niektórym się niestety chyba wydaje, że prosto jest siąść na dwie godziny przed komputerem i coś napisać.
    Aww Andreasa i Leah kocham, tak cudnie, że są razem♥ on to zawsze mi się taki kochany i ciepły wydawał, nic tylko tulić chociaż zupełnie nie mój typ xD Ale rany, rany, co z Kraftem oO co temu cudownemu, uroczemu dziecku odbiło? Boże, i prawie się popłakałam jak Lisa przed tym telewizorem wspominała Michiego. On dla niej wszystko by zrobił i próbował, a ta klapki na oczach miała. A podobno to faceci mają problemy z rozumieniem. W ogóle ten rozdział doprowadza mnie do skrajnych uczuć, bo najpierw się uśmiechałam szeroko do ekranu komputera, potem prawie ryczałam, przy spotkaniu z Michiaelem zdecydowanie już ryczałam, a jednocześnie byłam wściekła na Lisę i samego Hajbeka, że jest jaki jest, a potem znowu ryczałam z Lisą przy tej windzie, i żałowałam, że ich historia tak beznadziejnie się potoczyła. No a potem rzecz jasna tańczę taniec szczęście, kiedy Michi zbiega do Lisy i tym razem płaczę ze szczęścia. Boziu drogi jakie cudowne zakończenie! W końcu! ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ I niech mi ktoś teraz powie, że nie warto było na ten rozdział czekać. Kolejny to chyba będzie już tylko cudowna podróż poślubna co? :D
    Życzę czasu do pisania i dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  8. O Boże, o Boże! Brawa dla Lisy! Odważyła się na ten ważny krok i przeprosiła Michiego. Jak ja się cieszę, że ona wreszcie zrozumiała, że czasem to nie facet musi płaszczyć się przed kobietą.
    Serce stanęło mi na moment, gdy Michi zdawał się być nieubłagany. Wystraszyłam się, że może już wszystko stracone... Ale na szczęście jego miłość do Lisy była silniejsza niż cierpienie, które mu zadała. No i wszystko zmierza w dobrym kierunku :)
    No ale gdzieś w powietrzu unosi się widmo zbliżającego się końca... Cholercia, też trudno będzie mi się rozstać z tym opowiadaniem i bohaterami.... Pozostaje mi tylko szukać pozytywów tego, a znajduję je w tym, że planujesz coś nowego :)
    Pozdrawiam serdecznie! I nie musisz się spieszyć z kolejnym rozdziałem. Poczekam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Omfg, uwielbiam ten rozdział! Bo wreszcie w całej swej wspaniałości powrócił Michi i to jak powrócił, mniej więcej tak jak sobie ten powrót wyobrażałam. No dobra, może w moich wyobrażeniach biedna Lisa aż tak tam pod jego chałupką nie ryczała i się załamywała, ale po cichu trochę liczyłam, że Michi będzie zgrywać obrażonego, ale w końcu zmięknie i będą się z Lisą znowu tak po ludzku dogadywać :D A wszystko dzięki nieustępliwej Leah i Andreasowi (well, jego zasługa może nie była tu wielka, ale jakby nie patrzeć, to jednak tam się pałętał i niemiłe by było, jeślibym go w tych moich pochwałach pominęła). Jednak Leah to Leah, jak coś postanowi, tak musi być. Gdyby nie ona i jej zdecydowana instrukcja co do Lisy i jej akcji reanimacyjnej dla wspólnej teraźniejszości Lisy i Michiego, to Lisa nigdy nie dostałaby tego magicznego olśnienia i nie wypadłaby z domku jak burza, biegnąc (precyzując: wsiadając w auto i szybko jadąc) do blond księcia Michaela. Nie wiem, w sumie mogłabym Ci tutaj pod tym rozdziałem jeszcze całą serię ochów i achów wypisać, bo naprawdę obrzydliwie cieszę się z tego, co i jak się zadziało w tym fragmencie powyżej. Ale chyba sobie podaruję, bo komu by się chciało to czytać. Jeszcze tylko nadmienię, że jak dla mnie zupełnie się nie stresuj, najważniejsze zawsze jest, żebyś to ty była zadowolona z rozdziału. Wiadomo, że czasem ciężko jest znaleźć czas, żeby przysiąść i napisać coś tak, jakbyśmy to chcieli napisać no i wtedy trochę czasu upływa. Ja bym w sumie powiedziała, że to trochę odwrotnie i dodawanie czegoś byle dodać jest właśnie lekceważeniem czytelnika ;) Doobra, bo zaczynam się za bardzo rozwodzić. Dodaję jeszcze tylko, że chociaż nie chcę, żeby ta historia się kończyła, to jednocześnie jestem bardzo ciekawa co nowego szykujesz w swoim następnym opku. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. MOJE CUDO!
    No ubóstwiam to opowiadanie i brak mi na nie słów. Jest po prostu fenomenalne, postaci są stworzone genialnie a Michael w takim wydaniu zyskuje u mnie milion punktów, choć w rzeczywistości za nim nie przepadam. Ale od początku wszystko co się tutaj działo intrygowało mnie do granic możliwości, więc nie dziwię się sama sobie, że będę pewnie płakać przy epilogu. Nie chcę, by nowości tutaj się kończyły, bo wracałam zawsze na Twojego bloga z ogromnym uśmiechem na ustach, ale wszystko się kiedyś kończy i niestety i na tą historię przyszła pora.
    Jednak takie ckliwe słowa pozostawię sobie na ostatni rozdział a tym czasem wypadałoby napisać coś pod tym. Cóż, więc krótko mówiąc Lisa i Michi wreszcie razem (ileż ona mogła przeciągać tę cisze między nimi). Cieszę się przede wszystkim, że po raz pierwszy podjęła ważną decyzję będąc w pełni świadomą i zgadzającą się z samą sobą. Musiała do tego dojrzeć, taka najwyraźniej była kolej rzeczy. Musiała dojrzeć do miłości i zrozumieć uczucie, jakim darzy blondasa. Szczęście, że chłopak nadal za nią płakał, bo gdyby nie jego wcześniej już oddane dla Lisy serducho to pewnie kobieta nie miałaby szczęścia. Ale ważne, że wszystko sie udało a ta dwójka jest razem. Oczywiście cieszę się również ze zwiazku Andiego oraz Leah, bo tej parze także gorąco od samego początku kibicowałam.
    Jestem niezmiernie ciekawa, co jeszcze dla nas tu szykujesz i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak. Słowa ‘no przecież ja zaraz zwariuję’ to słowa, które często powtarzałam, czytając to opowiadanie. Bo czasem, z tymi humorami Lisy, można było oszaleć. Ale nie, na podsumowanie nadejdzie czas, to z całą pewnością nie jest odpowiednia chwila.
    Kto po tym wszystkim, po ich zachowaniu, wzajemnej niechęci, złośliwościach i niezgodzie, pomyślałby, że to akurat Stefan pchnie Lisę do przodu. On i Leah. Stefan zasiał nadzieję, zrobił to chyba trochę wbrew sobie, natomiast Leah namówiła do wykorzystania szansy. Kto wie? Może to była ostatnia? Owszem, nasza Lisa trochę się mazała, kręciła, wypierała i nie chciała jechać, bo przecież ryzyko odrzucenia było wysokie, a motywacja Stefka niejasna. Mógł chcieć upokorzyć Lisę, oszukać. A strach przed spojrzeniem Michiemu w oczy, zobaczeniem, że może sobie radzi, że już nie chce Lisy i usłyszeniem tego kolejny, był wielki. Nikt nie chce zostać odrzucony, a zachowanie Lisy, jej wątpliwości, to tylko element obronny, sposób na przetrwanie, nie chciała rozsypać się jeszcze bardziej, bo wtedy może nic by z niej nie zostało. Dlatego ją rozumiem, dlatego nie mam pretensji, że się bała, bo tylko głupiec się nie boi.
    Wiadomo, że cała scena z Michim, ich rozmowa, to że on wybiegł za nią, choć był wściekły i zraniony, ale gdyby kolejny raz odeszła to by tego nie wytrzymał, to wszystko, cały opis, całe emocje, które towarzyszyły im, nam i Tobie – to couplegoals i też czytelniczy goal. Takich rzeczy chcemy, takich pragniemy. Ja pragnę takich scen po miesiącach cierpienia, po tym bólu, który przeżyli. Należy się to nam i im. To wszystko wyszło naprawdę pięknie, chwyciło mnie, zimną sukę, za serce. Moje serduszko ostatnio zostało zniszczone(:D), więc przeczytanie tego rozdziału kolejny raz przy okazji komentowania, przypomnienie sobie emocji i zdarzeń, było lekiem na całe zło tego świata. Dziękuję Ci za tę chwilę dobrych wzruszeń.
    Można mieć pretensji do obojga. Do Lisy, że nie odezwała się do niego jako chociaż zwykła koleżanka, nie zapytała o zdrowie, nie wykonała tego rozpaczliwego gestu. Do Michaela, bo chciał z nią pograć w grę, których zasad ona nie zrozumiała. Niepotrzebnie męczyli się tak długo, niepotrzebne było to milczenie. A może potrzebne, bo dzięki niemu Lisa chyba zrozumiała tak naprawdę, co czuje, kogo kocha i co jestem sensem tego wszystkiego. Nie pieniądze, nie status społeczny, nie ludzie, tylko uczucia, miłość i szczęście, płynące nie z liczby ferrari w garażu, a z osoby, przy której się budzimy i dla której zrobilibyśmy wszystko, co się da.
    ‘I wtedy zaczyna do mnie docierać, że ja wcale nie pogodziłam się z życiem bez niego.’ – tak, to kluczowe.
    Oszczędna jestem w tym komentarzu, bo nie chciałabym podsumowywać niczego, jakoś próbować się pożegnać z bohaterami, wolałabym odwlec to w czasie.. Więc odwlekam, nie piszę wszystkiego, co myślę ani o bohaterach, ani o fabule, ani o Tobie. Poczekam.
    Trzymaj się Mel. Nie daj się ludziom, którzy nie mają w sobie empatii, którzy Cię nie szanują, choć Ty robisz dla nich wszystko, co się da. Czytelnicy nie zawsze są kochani, niestety.

    Ann.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy