Ponoć sny, które przyśnią się pierwszej nocy w nowym miejscu, zawsze się spełniają, więc może to dobrze, że gdy budzę się rano, nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnego. Mój umysł wymyka się spod kontroli nawet przy mojej pełnej świadomości, dlatego wolę nie wiedzieć, jakie obrazy podsuwałby mi, mając wolną rękę.
Ósma rano to zdecydowanie za wczesna pora na wstawanie po spędzeniu pół nocy na imprezowaniu, ale mam świadomość tego, że dziś czeka mnie dużo pracy. Lucas jest już w łazience, gdzie, sądząc po odgłosach, bierze prysznic. Spał niewiele więcej ode mnie, a pewnie obudził się zwarty i gotowy do działania. Jego obowiązkowość zawsze mnie zadziwiała, niekoniecznie pozytywnie. Często musiałam go zmuszać do odpoczynku i nawet wakacje, na które pojechaliśmy we dwójkę, nie były do końca tylko nasze, bo zabrał pracę ze sobą. Kiedy nie bada pacjentów i nie przesiaduje w klinice swojego ojca, zajmuje się pisaniem raportów, referatów, a w ostatnim czasie nawet własnej książki. Jako jego asystentka powinnam mieć nadmiar pracy, wynikający z nadmiaru jego pracy, ale większość spraw woli załatwiać sam, a mnie zostawia te mniej wymagające. Od samego początku działa mi to na nerwy, bo czuję się jak dziecko nie mające żadnego pojęcia o medycynie. Myślałam, że z czasem się to zmieni, gdy Lucas zauważy, że jestem kompetentną osobą, ale nic podobnego się nie stało. Postanowiłam, że pozostanę jego asystentką tylko do dnia ślubu, a potem znajdę jakiś staż na własną rękę. Czekając, aż zostaniemy małżeństwem, oszczędzę sobie tłumaczenia się ze swojej decyzji, bo jako jego żona i tak nie mogłabym być jego podwładną. Po pierwsze, uwłaczałoby to mojej godności jeszcze bardziej, niż teraz, a po drugie, byłoby to już przesadne łączenie spraw zawodowych z prywatnymi.
Gdy kończę poranną toaletę i jestem gotowa do zejścia na śniadanie, Lucas częstuje mnie stertą papierów.
- Musisz uporać się z tym do południa. Po śniadaniu od razu wychodzę na miasto załatwić kilka spraw, dlatego daję ci to teraz.
- Zajmę się tym, ale tylko pod warunkiem, że wyjdziesz ze mną wieczorem na spacer. - Odkładam papiery na biurko, nawet ich nie przeglądając. Już dawno nauczyłam się, że nie należy przyjmować pracy na pusty żołądek.
Lucas marszczy brwi i czuję, że zaraz zbiorę ostrą reprymendę za lekceważące podejście do obowiązków, ale ostatecznie wyczuwa żart i uśmiecha się.
- Obiecuję, że pójdę z tobą na spacer - mówi, po czym składa na moim czole lekki pocałunek. Czasem myślę, że po prostu nie lubi, kiedy moja szminka zostaje na jego wargach i dlatego tak rzadko całuje mnie w usta. - Gdy tylko znajdę wolną chwilkę - dodaje.
"Czyli nigdy" - dopowiadam w myślach, ale nie mówię nic na głos. Może Leah zgodzi się towarzyszyć mi w odkrywaniu Innsbrucka, skoro poprzedniego dnia opowiadała mi o nim z taką pasją.
W restauracji czeka na nas szwedzki stół, uginający się pod stertą przeróżnych smakołyków. Podczas pobytów w hotelach mam skłonność do tycia - przy takim nadmiarze i różnorodności jedzenia nigdy nie umiem się zdecydować. Drżę na myśl, że sezon narciarski trwa do wiosny. Mimo tego, że nie będzie to moje jedyne śniadanie w tym miejscu i wiem, że spokojnie zdążę spróbować wszystkiego, gromadzę na kilku talerzach trzy czwarte specjałów oferowanych przez restauracyjne menu. Na koniec proszę kelnera o kawę z ekspresu, bo nie smakuje mi ta podawana w dużych termosach. Lucas zawsze śmieje się ze mnie, że po prostu nie umiem dobrać odpowiedniej ilości mleka i mówi, że kiedyś zginę, jeśli zabraknie mi dostępu do sprzętów elektronicznych.
Jestem dopiero przy drugim naleśniku z serem, gdy Lucas kończy swoją jajecznicę i wstaje od stołu. Nim zdążę cokolwiek powiedzieć, całuje mnie na pożegnanie w policzek i wychodzi z restauracji, żeby zająć się pracą. Czuję się trochę nieswojo sama przy stoliku, ale na szczęście z odsieczą przychodzą mi Leah i Jacqueline. Dostrzegam je krzątające się przy jedzeniu porozkładanym na talerzykach i gestem zapraszam do siebie.
- Wpadłyśmy w wejściu na twojego narzeczonego - informuje mnie Leah. Z zadowoleniem zauważam, że na jej talerzach znajduje się nie mniej smakołyków, niż na moich. Rzecz ma się inaczej w przypadku Jackie, ale to zrozumiałe ze względu na jej dietę.
- Chyba nikt mu nie powiedział, że jeśli poświęci śniadaniu pięć minut więcej, to praca mu nie ucieknie - wzdycham głośno.
- Przynajmniej ty masz odpowiednio ułożoną hierarchię wartości - pociesza mnie Jackie.
- Najpierw jedzenie, później przyjemności. Praca na samym końcu, bo po co to komu? - śmieje się Leah.
- Ja na moją pracę nie narzekam. - Jacqueline wzrusza ramionami. Mówi pomiędzy kęsami ciemnego pieczywa posmarowanego cienką warstwą twarożku. - Szczególnie w sezonie, gdy więcej odpoczywam, niż trenuję.
Leah wydaje z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk i pośpiesznie przełyka to, co ma w ustach.
- Lisa, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. - Jest tak podekscytowana, że udziela mi się to i zastanawiam się, o co może jej chodzić. Muszę chwilę poczekać na zaspokojenie ciekawości, bo zaczyna się krztusić. Jackie klepie ją mocno po plecach. - Dzięki. - Leah posyła jej wdzięczny uśmiech. - Pojedziesz dzisiaj ze mną na Bergisel - zwraca się ponownie do mnie.
Jej zadowolenie z tego pomysłu jest tak wielkie, że z bólem serca psuje je swoim pytaniem.
- Co to jest Bergisel?
Dla odmiany teraz to Jackie zaczyna się krztusić, a fizjoterapeutka klepie ją po plecach.
- Ty naprawdę nie masz pojęcia o skokach - zauważa.
Uśmiecham się przepraszająco. Na szczęście moja niewiedza nie zniechęca Leah.
- To skocznia narciarska, która jest tutaj, w Innsbrucku - tłumaczy z ożywieniem, a ja przypominam sobie, że faktycznie widziałam jakąś skocznię w oddali na tle gór. - Chłopcy o trzynastej mają tam trening, a ty pojedziesz ze mną, żeby czegoś się nauczyć.
Przez chwilę boję się, że gdy już tam z nią pojadę, da mi narty i będzie kazała skakać, ale dociera do mnie, że to raczej mało prawdopodobne i chodzi jej o to, żebym zjawiła się na skoczni w roli widza. Myślę o papierach, którymi Lucas kazał mi zająć się do południa i stwierdzam, że o trzynastej będę już wolna, dlatego przyjmuję jej propozycję. Widziałam parę razy skoki w telewizji, ale nigdy na żywo i jestem ciekawa, jak to wygląda.
- Świetnie. Spotkajmy się w lobby o dwunastej trzydzieści. - Leah uśmiecha się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe. Jestem pełna podziwu dla jej entuzjazmu. - Jeszcze wyjdziesz na ludzi, obiecuję ci to.
Po śniadaniu od razu zabieram się do pracy. Większość z zostawionych przez Lucasa papierów muszę po prostu skserować w kilku egzemplarzach, część wysłać pod odpowiednie adresy. Odbywam krótką wycieczkę na pocztę, a kiedy wracam, dokonuję korekty kilku świeżo napisanych stron jego nowego referatu. Kończę przed dwunastą, dlatego zdążam zjeść szybki lunch i wychodzę do lobby, gdzie na skórzanej kanapie czeka już na mnie Leah.
W czasie jazdy przez Innsbruck jej czarnym Renault Clio Leah opowiada mi o swojej pracy.
- To, że mogę oglądać treningi skoczków, kiedy tylko chcę, jest wspaniałym plusem tej roboty. Uwielbiam spędzać czas na skoczni. Czasem żałuję, że jako dziecko miałam za mało odwagi, żeby zacząć skakać.
- Miałaś taką możliwość?
- Niedaleko miejscowości, w której mieszkałam, jest skocznia. Byłam nawet na kilku treningach ale ostatecznie, gdy przychodziło co do czego, zawsze tchórzyłam. - Gdy stajemy na czerwonym świetle, odrywa wzrok od drogi i spogląda na mnie. - W pobliżu Wiednia nie ma żadnej skoczni?
Robię żałosną minę, jak zwykle, gdy ktoś pyta mnie o coś związanego ze skokami. Leah dostrzega moje zakłopotanie i uśmiecha się pobłażliwie, wzdychając przy tym z powodu własnej głupoty.
- No tak. Wybacz, tyle czasu spędziłam w towarzystwie nadgorliwych fanów tego sportu, że już zapomniałam, że są ludzie, którzy się nim nie interesują. - Zapala się zielone światło, a ona ponownie skupia uwagę na ruchu ulicznym. - Może opowiesz mi coś o sobie? Jestem ciekawa, jak poznałaś Lucasa. Jest od ciebie starszy, więc nie mogliście spotkać się na studiach.
- Nasi ojcowie są wspólnikami. Lucas razem ze swoim tatą przyszedł do nas pewnego dnia na kolację.
Wracam pamięcią do tamtego wieczoru dwa lata temu, gdy ubrany w granatowy garnitur Lucas przekroczył próg naszego domu. Co tak właściwie wtedy o nim myślałam? Spodobał mi się już na samym początku, czy dopiero później? Zadziwia mnie to, że nie umiem przypomnieć sobie takich szczegółów.
Leah kiwa głową ze zrozumieniem. Na jej twarzy rozlewa się rozmarzony uśmiech.
- Miłość od pierwszego wejrzenia, co?
- Coś w tym rodzaju - odpowiadam wymijająco, bo uświadamiam sobie, że nie wiem, przy którym wejrzeniu zakochałam się w Lucasie.
Nie mówi już nic więcej. Zastanawiam się, czy to dlatego, że wspomina swoje pierwsze spotkanie z Koflerem, czy po prostu tak absorbuje ją jazda samochodem. Cisza nie trwa długo, bo już po chwili wyrywa się z zamyślenia i przesadnie oficjalnym tonem oświadcza:
- Jesteśmy na miejscu.
Zatrzymujemy się na dużym parkingu pod samą skocznią. Gdy wysiadam z auta, mogę podziwiać ją w pełnej okazałości.
- Jest olbrzymia - wyduszam z siebie po chwili, przytłoczona ogromem budowli.
- Kochana, jeszcze nie widziałaś mamutów. - Rozbawiona moją reakcją Leah, klepie mnie po ramieniu.
- Właściwie to widziałam mamuty. - Ciężko mi zachować powagę, widząc zdziwienie zakradające się na jej twarz, które z szacunku do mnie stara się powstrzymać. - W Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu.
Uśmiech zastyga na jej ustach, a brwi wędrują w kierunku linii włosów. Nie jest pewna, czy żartuję i dlatego nie wie, jak zareagować. Parskam śmiechem, co daje jej do zrozumienia, że moja wiedza o skokach nie jest aż tak nikła, żebym myliła rodzaj skoczni z wymarłym gatunkiem zwierząt. Z ulgą wypuszcza powietrze z płuc, a wraz z nim z jej gardła wydobywa się dźwięczny śmiech.
Gdy Leah rusza w kierunku wejścia na skocznię, ja nadal stoję przy samochodzie i przyglądam się ogromnej, a przy tym tak zgrabnej konstrukcji. Potężna wieża góruje nad zeskokiem i przyciąga uwagę, niczym ręka wystająca ze szczytu góry. Całość wygląda jak ślizgawka na placu zabaw dla dzieci olbrzymów. Czuję się przy niej śmiesznie mała i nieważna. To budzi we mnie respekt dla tego sportu i dla skoczków, którzy mają odwagę zasiąść na belce startowej i odepchnąć się od niej, chociaż z góry widok na zgromadzonych przy przeciwstoku kibiców i panoramę Innsbrucka musi przytłaczać jeszcze bardziej.
Wreszcie podążam za Leah i niemal z nabożną czcią wchodzę na teren Bergisel. Od czasu do czasu pomiędzy budynkami krząta się ktoś z obsługi, ale poza tym skocznia jest pusta, a panująca tu cisza umożliwia usłyszenie przeciągłego gwizdania wiatru, szczególnie na szczycie trybun, gdzie siadamy z Leah. Chłodne podmuchy swoimi długimi palcami dotykają mojej skóry niczym nachalny kochanek, przebijając się przez trzy warstwy ubrań, które mam na sobie. Podciągam kołnierz płaszcza wyżej tak, aby osłonić uszy i czubek nosa. Z utęsknieniem myślę o czapce i rękawiczkach, które zostawiłam w Wiedniu.
- Obejrzymy tu kilka skoków, a potem wjedziemy na górę - informuje mnie Leah.
Pierwszy skoczek pojawia się na belce już chwilę później. Z miejsca, które zajmuję, ciężko jest mi go dostrzec. Jego najazd trwa dłużej niż sam skok, który obserwuję z niepokojem, bo mam wrażenie, że silniejszy podmuch wiatru wystarczy, żeby znieść go poza zeskok - jest taki mały w porównaniu ze stromym stokiem. Ląduje jednak bezpiecznie, a ja z ulgą wydycham powietrze, które wstrzymywałam w płucach przez te kilka sekund trwania jego skoku. Patrzę na Leah, ciekawa, czy też tak to przeżywa, ale ona tylko śmieje się z mojej reakcji. Robi to tak wdzięcznie, że nawet nie czuję się urażona, a po chwili zaczynam śmiać się razem z nią. Domyślam się, jaką musiałam mieć minę - głodny wzrok osoby, która całe życie czytała o Wieży Eiffla i teraz, mając okazję zobaczyć ją na własne oczy, boi się mrugnąć z obawy, że w swojej kontemplacji pominie jakąś śrubkę.
- Robi wrażenie - stwierdzam to niepotrzebnie, bo moja reakcja mówi sama za siebie, ale chcę coś powiedzieć, bo przy całym ogromie Bergisel i respekcie, jaki we mnie budzi, zaczynam czuć się jak w kościele.
- Przyzwyczaisz się - obiecuje Leah.
Nie wiem, po jakim czasie ona przeszła nad niebezpieczeństwem związanym z tym sportem do porządku dziennego, ale mnie ciężko jest pozbyć się wrażenia, że zaraz będę świadkiem tragicznego upadku skoczka narażonego w powietrzu na kaprysy nieprzewidywalnego wiatru. Gdy już trochę udaje mi się przywyknąć, do tego widoku, Leah proponuje przenieść się do gniazda trenerskiego, które znajduje się przy końcu najazdu. Spotykamy tam trenerów, którzy wymieniają ze sobą opinie odnośnie techniki poszczególnych skoczków. Są tym tak pochłonięci, że nie możemy liczyć na żadną uwagę z ich strony, poza krótkim przywitaniem.
- Stąd lepiej widać, kto skacze. - Po jej ściszonym głosie poznaję, jak bardzo szanuje pracę trenerów. Nawet nie zauważyliby, gdyby mówiła głośniej, ale ona czuje się jak w obecności medytujących buddyjskich mnichów - niby wie, że przebywają w swoim świecie, z którego żadne bodźce zewnętrzne nie są w stanie ich wyrwać, ale nie chce naruszać ich sacrum swoim czczym gadaniem.
Zastanawiam się, czy będę już umiała rozpoznać skoczków, skoro spędziłam z nimi cały poprzedni wieczór, ale mój entuzjazm ulatnia się w momencie, gdy na belce zasiada bliżej niezidentyfikowany mężczyzna, schowany pod różowym kaskiem i dużymi goglami, przysłaniającymi pół twarzy. Leah zdaje się być tym w ogóle nieporuszona i okiem znawcy przygląda się jego najazdowi.
- Za późno wyszedł z progu. - Krzywi się.
Mignął nam przed oczami tak szybko, że ledwo zdołałam dostrzec kolor jego kombinezonu, a ona zauważyła coś, co trwało ułamek sekundy.
- Znowu za późno wyszedł z progu - mówi któryś z trenerów, na co Leah uśmiecha się, zadowolona ze swojej oceny.
- Wiesz w ogóle, kto to był? - pytam bez cienia ironii. Nie mam pojęcia, w jaki sposób można rozpoznać skoczków, skoro w narciarskich kombinezonach wszyscy wyglądają tak samo.
- Stefan - odpowiada bez chwili namysłu, a widząc moje zdziwienie, dodaje - Lata praktyki.
Myślę o ojcu, który od moich najmłodszych lat starał się, żebym wyrosła na obeznaną w świecie kobietę, która o wszystkich dziedzinach życia ma przynajmniej niewielkie pojęcie. Chyba nie przewidział tego, że wiedza o skokach, którymi w moim domu nigdy się nie interesowano, może mi być kiedyś bardziej potrzebna, niż znajomość zasad savoir vivre obowiązujących na Filipinach.
Po chwili na belce pojawia się kolejny skoczek i znów nie jestem w stanie go rozpoznać. Rzucam Leah pytające spojrzenie, a ona widząc je, odpowiada tonem niestrudzonej nauczycielki o nieskończonych pokładach cierpliwości:
- To Michi.
Michi. Wypróbowuję w myślach brzmienie tego zdrobnienia. Domyślam się, od jakiego imienia zostało utworzone. Nie odrywam od niego wzroku, gdy najeżdża na próg, a potem wybija się i leci w dół skoczni. Mam wrażenie, że niewidzialna pięść przygniata moją klatkę piersiową i z trudem łapię głęboki oddech. Lekko kręci mi się w głowie, dlatego opieram się o barierkę. Gdy Hayboeck w jednym kawałku zatrzymuje się na przeciwstoku, zauważam, że dłonie trzęsą mi się wcale nie z zimna. Jak to możliwe, że znam człowieka niecałą dobę, a tak bardzo zależy mi na tym, żeby nie zrobił sobie krzywdy? Próbuję sobie wytłumaczyć, że to normalne, iż lekarz martwi się o swoich pacjentów, ale na kolejne skoki nie reaguję nawet w połowie tak mocno.
Wkrótce trening dobiega końca i wracamy na dolną część skoczni. Kierujemy się w stronę wyjścia, gdy otwierają się drzwi jednego z budyneczków i ktoś woła Leah. Obracam się w tym kierunku, chociaż nie mnie to dotyczy, i widzę uśmiechniętego Koflera, machającego do fizjoterapeutki. Jej twarz również się rozpromienia i rusza w jego stronę niemal w podskokach.
- Zaraz wracam - rzuca na odchodnym.
Nie zostaję sama na długo, bo już po chwili ktoś zachodzi mnie od tyłu. Odwracam się szybko, zaniepokojona obecnością nieznajomego, i staję twarzą w twarz z Michaelem. Oddycham z ulgą, widząc znajomą twarz, ale rozluźnienie nie trwa długo, bo pod wpływem jego wzroku całe moje ciało napina się, a serce zaczyna bić szybciej. Czuję, jak krew napływa na moją twarz i pierwszy raz tego dnia cieszę się z niskiej temperatury, bo dzięki niej już wcześniej moje policzki zarumieniły się pod wpływem zimna.
Uśmiecha się, wyraźnie rozbawiony moją reakcją. Cholera, jak to się dzieje, że nawet w kurtce narzuconej niedbale na obcisły kombinezon, kasku na głowie i z nartami przerzuconymi przez ramię wygląda tak seksownie?
- Cześć - mówię, starając się ukryć zakłopotanie i uspokoić nieco swój organizm.
- Cześć. Jak ci się podobały skoki? - Znów wydaje się być taki wyluzowany, podczas gdy ja muszę mocno się skupić, żeby nie zapomnieć o oddychaniu.
"Prawie dostałam zawału, patrząc jak opadasz w dół skoczni" - myślę, ale odpowiadam:
- Niesamowite. Naprawdę robi wrażenie. - Nie odrywa ode mnie wzroku i czeka, aż powiem coś jeszcze, dlatego postanawiam skorzystać z okazji. - Michael, wiem, że wczoraj moje zachowanie mogło się wydać dwuznaczne...
Przerywa mi i całe szczęście, że to robi, bo nie mam pojęcia, jak się wytłumaczyć.
- Lisa, wiem, że masz narzeczonego. - Jego spokojny uśmiech wpływa pozytywnie na moje nerwy. - Ale to chyba nie znaczy, że nie możemy się bliżej poznać?
Całe napięcie uchodzi ze mnie jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Skoro jemu nie zależy na niczym więcej niż przyjaźń, to ja nie muszę się martwić, że sprawy wymkną się spod kontroli i niechcący narobię mu nadziei. Nie czuję żadnych wyrzutów sumienia, gdy z uśmiechem odpowiadam:
- Oczywiście, że nie.
Mam wrażenie, że z ulgą wypuszcza powietrze z płuc, ale nawet jeśli, to robi to tak szybko, że nie mogę być pewna tego, co widziałam.
- W takim razie co powiesz na kawę? Odkryłaś już skoki z perspektywy fizjoterapeutki, więc może warto będzie wzbogacić tę wiedzę o doświadczenia skoczka?
Wystarczy, że spojrzę w jego błękitne oczy, żeby nie umieć odmówić. Wzdycham bezradnie i przystaję na jego propozycję. Rozczula mnie jego mina pięciolatka uradowanego lizakiem wielkości swojej twarzy.
- Poczekaj, tylko się przebiorę.
Nawet nie zdążam mrugnąć, a zostaje po nim tylko unosząca się w powietrzu para, która wydostała się z jego ust wraz z oddechem. Znika w budyneczku, z którego chwilę wcześniej wyłonił się Andreas. Dopiero teraz zauważam, że w miejscu, gdzie przed chwilą stał Kofler, teraz znajduje się już sama Leah. Uśmiecha się w ten sam sposób, który zaniepokoił mnie na wczorajszej kolacji. Teraz też nie czuję się zbyt pewnie, gdy do niej podchodzę. Uświadamiam sobie, że traktowana przeze mnie jak coś zupełnie niedwuznacznego rozmowa z Michim, przez postronnego obserwatora może zostać odebrana inaczej.
- Wracasz ze mną? - Uspokaja mnie to, że pyta bez cienia złośliwości. Może jest za bardzo skupiona na swoich sprawach z Andreasem, żeby interesować się cudzymi związkami? Niezależnie od przyczyn tej obojętności, jestem jej za nią ogromnie wdzięczna.
- Właściwie to umówiłam się na kawę.
- Okej. W takim razie do zobaczenia później. - Żegna mnie ciepłym uśmiechem i rusza w stronę parkingu.
Michi zjawia się chwilę później, już bez nart i nie w kombinezonie i w kasku, ale w dżinsach i czarnej czapce, odstającej zabawnie z tyłu głowy. Jakkolwiek by nie był ubrany, na jego widok znów czuję się, jakbym traciła grunt pod nogami. Muszę wziąć kilka głębszych oddechów, żeby móc towarzyszyć mu w stronę wyjścia ze skoczni.
Po pięciu minutach docieramy do małej kawiarni, która zachwyca mnie swoim urokiem. Gdy przekraczamy próg, otula mnie zapach kawy wymieszany z wanilią. Sprawia, że od razu jest mi cieplej, choć przez otwarte drzwi czuję jeszcze zimne palce wiatru. Z głośników cicho płynie charakterystyczny głos Edith Piaf. Dziesiątki starych fotografii, przedstawiających dawny Innsbruck, oprawionych w białe ramki o przeróżnych kształtach, zdobią beżowe ściany. Patrząc na zasłony w drobne kwiatki wiszące przy oknach, odnoszę wrażenie, że ujrzę za nimi modele samochodów produkowanych w pierwszej połowie XX wieku, a nie te nowoczesne. Na wszystkich krzesłach znajdują się różnokolorowe poduszki, a na każdym stoliku, nakrytym białą serwetą w kwieciste wzory, ustawione są małe drewniane lampiony, w których palą się świece. Całości dopełnia regał ze starymi książkami stojący w kącie pomieszczenia.
- Nie byłem pewien, czy ci się tu spodoba. - Michi patrzy na mnie i czeka, aż wyrażę swoją opinię o tym miejscu. - Jeśli wolisz bardziej eleganckie miejsca, to możemy pójść gdzieś indziej.
Nie powinnam się dziwić, że z daleka wyglądam na stałą bywalczynię ekstrawaganckich lokali, bo przecież to prawda, że zazwyczaj przychodzę tylko do takich miejsc. Właściwie to nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w takiej małej, skromnej kawiarni jak ta. Czuję się tu jednak tak dobrze, że dziwi mnie wątpliwość mojego towarzysza.
- Jest ślicznie. Uwielbiam takie wnętrza.
Daje się przekonać. Gestem zaprasza mnie do wyboru stolika. Decyduję się na ten stojący najbliżej regału, bo mam ochotę przyjrzeć się książkom. Zanim siadamy, Michi pomaga ściągnąć mi płaszcz i razem ze swoją kurtką wiesza go na wieszaku. Gdy po przejrzeniu menu wybieram orzechowe cappuccino i szarlotkę na ciepło, udaje się do baru, w celu złożenia zamówienia.
- Więc jak to się stało, że skoczkowie są dumą austriackiego narodu, a ty, będąc Austriaczką, w ogóle nie interesujesz się skokami? - pyta, gdy znów siedzi przede mną przy stoliku.
Poprawia włosy, które nieco opadły przez wcześniej przykrywającą je czapkę. Otwieram lampion i obracam świeczkę, żeby zająć czymś ręce, które aż rwą się do tego, żeby pomóc mu z fryzurą. Muszę się bardzo skupić, żeby znaleźć odpowiedź na jego pytanie.
- W Wiedniu, gdzie mieszkam, nie ma skoczni narciarskiej, więc rodzice nie zarażali mnie od małego miłością do tego sportu. Poza tym im też skoki są raczej obojętne. Mama uwielbia wszystko, co jest związane z brytyjską arystokracją, dlatego zachęcała mnie do gry w tenisa.
Boję się popatrzeć na niego, bo teraz, gdy przebywamy sam na sam, a w mojej krwi nie ma już ani odrobiny ośmielającego alkoholu, ciężko jest mi ukrywać to, jak działa na mnie spojrzenie jego błękitnych oczu. Niemal spadam z krzesła, gdy nagle zamyka moje chłodne palce w delikatnym uścisku.
- Poparzysz się tym woskiem - mówi z lekką naganą w głosie i odsuwa moją dłoń od świeczki, a następnie zamyka lampion.
Dopiero wtedy podnoszę na niego wzrok i nie umiem powstrzymać uśmiechu. Rozczula mnie jego troska o moje palce szczególnie, że poparzenie odrobiną wosku nie zrobiłoby im żadnej krzywdy. Postanawiam wziąć się w garść i nie zachowywać się jak zakochana smarkula. Po pierwsze, Meyer, jesteś dorosłą kobietą, a po drugie, i co ważniejsze, na pewno nie zakochaną w Michaelu.
- Grasz w tenisa? - Jego zaciekawienie wydaje mi się podejrzanie duże.
- To dziwne? Przecież taka figura nie robi się sama. - Wprawdzie moje tętno nadal jest wyższe niż normalne spoczynkowe, ale udaje mi się odprężyć na tyle, żeby móc zażartować.
- Mam nadzieję, że twoja gra jest równie świetna co figura, bo chętnie umówiłbym się z kimś na towarzyski mecz.
Nie kryję zdziwienia. Oprócz skoków narciarskich uprawia także tenis?
- Mam to traktować jako wyzwanie? - Nachylam się nad stołem i kokieteryjnie przygryzam dolną wargę.
Niezmieszany również pochyla się w moją stronę i opiera łokcie na drewnianym blacie. Delikatny zapach jego perfum przebija się przez aromat kawy i uderza o moje nozdrza. Zaciągam się nim, jakby miał to być ostatni oddech w moim życiu.
- Owszem. - Uśmiecha się szelmowsko.
- Dobrze - odpowiadam, nieprzejęta jego pewnością siebie.
Toczymy walkę na spojrzenia jeszcze przez chwilę, dopóki przy stoliku nie zjawia się kelnerka z naszym zamówieniem. Nie mam pojęcia, w jaki sposób wytrzymałam jego wzrok na sobie bez mrugnięcia okiem. Teraz na moje policzki wypływa rumieniec i muszę wziąć kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić.
Dziewczyna w bladoniebieskiej sukience stawia przede mną filiżankę malowaną w herbaciane róże i talerzyk z tym samym wzorem. Podnoszę głowę, żeby jej podziękować, ale słowa zamierają na moich ustach, gdy widzę rozanielony uśmiech z jakim przygląda się Michaelowi. Unoszę brew w pytającym geście, a on w odpowiedzi szybko przewraca oczami. Łaskawie przenosi wzrok na kelnerkę i w podziękowaniu lekko unosi kąciki ust. To wystarczy, aby rozpromieniona dziewczyna w podskokach wróciła na swoje miejsce za barem. Jestem pewna, że gdyby nie ściśle określone przez pracodawcę reguły, jakich musi przestrzegać, rozsiadłaby się na kolanach Michiego i zrobiła z nim sobie zdjęcie. Sam zainteresowany w żaden sposób nie komentuje tego, co właśnie miało miejsce i spokojnie upija łyk espresso.
- Przyzwyczaiłeś się już do wszędzie obecnych wielbicielek? - pytam nie bez cienia złośliwości.
Nie mam pojęcia, skąd u mnie ta zgryźliwość. Denerwuję się na samą siebie za to ukłucie zazdrości, które przez moment poczułam.
- Uwierz mi, że zdarzają się gorsze przypadki - ignoruje moją uszczypliwość i odpowiada żartem na zadane pytanie.
- Na przykład? - Udaje mi się pozbyć kąśliwego tonu i teraz w moim głosie słychać tylko zaciekawienie. Jednak drażni mnie myśl o tysiącach kobiet na skoczniach narciarskich i przed telewizorami, dla których wzdychanie do Michiego jest idealnym urozmaiceniem nudnych zimowych wieczorów.
- Na przykład zdesperowane dziewczynki wysyłające dziesiątki wiadomości na moje prywatne konto na Facebooku i zaśmiecające mi w ten sposób całą skrzynkę. Albo pojawiające się znikąd aparaty i prośby o zdjęcie, kiedy odpoczywam w saunie parowej. - Na wspomnienie tej przerażającej chwili, zastyga w bezruchu z filiżanką przy ustach. - Od tamtej pory omijam sauny parowe szerokim łukiem, chociaż kiedyś lubiłem je najbardziej - opowiada to z takim dramatyzmem, że nie umiem powstrzymać śmiechu i w rezultacie zaczynam krztusić się szarlotką. - Nie uważałabyś tego za zabawne, gdybyś sama to przeżyła. - Sili się na powagę, ale ostatecznie nie udaje mu się powstrzymać drgających kącików ust, które wbrew jego woli podążają ku górze.
- Przepraszam - mówię, choć wcale nie odczuwam skruchy.
Zaskakuje mnie lekkie kopnięcie, jakie dostaję od niego w lewą kostkę. Wydaję cichy okrzyk oburzenia i zakładam ręce na piersi.
- Uważaj, bo powiem pani kelnerce, jaki z ciebie łobuziak.
- Błagam, tylko nie to. - Unosi dłonie w obronnym geście.
Parskamy śmiechem niemal jednocześnie. Zapominam o zakłopotaniu, jakie męczyło mnie na początku naszego spotkania. Już dawno z nikim nie rozmawiałam z taką swobodą jak z nim. Zaczynam wierzyć w to, że możemy się tak po prostu zakolegować, bo już teraz czuję się przy nim jak przy dobrym przyjacielu. Nasza pogawędka toczy się jeszcze długo po tym, jak kończymy swoje kawy. Opuszczamy lokal dopiero w momencie, gdy uświadamiamy sobie, jak późna już jest godzina.
- Zaraz złapię jakąś taksówkę do hotelu - mówi Michi, gdy znów trafiamy na zakurzoną ulicę.
Przypominam sobie sposób, w jaki zachowywało się moje ciało, kiedy ostatni raz przebywałam z nim zamknięta na niewielkiej powierzchni i tracę ochotę na przejażdżkę samochodem. Dopiero co zaczęłam myśleć o nim jak o przyjacielu i nie chcę tego zmieniać. Boję się tego napięcia, które znów mogłoby wytworzyć się między nami.
- Właściwie to muszę jeszcze zajrzeć do kilku sklepów - to co mówię, jest zgodne z prawdą. Skorzystam z tego, że już jestem na mieście i zaopatrzę się w czapkę i rękawiczki, których brak tak dotkliwie odczułam dzisiaj na skoczni.
- Mogę pójść z tobą, jeśli chcesz. - Nie mam pojęcia, skąd, ale wiem, że nie proponuje mi tego dlatego, że nakazuje mu to dobre wychowanie. Czuję, że naprawdę chce mi towarzyszyć i sprawia mi to ogromną przyjemność. Dlatego z bólem serca odpowiadam:
- To babskie sprawy. Zanudziłbyś się na śmierć.
Krzywi się żartobliwie, a ja cieszę się, że nie uraziłam go swoją odmową.
- W takim razie do zobaczenia, Liso.
- Do zobaczenia, Michi. - Nieświadomie używam zdrobnienia jego imienia i rumienię się, gdy tylko zdaję sobie z tego sprawę. Jego wyraz twarzy na moment łagodnieje, a niepewny uśmiech sprawia, że w myślach wydaję cichy okrzyk. - Dziękuję za miłe popołudnie - dodaję, chcąc przywrócić istniejącą między nami granicę, którą właśnie niechcący przekroczyłam.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Sposób, w jaki wypowiada to zdanie, przekonuje mnie, że nie udało mi się zrealizować swojego zamiaru. Nieświadomie posunęłam się o krok dalej w naszej relacji i nie mogę już tak po prostu się cofnąć.
Odchodzę szybkim krokiem, bo dociera do mnie, że nie powinnam już ufać nawet swojej podświadomości, która właśnie mnie zdradziła. W myślach widzę uśmiech Michaela wywołany tym nieszczęsnym zdrobnieniem wypowiedzianym przez moje usta i ten widok znów chwyta mnie za serce. Początkowo wściekam się na siebie, ale po pół godzinie spędzonej na poszukiwaniu najlepiej pasujących do mojego płaszcza rękawiczek i czapki, nie umiem powstrzymać uśmiechu malującego się na mojej twarzy. Chcąc nie chcąc, po spotkaniu z Michaelem jestem w wyjątkowo dobrym nastroju.
Ósma rano to zdecydowanie za wczesna pora na wstawanie po spędzeniu pół nocy na imprezowaniu, ale mam świadomość tego, że dziś czeka mnie dużo pracy. Lucas jest już w łazience, gdzie, sądząc po odgłosach, bierze prysznic. Spał niewiele więcej ode mnie, a pewnie obudził się zwarty i gotowy do działania. Jego obowiązkowość zawsze mnie zadziwiała, niekoniecznie pozytywnie. Często musiałam go zmuszać do odpoczynku i nawet wakacje, na które pojechaliśmy we dwójkę, nie były do końca tylko nasze, bo zabrał pracę ze sobą. Kiedy nie bada pacjentów i nie przesiaduje w klinice swojego ojca, zajmuje się pisaniem raportów, referatów, a w ostatnim czasie nawet własnej książki. Jako jego asystentka powinnam mieć nadmiar pracy, wynikający z nadmiaru jego pracy, ale większość spraw woli załatwiać sam, a mnie zostawia te mniej wymagające. Od samego początku działa mi to na nerwy, bo czuję się jak dziecko nie mające żadnego pojęcia o medycynie. Myślałam, że z czasem się to zmieni, gdy Lucas zauważy, że jestem kompetentną osobą, ale nic podobnego się nie stało. Postanowiłam, że pozostanę jego asystentką tylko do dnia ślubu, a potem znajdę jakiś staż na własną rękę. Czekając, aż zostaniemy małżeństwem, oszczędzę sobie tłumaczenia się ze swojej decyzji, bo jako jego żona i tak nie mogłabym być jego podwładną. Po pierwsze, uwłaczałoby to mojej godności jeszcze bardziej, niż teraz, a po drugie, byłoby to już przesadne łączenie spraw zawodowych z prywatnymi.
Gdy kończę poranną toaletę i jestem gotowa do zejścia na śniadanie, Lucas częstuje mnie stertą papierów.
- Musisz uporać się z tym do południa. Po śniadaniu od razu wychodzę na miasto załatwić kilka spraw, dlatego daję ci to teraz.
- Zajmę się tym, ale tylko pod warunkiem, że wyjdziesz ze mną wieczorem na spacer. - Odkładam papiery na biurko, nawet ich nie przeglądając. Już dawno nauczyłam się, że nie należy przyjmować pracy na pusty żołądek.
Lucas marszczy brwi i czuję, że zaraz zbiorę ostrą reprymendę za lekceważące podejście do obowiązków, ale ostatecznie wyczuwa żart i uśmiecha się.
- Obiecuję, że pójdę z tobą na spacer - mówi, po czym składa na moim czole lekki pocałunek. Czasem myślę, że po prostu nie lubi, kiedy moja szminka zostaje na jego wargach i dlatego tak rzadko całuje mnie w usta. - Gdy tylko znajdę wolną chwilkę - dodaje.
"Czyli nigdy" - dopowiadam w myślach, ale nie mówię nic na głos. Może Leah zgodzi się towarzyszyć mi w odkrywaniu Innsbrucka, skoro poprzedniego dnia opowiadała mi o nim z taką pasją.
W restauracji czeka na nas szwedzki stół, uginający się pod stertą przeróżnych smakołyków. Podczas pobytów w hotelach mam skłonność do tycia - przy takim nadmiarze i różnorodności jedzenia nigdy nie umiem się zdecydować. Drżę na myśl, że sezon narciarski trwa do wiosny. Mimo tego, że nie będzie to moje jedyne śniadanie w tym miejscu i wiem, że spokojnie zdążę spróbować wszystkiego, gromadzę na kilku talerzach trzy czwarte specjałów oferowanych przez restauracyjne menu. Na koniec proszę kelnera o kawę z ekspresu, bo nie smakuje mi ta podawana w dużych termosach. Lucas zawsze śmieje się ze mnie, że po prostu nie umiem dobrać odpowiedniej ilości mleka i mówi, że kiedyś zginę, jeśli zabraknie mi dostępu do sprzętów elektronicznych.
Jestem dopiero przy drugim naleśniku z serem, gdy Lucas kończy swoją jajecznicę i wstaje od stołu. Nim zdążę cokolwiek powiedzieć, całuje mnie na pożegnanie w policzek i wychodzi z restauracji, żeby zająć się pracą. Czuję się trochę nieswojo sama przy stoliku, ale na szczęście z odsieczą przychodzą mi Leah i Jacqueline. Dostrzegam je krzątające się przy jedzeniu porozkładanym na talerzykach i gestem zapraszam do siebie.
- Wpadłyśmy w wejściu na twojego narzeczonego - informuje mnie Leah. Z zadowoleniem zauważam, że na jej talerzach znajduje się nie mniej smakołyków, niż na moich. Rzecz ma się inaczej w przypadku Jackie, ale to zrozumiałe ze względu na jej dietę.
- Chyba nikt mu nie powiedział, że jeśli poświęci śniadaniu pięć minut więcej, to praca mu nie ucieknie - wzdycham głośno.
- Przynajmniej ty masz odpowiednio ułożoną hierarchię wartości - pociesza mnie Jackie.
- Najpierw jedzenie, później przyjemności. Praca na samym końcu, bo po co to komu? - śmieje się Leah.
- Ja na moją pracę nie narzekam. - Jacqueline wzrusza ramionami. Mówi pomiędzy kęsami ciemnego pieczywa posmarowanego cienką warstwą twarożku. - Szczególnie w sezonie, gdy więcej odpoczywam, niż trenuję.
Leah wydaje z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk i pośpiesznie przełyka to, co ma w ustach.
- Lisa, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. - Jest tak podekscytowana, że udziela mi się to i zastanawiam się, o co może jej chodzić. Muszę chwilę poczekać na zaspokojenie ciekawości, bo zaczyna się krztusić. Jackie klepie ją mocno po plecach. - Dzięki. - Leah posyła jej wdzięczny uśmiech. - Pojedziesz dzisiaj ze mną na Bergisel - zwraca się ponownie do mnie.
Jej zadowolenie z tego pomysłu jest tak wielkie, że z bólem serca psuje je swoim pytaniem.
- Co to jest Bergisel?
Dla odmiany teraz to Jackie zaczyna się krztusić, a fizjoterapeutka klepie ją po plecach.
- Ty naprawdę nie masz pojęcia o skokach - zauważa.
Uśmiecham się przepraszająco. Na szczęście moja niewiedza nie zniechęca Leah.
- To skocznia narciarska, która jest tutaj, w Innsbrucku - tłumaczy z ożywieniem, a ja przypominam sobie, że faktycznie widziałam jakąś skocznię w oddali na tle gór. - Chłopcy o trzynastej mają tam trening, a ty pojedziesz ze mną, żeby czegoś się nauczyć.
Przez chwilę boję się, że gdy już tam z nią pojadę, da mi narty i będzie kazała skakać, ale dociera do mnie, że to raczej mało prawdopodobne i chodzi jej o to, żebym zjawiła się na skoczni w roli widza. Myślę o papierach, którymi Lucas kazał mi zająć się do południa i stwierdzam, że o trzynastej będę już wolna, dlatego przyjmuję jej propozycję. Widziałam parę razy skoki w telewizji, ale nigdy na żywo i jestem ciekawa, jak to wygląda.
- Świetnie. Spotkajmy się w lobby o dwunastej trzydzieści. - Leah uśmiecha się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe. Jestem pełna podziwu dla jej entuzjazmu. - Jeszcze wyjdziesz na ludzi, obiecuję ci to.
Po śniadaniu od razu zabieram się do pracy. Większość z zostawionych przez Lucasa papierów muszę po prostu skserować w kilku egzemplarzach, część wysłać pod odpowiednie adresy. Odbywam krótką wycieczkę na pocztę, a kiedy wracam, dokonuję korekty kilku świeżo napisanych stron jego nowego referatu. Kończę przed dwunastą, dlatego zdążam zjeść szybki lunch i wychodzę do lobby, gdzie na skórzanej kanapie czeka już na mnie Leah.
W czasie jazdy przez Innsbruck jej czarnym Renault Clio Leah opowiada mi o swojej pracy.
- To, że mogę oglądać treningi skoczków, kiedy tylko chcę, jest wspaniałym plusem tej roboty. Uwielbiam spędzać czas na skoczni. Czasem żałuję, że jako dziecko miałam za mało odwagi, żeby zacząć skakać.
- Miałaś taką możliwość?
- Niedaleko miejscowości, w której mieszkałam, jest skocznia. Byłam nawet na kilku treningach ale ostatecznie, gdy przychodziło co do czego, zawsze tchórzyłam. - Gdy stajemy na czerwonym świetle, odrywa wzrok od drogi i spogląda na mnie. - W pobliżu Wiednia nie ma żadnej skoczni?
Robię żałosną minę, jak zwykle, gdy ktoś pyta mnie o coś związanego ze skokami. Leah dostrzega moje zakłopotanie i uśmiecha się pobłażliwie, wzdychając przy tym z powodu własnej głupoty.
- No tak. Wybacz, tyle czasu spędziłam w towarzystwie nadgorliwych fanów tego sportu, że już zapomniałam, że są ludzie, którzy się nim nie interesują. - Zapala się zielone światło, a ona ponownie skupia uwagę na ruchu ulicznym. - Może opowiesz mi coś o sobie? Jestem ciekawa, jak poznałaś Lucasa. Jest od ciebie starszy, więc nie mogliście spotkać się na studiach.
- Nasi ojcowie są wspólnikami. Lucas razem ze swoim tatą przyszedł do nas pewnego dnia na kolację.
Wracam pamięcią do tamtego wieczoru dwa lata temu, gdy ubrany w granatowy garnitur Lucas przekroczył próg naszego domu. Co tak właściwie wtedy o nim myślałam? Spodobał mi się już na samym początku, czy dopiero później? Zadziwia mnie to, że nie umiem przypomnieć sobie takich szczegółów.
Leah kiwa głową ze zrozumieniem. Na jej twarzy rozlewa się rozmarzony uśmiech.
- Miłość od pierwszego wejrzenia, co?
- Coś w tym rodzaju - odpowiadam wymijająco, bo uświadamiam sobie, że nie wiem, przy którym wejrzeniu zakochałam się w Lucasie.
Nie mówi już nic więcej. Zastanawiam się, czy to dlatego, że wspomina swoje pierwsze spotkanie z Koflerem, czy po prostu tak absorbuje ją jazda samochodem. Cisza nie trwa długo, bo już po chwili wyrywa się z zamyślenia i przesadnie oficjalnym tonem oświadcza:
- Jesteśmy na miejscu.
Zatrzymujemy się na dużym parkingu pod samą skocznią. Gdy wysiadam z auta, mogę podziwiać ją w pełnej okazałości.
- Jest olbrzymia - wyduszam z siebie po chwili, przytłoczona ogromem budowli.
- Kochana, jeszcze nie widziałaś mamutów. - Rozbawiona moją reakcją Leah, klepie mnie po ramieniu.
- Właściwie to widziałam mamuty. - Ciężko mi zachować powagę, widząc zdziwienie zakradające się na jej twarz, które z szacunku do mnie stara się powstrzymać. - W Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu.
Uśmiech zastyga na jej ustach, a brwi wędrują w kierunku linii włosów. Nie jest pewna, czy żartuję i dlatego nie wie, jak zareagować. Parskam śmiechem, co daje jej do zrozumienia, że moja wiedza o skokach nie jest aż tak nikła, żebym myliła rodzaj skoczni z wymarłym gatunkiem zwierząt. Z ulgą wypuszcza powietrze z płuc, a wraz z nim z jej gardła wydobywa się dźwięczny śmiech.
Gdy Leah rusza w kierunku wejścia na skocznię, ja nadal stoję przy samochodzie i przyglądam się ogromnej, a przy tym tak zgrabnej konstrukcji. Potężna wieża góruje nad zeskokiem i przyciąga uwagę, niczym ręka wystająca ze szczytu góry. Całość wygląda jak ślizgawka na placu zabaw dla dzieci olbrzymów. Czuję się przy niej śmiesznie mała i nieważna. To budzi we mnie respekt dla tego sportu i dla skoczków, którzy mają odwagę zasiąść na belce startowej i odepchnąć się od niej, chociaż z góry widok na zgromadzonych przy przeciwstoku kibiców i panoramę Innsbrucka musi przytłaczać jeszcze bardziej.
Wreszcie podążam za Leah i niemal z nabożną czcią wchodzę na teren Bergisel. Od czasu do czasu pomiędzy budynkami krząta się ktoś z obsługi, ale poza tym skocznia jest pusta, a panująca tu cisza umożliwia usłyszenie przeciągłego gwizdania wiatru, szczególnie na szczycie trybun, gdzie siadamy z Leah. Chłodne podmuchy swoimi długimi palcami dotykają mojej skóry niczym nachalny kochanek, przebijając się przez trzy warstwy ubrań, które mam na sobie. Podciągam kołnierz płaszcza wyżej tak, aby osłonić uszy i czubek nosa. Z utęsknieniem myślę o czapce i rękawiczkach, które zostawiłam w Wiedniu.
- Obejrzymy tu kilka skoków, a potem wjedziemy na górę - informuje mnie Leah.
Pierwszy skoczek pojawia się na belce już chwilę później. Z miejsca, które zajmuję, ciężko jest mi go dostrzec. Jego najazd trwa dłużej niż sam skok, który obserwuję z niepokojem, bo mam wrażenie, że silniejszy podmuch wiatru wystarczy, żeby znieść go poza zeskok - jest taki mały w porównaniu ze stromym stokiem. Ląduje jednak bezpiecznie, a ja z ulgą wydycham powietrze, które wstrzymywałam w płucach przez te kilka sekund trwania jego skoku. Patrzę na Leah, ciekawa, czy też tak to przeżywa, ale ona tylko śmieje się z mojej reakcji. Robi to tak wdzięcznie, że nawet nie czuję się urażona, a po chwili zaczynam śmiać się razem z nią. Domyślam się, jaką musiałam mieć minę - głodny wzrok osoby, która całe życie czytała o Wieży Eiffla i teraz, mając okazję zobaczyć ją na własne oczy, boi się mrugnąć z obawy, że w swojej kontemplacji pominie jakąś śrubkę.
- Robi wrażenie - stwierdzam to niepotrzebnie, bo moja reakcja mówi sama za siebie, ale chcę coś powiedzieć, bo przy całym ogromie Bergisel i respekcie, jaki we mnie budzi, zaczynam czuć się jak w kościele.
- Przyzwyczaisz się - obiecuje Leah.
Nie wiem, po jakim czasie ona przeszła nad niebezpieczeństwem związanym z tym sportem do porządku dziennego, ale mnie ciężko jest pozbyć się wrażenia, że zaraz będę świadkiem tragicznego upadku skoczka narażonego w powietrzu na kaprysy nieprzewidywalnego wiatru. Gdy już trochę udaje mi się przywyknąć, do tego widoku, Leah proponuje przenieść się do gniazda trenerskiego, które znajduje się przy końcu najazdu. Spotykamy tam trenerów, którzy wymieniają ze sobą opinie odnośnie techniki poszczególnych skoczków. Są tym tak pochłonięci, że nie możemy liczyć na żadną uwagę z ich strony, poza krótkim przywitaniem.
- Stąd lepiej widać, kto skacze. - Po jej ściszonym głosie poznaję, jak bardzo szanuje pracę trenerów. Nawet nie zauważyliby, gdyby mówiła głośniej, ale ona czuje się jak w obecności medytujących buddyjskich mnichów - niby wie, że przebywają w swoim świecie, z którego żadne bodźce zewnętrzne nie są w stanie ich wyrwać, ale nie chce naruszać ich sacrum swoim czczym gadaniem.
Zastanawiam się, czy będę już umiała rozpoznać skoczków, skoro spędziłam z nimi cały poprzedni wieczór, ale mój entuzjazm ulatnia się w momencie, gdy na belce zasiada bliżej niezidentyfikowany mężczyzna, schowany pod różowym kaskiem i dużymi goglami, przysłaniającymi pół twarzy. Leah zdaje się być tym w ogóle nieporuszona i okiem znawcy przygląda się jego najazdowi.
- Za późno wyszedł z progu. - Krzywi się.
Mignął nam przed oczami tak szybko, że ledwo zdołałam dostrzec kolor jego kombinezonu, a ona zauważyła coś, co trwało ułamek sekundy.
- Znowu za późno wyszedł z progu - mówi któryś z trenerów, na co Leah uśmiecha się, zadowolona ze swojej oceny.
- Wiesz w ogóle, kto to był? - pytam bez cienia ironii. Nie mam pojęcia, w jaki sposób można rozpoznać skoczków, skoro w narciarskich kombinezonach wszyscy wyglądają tak samo.
- Stefan - odpowiada bez chwili namysłu, a widząc moje zdziwienie, dodaje - Lata praktyki.
Myślę o ojcu, który od moich najmłodszych lat starał się, żebym wyrosła na obeznaną w świecie kobietę, która o wszystkich dziedzinach życia ma przynajmniej niewielkie pojęcie. Chyba nie przewidział tego, że wiedza o skokach, którymi w moim domu nigdy się nie interesowano, może mi być kiedyś bardziej potrzebna, niż znajomość zasad savoir vivre obowiązujących na Filipinach.
Po chwili na belce pojawia się kolejny skoczek i znów nie jestem w stanie go rozpoznać. Rzucam Leah pytające spojrzenie, a ona widząc je, odpowiada tonem niestrudzonej nauczycielki o nieskończonych pokładach cierpliwości:
- To Michi.
Michi. Wypróbowuję w myślach brzmienie tego zdrobnienia. Domyślam się, od jakiego imienia zostało utworzone. Nie odrywam od niego wzroku, gdy najeżdża na próg, a potem wybija się i leci w dół skoczni. Mam wrażenie, że niewidzialna pięść przygniata moją klatkę piersiową i z trudem łapię głęboki oddech. Lekko kręci mi się w głowie, dlatego opieram się o barierkę. Gdy Hayboeck w jednym kawałku zatrzymuje się na przeciwstoku, zauważam, że dłonie trzęsą mi się wcale nie z zimna. Jak to możliwe, że znam człowieka niecałą dobę, a tak bardzo zależy mi na tym, żeby nie zrobił sobie krzywdy? Próbuję sobie wytłumaczyć, że to normalne, iż lekarz martwi się o swoich pacjentów, ale na kolejne skoki nie reaguję nawet w połowie tak mocno.
Wkrótce trening dobiega końca i wracamy na dolną część skoczni. Kierujemy się w stronę wyjścia, gdy otwierają się drzwi jednego z budyneczków i ktoś woła Leah. Obracam się w tym kierunku, chociaż nie mnie to dotyczy, i widzę uśmiechniętego Koflera, machającego do fizjoterapeutki. Jej twarz również się rozpromienia i rusza w jego stronę niemal w podskokach.
- Zaraz wracam - rzuca na odchodnym.
Nie zostaję sama na długo, bo już po chwili ktoś zachodzi mnie od tyłu. Odwracam się szybko, zaniepokojona obecnością nieznajomego, i staję twarzą w twarz z Michaelem. Oddycham z ulgą, widząc znajomą twarz, ale rozluźnienie nie trwa długo, bo pod wpływem jego wzroku całe moje ciało napina się, a serce zaczyna bić szybciej. Czuję, jak krew napływa na moją twarz i pierwszy raz tego dnia cieszę się z niskiej temperatury, bo dzięki niej już wcześniej moje policzki zarumieniły się pod wpływem zimna.
[muzyka]
Uśmiecha się, wyraźnie rozbawiony moją reakcją. Cholera, jak to się dzieje, że nawet w kurtce narzuconej niedbale na obcisły kombinezon, kasku na głowie i z nartami przerzuconymi przez ramię wygląda tak seksownie?
- Cześć - mówię, starając się ukryć zakłopotanie i uspokoić nieco swój organizm.
- Cześć. Jak ci się podobały skoki? - Znów wydaje się być taki wyluzowany, podczas gdy ja muszę mocno się skupić, żeby nie zapomnieć o oddychaniu.
"Prawie dostałam zawału, patrząc jak opadasz w dół skoczni" - myślę, ale odpowiadam:
- Niesamowite. Naprawdę robi wrażenie. - Nie odrywa ode mnie wzroku i czeka, aż powiem coś jeszcze, dlatego postanawiam skorzystać z okazji. - Michael, wiem, że wczoraj moje zachowanie mogło się wydać dwuznaczne...
Przerywa mi i całe szczęście, że to robi, bo nie mam pojęcia, jak się wytłumaczyć.
- Lisa, wiem, że masz narzeczonego. - Jego spokojny uśmiech wpływa pozytywnie na moje nerwy. - Ale to chyba nie znaczy, że nie możemy się bliżej poznać?
Całe napięcie uchodzi ze mnie jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Skoro jemu nie zależy na niczym więcej niż przyjaźń, to ja nie muszę się martwić, że sprawy wymkną się spod kontroli i niechcący narobię mu nadziei. Nie czuję żadnych wyrzutów sumienia, gdy z uśmiechem odpowiadam:
- Oczywiście, że nie.
Mam wrażenie, że z ulgą wypuszcza powietrze z płuc, ale nawet jeśli, to robi to tak szybko, że nie mogę być pewna tego, co widziałam.
- W takim razie co powiesz na kawę? Odkryłaś już skoki z perspektywy fizjoterapeutki, więc może warto będzie wzbogacić tę wiedzę o doświadczenia skoczka?
Wystarczy, że spojrzę w jego błękitne oczy, żeby nie umieć odmówić. Wzdycham bezradnie i przystaję na jego propozycję. Rozczula mnie jego mina pięciolatka uradowanego lizakiem wielkości swojej twarzy.
- Poczekaj, tylko się przebiorę.
Nawet nie zdążam mrugnąć, a zostaje po nim tylko unosząca się w powietrzu para, która wydostała się z jego ust wraz z oddechem. Znika w budyneczku, z którego chwilę wcześniej wyłonił się Andreas. Dopiero teraz zauważam, że w miejscu, gdzie przed chwilą stał Kofler, teraz znajduje się już sama Leah. Uśmiecha się w ten sam sposób, który zaniepokoił mnie na wczorajszej kolacji. Teraz też nie czuję się zbyt pewnie, gdy do niej podchodzę. Uświadamiam sobie, że traktowana przeze mnie jak coś zupełnie niedwuznacznego rozmowa z Michim, przez postronnego obserwatora może zostać odebrana inaczej.
- Wracasz ze mną? - Uspokaja mnie to, że pyta bez cienia złośliwości. Może jest za bardzo skupiona na swoich sprawach z Andreasem, żeby interesować się cudzymi związkami? Niezależnie od przyczyn tej obojętności, jestem jej za nią ogromnie wdzięczna.
- Właściwie to umówiłam się na kawę.
- Okej. W takim razie do zobaczenia później. - Żegna mnie ciepłym uśmiechem i rusza w stronę parkingu.
Michi zjawia się chwilę później, już bez nart i nie w kombinezonie i w kasku, ale w dżinsach i czarnej czapce, odstającej zabawnie z tyłu głowy. Jakkolwiek by nie był ubrany, na jego widok znów czuję się, jakbym traciła grunt pod nogami. Muszę wziąć kilka głębszych oddechów, żeby móc towarzyszyć mu w stronę wyjścia ze skoczni.
Po pięciu minutach docieramy do małej kawiarni, która zachwyca mnie swoim urokiem. Gdy przekraczamy próg, otula mnie zapach kawy wymieszany z wanilią. Sprawia, że od razu jest mi cieplej, choć przez otwarte drzwi czuję jeszcze zimne palce wiatru. Z głośników cicho płynie charakterystyczny głos Edith Piaf. Dziesiątki starych fotografii, przedstawiających dawny Innsbruck, oprawionych w białe ramki o przeróżnych kształtach, zdobią beżowe ściany. Patrząc na zasłony w drobne kwiatki wiszące przy oknach, odnoszę wrażenie, że ujrzę za nimi modele samochodów produkowanych w pierwszej połowie XX wieku, a nie te nowoczesne. Na wszystkich krzesłach znajdują się różnokolorowe poduszki, a na każdym stoliku, nakrytym białą serwetą w kwieciste wzory, ustawione są małe drewniane lampiony, w których palą się świece. Całości dopełnia regał ze starymi książkami stojący w kącie pomieszczenia.
- Nie byłem pewien, czy ci się tu spodoba. - Michi patrzy na mnie i czeka, aż wyrażę swoją opinię o tym miejscu. - Jeśli wolisz bardziej eleganckie miejsca, to możemy pójść gdzieś indziej.
Nie powinnam się dziwić, że z daleka wyglądam na stałą bywalczynię ekstrawaganckich lokali, bo przecież to prawda, że zazwyczaj przychodzę tylko do takich miejsc. Właściwie to nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w takiej małej, skromnej kawiarni jak ta. Czuję się tu jednak tak dobrze, że dziwi mnie wątpliwość mojego towarzysza.
- Jest ślicznie. Uwielbiam takie wnętrza.
Daje się przekonać. Gestem zaprasza mnie do wyboru stolika. Decyduję się na ten stojący najbliżej regału, bo mam ochotę przyjrzeć się książkom. Zanim siadamy, Michi pomaga ściągnąć mi płaszcz i razem ze swoją kurtką wiesza go na wieszaku. Gdy po przejrzeniu menu wybieram orzechowe cappuccino i szarlotkę na ciepło, udaje się do baru, w celu złożenia zamówienia.
- Więc jak to się stało, że skoczkowie są dumą austriackiego narodu, a ty, będąc Austriaczką, w ogóle nie interesujesz się skokami? - pyta, gdy znów siedzi przede mną przy stoliku.
Poprawia włosy, które nieco opadły przez wcześniej przykrywającą je czapkę. Otwieram lampion i obracam świeczkę, żeby zająć czymś ręce, które aż rwą się do tego, żeby pomóc mu z fryzurą. Muszę się bardzo skupić, żeby znaleźć odpowiedź na jego pytanie.
- W Wiedniu, gdzie mieszkam, nie ma skoczni narciarskiej, więc rodzice nie zarażali mnie od małego miłością do tego sportu. Poza tym im też skoki są raczej obojętne. Mama uwielbia wszystko, co jest związane z brytyjską arystokracją, dlatego zachęcała mnie do gry w tenisa.
Boję się popatrzeć na niego, bo teraz, gdy przebywamy sam na sam, a w mojej krwi nie ma już ani odrobiny ośmielającego alkoholu, ciężko jest mi ukrywać to, jak działa na mnie spojrzenie jego błękitnych oczu. Niemal spadam z krzesła, gdy nagle zamyka moje chłodne palce w delikatnym uścisku.
- Poparzysz się tym woskiem - mówi z lekką naganą w głosie i odsuwa moją dłoń od świeczki, a następnie zamyka lampion.
Dopiero wtedy podnoszę na niego wzrok i nie umiem powstrzymać uśmiechu. Rozczula mnie jego troska o moje palce szczególnie, że poparzenie odrobiną wosku nie zrobiłoby im żadnej krzywdy. Postanawiam wziąć się w garść i nie zachowywać się jak zakochana smarkula. Po pierwsze, Meyer, jesteś dorosłą kobietą, a po drugie, i co ważniejsze, na pewno nie zakochaną w Michaelu.
- Grasz w tenisa? - Jego zaciekawienie wydaje mi się podejrzanie duże.
- To dziwne? Przecież taka figura nie robi się sama. - Wprawdzie moje tętno nadal jest wyższe niż normalne spoczynkowe, ale udaje mi się odprężyć na tyle, żeby móc zażartować.
- Mam nadzieję, że twoja gra jest równie świetna co figura, bo chętnie umówiłbym się z kimś na towarzyski mecz.
Nie kryję zdziwienia. Oprócz skoków narciarskich uprawia także tenis?
- Mam to traktować jako wyzwanie? - Nachylam się nad stołem i kokieteryjnie przygryzam dolną wargę.
Niezmieszany również pochyla się w moją stronę i opiera łokcie na drewnianym blacie. Delikatny zapach jego perfum przebija się przez aromat kawy i uderza o moje nozdrza. Zaciągam się nim, jakby miał to być ostatni oddech w moim życiu.
- Owszem. - Uśmiecha się szelmowsko.
- Dobrze - odpowiadam, nieprzejęta jego pewnością siebie.
Toczymy walkę na spojrzenia jeszcze przez chwilę, dopóki przy stoliku nie zjawia się kelnerka z naszym zamówieniem. Nie mam pojęcia, w jaki sposób wytrzymałam jego wzrok na sobie bez mrugnięcia okiem. Teraz na moje policzki wypływa rumieniec i muszę wziąć kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić.
Dziewczyna w bladoniebieskiej sukience stawia przede mną filiżankę malowaną w herbaciane róże i talerzyk z tym samym wzorem. Podnoszę głowę, żeby jej podziękować, ale słowa zamierają na moich ustach, gdy widzę rozanielony uśmiech z jakim przygląda się Michaelowi. Unoszę brew w pytającym geście, a on w odpowiedzi szybko przewraca oczami. Łaskawie przenosi wzrok na kelnerkę i w podziękowaniu lekko unosi kąciki ust. To wystarczy, aby rozpromieniona dziewczyna w podskokach wróciła na swoje miejsce za barem. Jestem pewna, że gdyby nie ściśle określone przez pracodawcę reguły, jakich musi przestrzegać, rozsiadłaby się na kolanach Michiego i zrobiła z nim sobie zdjęcie. Sam zainteresowany w żaden sposób nie komentuje tego, co właśnie miało miejsce i spokojnie upija łyk espresso.
- Przyzwyczaiłeś się już do wszędzie obecnych wielbicielek? - pytam nie bez cienia złośliwości.
Nie mam pojęcia, skąd u mnie ta zgryźliwość. Denerwuję się na samą siebie za to ukłucie zazdrości, które przez moment poczułam.
- Uwierz mi, że zdarzają się gorsze przypadki - ignoruje moją uszczypliwość i odpowiada żartem na zadane pytanie.
- Na przykład? - Udaje mi się pozbyć kąśliwego tonu i teraz w moim głosie słychać tylko zaciekawienie. Jednak drażni mnie myśl o tysiącach kobiet na skoczniach narciarskich i przed telewizorami, dla których wzdychanie do Michiego jest idealnym urozmaiceniem nudnych zimowych wieczorów.
- Na przykład zdesperowane dziewczynki wysyłające dziesiątki wiadomości na moje prywatne konto na Facebooku i zaśmiecające mi w ten sposób całą skrzynkę. Albo pojawiające się znikąd aparaty i prośby o zdjęcie, kiedy odpoczywam w saunie parowej. - Na wspomnienie tej przerażającej chwili, zastyga w bezruchu z filiżanką przy ustach. - Od tamtej pory omijam sauny parowe szerokim łukiem, chociaż kiedyś lubiłem je najbardziej - opowiada to z takim dramatyzmem, że nie umiem powstrzymać śmiechu i w rezultacie zaczynam krztusić się szarlotką. - Nie uważałabyś tego za zabawne, gdybyś sama to przeżyła. - Sili się na powagę, ale ostatecznie nie udaje mu się powstrzymać drgających kącików ust, które wbrew jego woli podążają ku górze.
- Przepraszam - mówię, choć wcale nie odczuwam skruchy.
Zaskakuje mnie lekkie kopnięcie, jakie dostaję od niego w lewą kostkę. Wydaję cichy okrzyk oburzenia i zakładam ręce na piersi.
- Uważaj, bo powiem pani kelnerce, jaki z ciebie łobuziak.
- Błagam, tylko nie to. - Unosi dłonie w obronnym geście.
Parskamy śmiechem niemal jednocześnie. Zapominam o zakłopotaniu, jakie męczyło mnie na początku naszego spotkania. Już dawno z nikim nie rozmawiałam z taką swobodą jak z nim. Zaczynam wierzyć w to, że możemy się tak po prostu zakolegować, bo już teraz czuję się przy nim jak przy dobrym przyjacielu. Nasza pogawędka toczy się jeszcze długo po tym, jak kończymy swoje kawy. Opuszczamy lokal dopiero w momencie, gdy uświadamiamy sobie, jak późna już jest godzina.
- Zaraz złapię jakąś taksówkę do hotelu - mówi Michi, gdy znów trafiamy na zakurzoną ulicę.
Przypominam sobie sposób, w jaki zachowywało się moje ciało, kiedy ostatni raz przebywałam z nim zamknięta na niewielkiej powierzchni i tracę ochotę na przejażdżkę samochodem. Dopiero co zaczęłam myśleć o nim jak o przyjacielu i nie chcę tego zmieniać. Boję się tego napięcia, które znów mogłoby wytworzyć się między nami.
- Właściwie to muszę jeszcze zajrzeć do kilku sklepów - to co mówię, jest zgodne z prawdą. Skorzystam z tego, że już jestem na mieście i zaopatrzę się w czapkę i rękawiczki, których brak tak dotkliwie odczułam dzisiaj na skoczni.
- Mogę pójść z tobą, jeśli chcesz. - Nie mam pojęcia, skąd, ale wiem, że nie proponuje mi tego dlatego, że nakazuje mu to dobre wychowanie. Czuję, że naprawdę chce mi towarzyszyć i sprawia mi to ogromną przyjemność. Dlatego z bólem serca odpowiadam:
- To babskie sprawy. Zanudziłbyś się na śmierć.
Krzywi się żartobliwie, a ja cieszę się, że nie uraziłam go swoją odmową.
- W takim razie do zobaczenia, Liso.
- Do zobaczenia, Michi. - Nieświadomie używam zdrobnienia jego imienia i rumienię się, gdy tylko zdaję sobie z tego sprawę. Jego wyraz twarzy na moment łagodnieje, a niepewny uśmiech sprawia, że w myślach wydaję cichy okrzyk. - Dziękuję za miłe popołudnie - dodaję, chcąc przywrócić istniejącą między nami granicę, którą właśnie niechcący przekroczyłam.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Sposób, w jaki wypowiada to zdanie, przekonuje mnie, że nie udało mi się zrealizować swojego zamiaru. Nieświadomie posunęłam się o krok dalej w naszej relacji i nie mogę już tak po prostu się cofnąć.
Odchodzę szybkim krokiem, bo dociera do mnie, że nie powinnam już ufać nawet swojej podświadomości, która właśnie mnie zdradziła. W myślach widzę uśmiech Michaela wywołany tym nieszczęsnym zdrobnieniem wypowiedzianym przez moje usta i ten widok znów chwyta mnie za serce. Początkowo wściekam się na siebie, ale po pół godzinie spędzonej na poszukiwaniu najlepiej pasujących do mojego płaszcza rękawiczek i czapki, nie umiem powstrzymać uśmiechu malującego się na mojej twarzy. Chcąc nie chcąc, po spotkaniu z Michaelem jestem w wyjątkowo dobrym nastroju.
*
LGP dobiega końca, a ja dodaję trzeci rozdział. Mam nadzieję, że jego długość choć w niewielkim stopniu zrekompensuje Wam moją nieobecność. Chciałabym obiecać, że kolejne odcinki będą pojawiały się częściej, ale wiem, że jest to niemożliwe. Rok szkolny trwa już niecały miesiąc, a ja dopiero teraz znajduję chwilę, żeby się tu pojawić. Wydaje mi się, że nadrobiłam u Was wszystkie zaległości, ale jeśli kogoś pominęłam, albo jeśli obiecałam komuś, że zajrzę i skomentuję, a nie zrobiłam tego, to niech takie osoby napiszą mi o tym pod tym postem. Koniecznie pod tym, a nie w spamie, bo nie doszłam jeszcze do ładu z tamtą zakładką.
Nie wiem, jak Wam, ale mnie się podoba ten rozdział. Może dlatego, że tyle w nim Michiego? :D
Całuję! :*
Witaj, kochana!
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest świetny, jak każdy poprzedni. Bardzo, bardzo mi się podoba. KKocham to opowiadanie.
Ach... Michi jest świetny w tym opowiadaniu. Bardzo mi się podoba jego zachowanie itd. A Lisa... Co ona się ma tutaj? Między młotem, a kowadłem. Tu Michi, a tu Lucas. Mimo tego, że oficjalnie nie chce niczego więcej z Michim to w głębi jest inaczej. I te zakupy... Widać, że z Lucasem jest, bo jest. On w sumie też tak. Czy on w ogóle kiedyś nie pracuje? Ja rozumiem wszystko no, ale... Jak Lisa z nim wytrzymuje. On powinien poświęcić jej choć trochę swojejbuwagi, bo ją straci. Chociaż... Chyba już stracił.
Świetny jest ten rozdział. Kocham twój styl pisania. Opisujesz te wszystkie emocje po mistrzowsku.
Pozdrawiam
Anahi
Dziękuję za miłe słowa <3
UsuńWitaj! :)
OdpowiedzUsuńZnalazłam nieco czasu, więc zajrzałam. ^^
Rozdział naprawdę genialny i nawet nie wiesz jak bardzo przeze mnie wyczekiwany! :))
Cóż... od czego zacząć?
Cieszę się, że nowa koleżanka Lisy zabrała ją na "wycieczkę po skoczni". Jak się okazuje nasza bohaterka wie naprawdę mało o skokach i to mnie zaskakuje. :) Nic tylko podziękować Leah za taki wypad. :D I to nie dlatego, że Lisa mogła dowiedzieć się nieco więcej o skokach, lecz dlatego, że mogła spotkać Michaela.
Lisa ma ewidentny kłopot. Dostrzegłam to, gdy tak... "obsesyjnie" bała się o upadek Michaela. Jednakże jej dość... oschły... (nie wiem czy to odpowiednie określenie) narzeczony troszkę ją zaniedbuje. OK, on tego nie widzi, ale jednak tak jest. I teraz pojawił się on - Michael, a jej podświadomość za nim szaleje. Czy można ją o to winić? Nie sądzę.
Cieszę się, że mogła wyskoczyć z nim na kawę. Poświęcił jej więcej czasu niż narzeczony podczas śniadania... Tak, to niby bzdury, ale w ostatecznym rozrachunku nabierają kolosalnych rozmiarów.
Lisa z początku była skrępowana i nie ma się co dziwić, ale po żarcikach na temat fanek jakoś tak powietrze uszło i było już swobodniej.
Lisa zdołała popatrzeć na Michiego jako na przyjaciela, jednakże nie na długo... Wydaje mi się, że to może być jej problem. Problem, który kosztować może ją bardzo wiele...
Cóż, powtórzę - ROZDZIAŁ POEZJA! ❤
Nie mogę się doczekać kolejnego!
Buziaki xxx
Zgodzę się z Tobą - kobieta potrzebuje tego, żeby o nią dbać, a Lucas zaniedbuje Lisę całkowicie. Nic dziwnego, że wystarczyło minimalne zainteresowanie ze strony Michiego, żeby biedna dziewczyna całkowicie straciła głowę :D
UsuńMam nadzieję, że uda mi się znaleźć więcej czasu na pisanie i nowy rozdział ukaże się szybciej niż za kolejny miesiąc :D
I ogromnie się cieszę, że Ci się podobało <3
Po prostu rewelacja!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Twój sposób pisania, a gdy czytam każdyrozdział to mam wrażenie, że zatrzymuje gdzieś w sobie powietrze i wypuszczam je dopiero po zakończeniu czytania.
Uważam, że ta scena w kawiarni była urocza. I to nie tylko Lisa w niewyjaśniony sposób wzdycha do Michaela. On tak samo nie może oderwać od niej wzroku.
Sama nie wiem, co dziewczyna mogłaby zrobić. Coś czuję, że niedługo stanie między młotem a kowadłem. Bycie wierną narzeczonemu a przeżycie gorącego romansu, który daje nadzieję na coś więcej, czego do tej pory nie otrzymała od Lucasa. No cóż, pozostawiam ten dylemat w Twoich rękach.
Czekam na kolejny rozdział ;*
Oj tak. Obie - Lisa i ja - mamy ciężki orzech do zgryzienia. Ja już wiem, jak sobie z tym poradzę, ale nasza bohaterka niestety niekoniecznie :D
UsuńDziękuję za takie miłe słowa! Mam nadzieję, że kolejne rozdziały będą działać na Ciebie podobnie <3
Melduję się ♥
OdpowiedzUsuńKochana, nawet nie wiesz, z jakim zniecierpliwieniem wyczekiwałam kolejnego rozdziału. Piszesz genialnie, uwielbiam twój styl, bo naprawdę czyta się wszystko z ogromną przyjemnością :)
Michael jest w twoim wykonaniu po prostu ideałem. Wcale się nie dziwię, że Lisa powoli traci dla niego głowę, chociaż ona chyba sama do końca sobie tego faktu nie uświadomiła. Jest teraz trochę rozdarta pomiędzy nim, a Lucasem, którego szczerze mówiąc, nie darzę zbyt wielką sympatią. Powinien swojej narzeczonej poświęcać więcej czasu, bo jak tak dalej pójdzie, to może ją stracić, o ile już jej nie stracił swoim brakiem zaangażowania w ten związek...
Scenka w kawiarni bardzo sympatyczna, tak uroczo nam się tutaj zrobiło :)
No cóż, jestem bardzo ciekawa, jak rozwiążesz tą całą sytuację, no i oczywiście, jak dalej potoczy się znajomość Michiego i Lisy.
Czekam na kolejne ♥
Buziaki :**
Cieszę się, że jest ktoś, kto ze zniecierpliwieniem czeka, aż dodam nowy rozdział <3
UsuńUwielbiam Michiego i po prostu nie umiałabym go przedstawić inaczej. Z każdym rozdziałem sama tracę dla niego głowę, a Lisa wraz ze mną. Co do Lucasa... po prostu musi taki być i to nie jest jego wina :D
Dziękuję za miłe słowa <3
Hej hej :*
OdpowiedzUsuńRozdział genialny *.*
Nie mogłam sie doczekać aż sie pojawi :P
Rozumiem Cię.
Szkoła to przekleństwo. Zabiera nam tyle czasu,który powinnismy przeznaczyć na odpoczynek -.-
Jesli tylko będziesz chciała to zajrzyj do mnie ;)
http://skispringenistmeineliebe.blogspot.com/?m=0
Do niczego nie zmuszam a tylko proponuje ;)
Czekam z niecierpliwoscią na kolejny :*
Weny :3
Buziaki :**
Gabi
Byle do wakacji! XD
UsuńZajrzę w wolnej chwili :)
Długość rekompensuje Twoja nieobecność,ale chetnie poczytalambym sobie jeszcze dluzszy :3
OdpowiedzUsuńA tak na serio to rozumiem dlaczego sie tutaj nie pojawiałaś.Szkola obowiazku.
Znam ten ból .
Co do rozdziału jest cudowny pod lazdym wzgledem.Dlugosc,jakość,opisy,dialogi,historia.Wszystko ze soba odealnie współgra.
Lucad mnie irytują.Ma przy sobie wspaniałą kobiete,o którą powinien dbać a nie potrafi znaleźć dla niej choc chwili czasu.Ciagle ta praca.Sa rzeczy wazne i wazniejsze a nie tylko praca-tak zrobilam powtórzenie ale raz sie żyję ^^
Leah-nauxzycielka skokowej teorii.Jakby mój nauczyciel z takim entuzjazmem i spokojem opowiadal o wszystkich prawach i zaleznosciach to byl by to mój ulubiony przedmiot.Jest ale od końca.
Potrafisz dodac tez odrobine humoru.O mamutach...to było świetne!
Michi i jego trauma.Te piszczace fanki potrafia byc wkurzające.Heh i kto to mówi :p
Jedyne co mi sie nie podobalo to tyle jedzenia w tym rozdziale.Szarlotki,nalesniki.Przy grypie zaladkowej to dobija xD Ale to tylko moja indywidualna słabość.Gdybym wpadla 24 h wcześniej to bym marzyla o takich smakolykach.
Jest cudo.Zycze Ci weny i powodzenia w szkole.
This is war ;)
Buźki :***
Z gory przepraszam za mala czytelność i nieskladnosc,bledy ale czlowieku sproboj napisac cos z sensem i w miare w tempie na telefonie :*
UsuńWiem, jakie trudne jest pisanie na telefonie :D
UsuńMam nadzieję, że w rzeczywistości Michi nie doświadcza od fanek takich przykrości XD
Nie muszę nawet czytać żeby wiedzieć, że rozdział jest świetny, oryginalny i objawia się w nim twój kunszt artystyczny. Ale przeczytałam. Myślę, że Lisę tak ciągnie do Michiego ponieważ jest całkowitym przeciwieństwem chłodnego i oficjalnego Lucasa, z którym nie oszukujmy się jest chyb a tylko z przyzwyczajenia ( takie stare dobre małżeństwo, a przecież są jeszcze przed ślubem!). Wiadomo, że może mieć wyrzuty sumienia, dlatego że mając narzeczonego zachwyca się innym mężczyzną, ale powinna pomyśleć też o swoim szczęściu. Chociaż Lucas to dobry chłopak, tylko po prostu za mało temperamentny jak dla niej. Zresztą to trochę jego wina, bo zatraca się w pracy, mało myśląc o swojej dziewczynie. Czekam na dalszy ciąg i kibicuję M+L ( i nie chodzi mi tu o Michi+ Lucas . Choć to by było interesujące :)) Buziaki :* Kocisława :*
OdpowiedzUsuńJak zwykle muszę się z tobą zgodzić. Przejrzałaś wszystkich bohaterów na wylot!
UsuńZastanowię się nad shippingiem Michi + Lucas :) XD
Buziaczki! :**
Hej
OdpowiedzUsuńDziewczyno piszesz fenomenalnie. Jestem za jak najbardziej. Zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie.
Weny życzę
Buźka:*
Cieszę się, że Ci się podoba! I dziękuję za miłe słowa :)
UsuńZapraszałaś mnie, więc jestem.
OdpowiedzUsuńNa początku muszę Ci powiedzieć, że jestem pod wrażeniem (i nie piszę tego na wyrost) Twojego stylu. Zastanawiam się od jak długa już piszesz, bo na pewno nie jesteś nowa w "tych tematach". Twoje opowiadanie czyta się lekko i dobrze, ale już dosyć o tym.
Przechodząc do sedna. Michael jest tu wprost idealny, wcale mnie nie dziwi, że Lisa zaczyna wariować na jego punkcie. Cieszy mnie ogromnie, że występuje tu też Jacqueline, którą uwielbiam! (Taka moja niewyjaśniona miłość do skoków kobiet :D)
#TeamLichael (nie mam pojęcia jak ich imiona połączyć :D A to brzmi lepiej niż Misa :D)
Czekam na kolejny i zapraszam do mnie na liebe-kann-berge-versetzen.blogspot.com i/lub tajemnice-ammannow.blogspot.com
Pozdrawiam i buziaki :*
Dziękuję za to, że tu zajrzałaś. I dziękuję za miłe słowa. Piszę już około 7 lat (choć to, co "tworzyłam" na początku, teraz ciężko nazwać pisaniem :D) i cieszę się, że te wszystkie moje pisarskie próby nie poszły na marne, ale sprawiły, że czegoś się nauczyłam. Szczerze mówiąc nie interesuję się za bardzo skokami kobiet, ale wprowadziłam postać Jacqueline (i innych skoczkiń obecnych gdzieś tam w tle) tak dla urozmaicenia. I nie żałuję, skoro sprawiło Ci to radość :D
UsuńI masz rację, Lichael brzmi lepiej niż Misa :D
Obiecałam, że odwdzięczę się za komentarz, więc na pewno do Ciebie wpadnę.
Pozdrawiam! ;*
Witaj!
OdpowiedzUsuńWiesz jak się czuję, gdy czytam twoje opowiadanie? Czuję się jakbym wróciła do domu, po okropnym dniu, po sprawdzianie z chemii i rosyjskiego, przemoczona doszczętnie. Później przebieram się w suche ciuchy i wskakuje pod koc, a mama podaje mi gorącą herbatę z cytryną. I właśnie twoje opowiadanie to taka właśnie herbata z cytryną.
Ten rozdział też taki jest. Ciepły, kojący,rozgrzewający. A Michi, jak to Michi jest prefekcyjny. Niech taki pozostanie, nie psuj go zbytnio. Niech nie okaże się draniem.
Dziękuję Ci za ten i każdy następny rozdział.
Zapraszam też nieśmiało do siebie: my--niepokonani.blogspot.com
Twój komentarz też podziałał na mnie jak taka herbata z cytryną. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę <3
UsuńZapraszałaś więc jestem!
OdpowiedzUsuńI na pewno szybko stąd nie wyjdę :D
Zakochałam się w tym co piszesz *_*
Jeszcze Michi. Jejuniu <3
Historia bardzo ciekawa. Moja wyobraźnia już daje sie we znaki :D
Czekam na kolejny!
Pozdrawiam, buziaki i weny :**
I tak przy okazji skoro juz tutaj pisze :))
Zapraszam tym samym do siebie http://jak-gra-w-wojne.blogspot.com/?m=1 miło będzie jeśli wpadniesz i zostawisz po sobie ślad:*
Do następnego!
Bardzo się cieszę, że zajrzałaś i że Ci się spodobało <3
UsuńJestem dopiero tutaj, lecz wcześniej zupełnie nie miałam na nic czasu. ;/ Mam nadzieję, że mi wybaczysz... :(
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej historia nabiera tempa, co mi się niezwykle podoba! ;)
Michi- perfekcjonista. Uwielbiam go w takim wydaniu, więc mam nadzieję, iż nie przejdzie jakiejś gwałtownej przemiany. :D
Lisa natomiast zaczyna tracić zmysły. Zachowuje się może wręcz irracjonalnie i w zasadzie, nie dziwię się jej. To jest właśnie miłość- szaleństwo. ;))
Cudowne! ♥
Rozdział trzeci rewelacyjny, jak prolog, rozdział pierwszy i rozdział drugi napisany rewelacyjnym stylem, piszesz fenomenalnie. Refleksję płynące z przeczytanego rozdziału, historia się rozkręca i nabiera tępa, co sprawia, że czyta się z wypiekami na twarzy z każdym zdaniem chcę się czytać więcej i więcej . W genialny sposób opisujesz emocje przeżywane przez bohaterów. Zakochałam się w tym co piszesz :*:*.Ten rozdział też taki jest. Ciepły, kojący, rozgrzewający. O bohaterach:
OdpowiedzUsuńWidać, że z Lucasem jest, bo jest. On w sumie też tak. Czy on w ogóle kiedyś nie pracuje? Ja rozumiem wszystko no, ale... Jak Lisa z nim wytrzymuje. On powinien poświęcić jej choć trochę swojej uwagi, bo ją straci. Chociaż... Chyba już stracił.
Michi- perfekcjonista. Uwielbiam go w takim wydaniu, więc mam nadzieję, iż nie przejdzie jakiejś gwałtownej przemiany.
Lisa natomiast zaczyna tracić zmysły. Zachowuje się może wręcz irracjonalnie i w zasadzie, nie dziwię się jej. To jest właśnie miłość- szaleństwo.:)