— No
przecież ja zaraz zwariuję! — Leah z głośnym trzaskiem kładzie
sztućce na talerzu, przerywając w ten sposób panującą przy
obiedzie ciszę. — Lisa, co się znowu dzieje?
Może
niepotrzebnie zapraszałam ją i Andreasa do siebie na obiad. Mogłam
pożegnać się z nimi na mieście i wrócić do mieszkania sama, ale
miałam nadzieję, że w ich towarzystwie przestanę myśleć o
Stefanie i o tym, co mi powiedział. No cóż, nie udało się.
— Nic
się nie dzieje — odpowiadam szybko i przybieram na twarz szeroki
uśmiech, który ma potwierdzić moje słowa.
Ale
Leah nie daje się nabrać. Patrzy na mnie z politowaniem i mało
brakuje, żeby postukała się palcem wskazującym w czoło.
—
Chodzi o Stefana, prawda? Co on ci powiedział?
Czasem
mam wrażenie, że ona czyta w moich myślach.
Patrzę
niepewnie na Andreasa, a on, gdy dostrzega moje zmieszanie, opuszcza
wzrok na swój talerz i wraca do jedzenia.
— Nie
musisz się przejmować Andreasem, on o wszystkim wie — Leah
informuje mnie o tym tak, jakby to było oczywiste. Jakbym to ja
opowiedziała mu o tym, co było między mną a Michaelem.
Na
szczęście Andreas ma na tyle przyzwoitości, żeby chrząknąć
nerwowo i lekko się zaczerwienić.
— To
może ja was zostawię — mruczy, unikając mojego spojrzenia. —
Zadzwonię do Gregora i spytam, jakie ma plany na wieczór. —
Wstaje od stołu i szybkim krokiem oddala się w głąb mieszkania.
Czekam,
aż zamknie za sobą drzwi od pokoju, który służy mi za garderobę,
a wtedy ruszam z atakiem na Leah.
— Jak
mogłaś mu o tym powiedzieć? — pytam z wyrzutem. Teraz, gdy minął
pierwszy szok, staję się coraz bardziej wściekła.
—
Gdybym mu nic nie powiedziała, to miałby o tobie takie samo zdanie
jak reszta kadry — odpowiada spokojnie.
— No
i? — prycham. — Nie przyszło ci do głowy, że ja nie chcę,
żeby ktoś jeszcze wiedział o moim, pożal się Boże, romansie?
— I
tak wszyscy o nim wiedzą — tym razem w jej głosie słychać
poirytowanie.
— Ale
to nie upoważnia cię do dzielenia się ze swoim chłopakiem
intymnymi szczegółami mojego życia.
—
Lisa, daj spokój. — Przewraca oczami i wzdycha wymownie. — Jego
to i tak nie obchodzi. Powiedz mi lepiej, co się dzieje. To przez
Stefana jesteś taka zmartwiona?
Po
szybkiej analizie sytuacji stwierdzam, że drążenie tematu Andreasa
nie ma sensu. Nie chcę się kłócić z Leah i dlatego odpuszczam
jej bez walki.
— Ta
rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych – przytakuję.
Słysząc
to, od razu łagodnieje i uśmiecha się ze współczuciem.
— Nie
przejmuj się nim. Ostatnio trochę mu odbija i właściwie wszyscy
mają go już dość.
— Co
masz na myśli? — pytam, nie kryjąc zainteresowania. Prawie
całkiem zapominam o tym, jak bardzo się na nią przed chwilą
zdenerwowałam.
Leah
bierze głęboki wdech, dając mi do zrozumienia, że muszę się
przygotować na długą opowieść.
—
Chodzi cały czas nadąsany i wściekły jak osa. Nie mam pojęcia,
co mu się stało, bo przecież zawsze był taki uroczy i
sympatyczny. Doprowadził tym do szału nawet Marisę. Chociaż z
tego co wiem, to ona miała też pretensje o to, że poświęca
Michiemu więcej czasu niż jej. Zagroziła, że go zostawi, jeśli
to się nie zmieni, ale on się tym kompletnie nie przejął,
rozumiesz? Była tak załamana, że w końcu rzeczywiście z nim
zerwała. Chyba liczyła na to, że dzięki temu się opamięta i
szybko do siebie wrócą, a tymczasem spłynęło to po nim jak woda
po kaczce. Ześwirował totalnie.
Kiedy
kończy swoją wypowiedź wzbogaconą mocną gestykulacją rąk,
opada na oparcie krzesła i patrzy na mnie uważnie, obserwując moją
reakcję.
— Och
— tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.
— Ja
też jestem w szoku. Wszyscy jesteśmy — przytakuje mi Leah ze
śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy.
Przez
moją głowę przelatują strzępki myśli, których nie chcę
chwytać i składać w jedną całość. Boję się obrazu, jaki
mógłby powstać z tej układanki, ale boję się też tego, że
mogłoby się okazać, że Stefan jest dużo lepszym człowiekiem ode
mnie.
— No
cóż. — Leah prostuje się i podnosi z talerza sztućce. — Jak
już mówiłam, nie powinnaś się nim przejmować.
Chrząkam
nerwowo. Nie chcę tego robić, ale czuję się zobowiązana do
wybielenia sylwetki Stefana w oczach Leah.
— Tak
właściwie, to on nie był dla mnie niemiły. To znaczy nie bardziej
niż zawsze.
Unosi
brew w pytającym geście, ponieważ usta ma pełne jedzenia.
— Nie
jestem pewna, ale chyba mi zasugerował, że Michaelowi wciąż na
mnie zależy — mówię ostrożnie.
Leah
wytrzeszcza oczy, a następnie nerwowo przełyka przeżute jedzenie,
prawie się przy tym dławiąc.
— Co przez to rozumiesz? — pyta niepewnie.
Streszczam jej całą moją rozmowę ze Stefanem. Rezultat jest taki, że teraz oczy już prawie wyskakują jej spod powiek.
— I
ty tak spokojnie tutaj siedzisz, zamiast być w drodze do Linzu? —
Podnosi głos, niebezpiecznie zbliżając się nad stołem w moją
stronę.
—
Zwariowałaś? Mam tak po prostu zaufać Stefanowi po tych wszystkich
nieprzyjemnościach, jakich doświadczyłam z jego strony?
— A
co masz do stracenia? Jeśli kłamał, to wrócisz tutaj i nadal
będziesz sobie żyła w smutku i rozpaczy, a jeśli mówił
prawdę... Lisa, możesz zyskać wszystko, na czym tak bardzo ci
zależy. Poza tym, już dawno powinnaś była do niego pojechać, bez
względu na to, co myśli o tym Stefan.
Leah
sprawia wrażenie podnieconej tym wszystkim bardziej niż ja. Podrywa
się z krzesła i chodzi dookoła stołu tak, że ledwo nadążam za
nią z obracaniem głowy.
—
Ale... — Chcę powiedzieć, że wciąż nie czuję się przekonana,
co do uczciwych zamiarów Stefana, lecz Leah nie daje mi dość do
słowa.
—
Kochasz go, czy nie? — Niespodziewanie zatrzymuje się przy moim
krześle i chwyta mnie mocno za nadgarstek.
—
Oczywiście, że tak — odpowiadam natychmiast. Nie tylko dlatego,
że to kwestia, której już od dawna jestem pewna – po prostu
zaczynam się jej bać.
— No
to sprawa jest prosta — stwierdza ze wzruszeniem ramion. —
Andreas!!! — krzyczy w głąb mieszkania tak głośno, że
podskakuję na krześle i zatykam uszy dłońmi. — Andreas!!! —
ponawia swoje wołanie, gdy w przeciągu trzech sekund nie otrzymuje
żadnej odpowiedzi.
—
Tak? — Zdezorientowany Andreas zjawia się w salonie, wciąż
jeszcze trzymając telefon w dłoni. Zastanawiam się, czy w ogóle
zdążył w kulturalny sposób zakończyć rozmowę z Gregorem.
—
Zbieraj się, wracamy do Linzu — informuje go Leah, jednocześnie
zabierając mój talerz z niedokończonym obiadem i składając go na
kupkę wraz z innymi.
— Już
teraz? — pyta, a do jego zdziwienia dołącza rozczarowanie. —
Właśnie umówiłem nas na wieczór z Gregorem.
— To
zadzwoń jeszcze raz i to odwołaj — Leah mówi powoli i wyraźnie,
jakby instruowała kilkuletnie dziecko, jak nałożyć pastę do
zębów na szczoteczkę.
Kiedy
Leah wraz z naczyniami odchodzi w stronę kuchni, Andreas posyła mi
pytające spojrzenie. W odpowiedzi na nie kręcę jedynie głową, bo
jestem w nie mniejszym szoku niż on.
—
Leah, ja nie mam zamiaru nigdzie jechać — teraz to ja dobitnie
akcentuję każde słowo.
Stoi
tyłem do mnie, ale nie muszę widzieć jej twarzy, żeby poznać,
jak bardzo jest poirytowana. Odkłada naczynia z głośnym trzaskiem
na kuchenny blat, a jej ramiona unoszą się w nerwowym oddechu.
—
Lisa, przykro mi to mówić, ale jesteś największą idiotką, jaką
znam. Niezależnie od tego, co powiedział Stefan, powinnaś
porozmawiać z Michaelem.
—
Przecież on mi jasno i wyraźnie oznajmił, że nie chce mnie w
swoim życiu! — Nie wytrzymuję i podnoszę głos. Zapominam o
zdezorientowanym Andreasie przysłuchującym się naszej rozmowie.
Jestem wściekła i muszę dać tej wściekłości upust. Leah może
sobie rozstawiać po kątach Andreasa, ale ja zbyt długo pozwalałam
innym osobom na wtrącanie się w moje życie, żeby teraz tak po
prostu jej ulec.
— A
co miał ci wtedy powiedzieć? Byłaś z Lucasem i nie zanosiło się
na to, żebyś miała z nim zerwać. Wiele się zmieniło od tamtej
pory, jakbyś nie zauważyła.
Nie
odpowiadam. Jestem zajęta wykonywaniem relaksacyjnych wdechów i
wydechów, które są moim jedynym ratunkiem przed eksplozją gniewu.
Powoli zaczynam tracić cierpliwość.
—
Mogę wiedzieć, o co chodzi? — Słyszę nieśmiałe pytanie
Andreasa dochodzące gdzieś zza moich pleców.
—
Leah postanowiła przejąć kontrolę nad moim życiem — odpowiadam
kąśliwie, nie patrząc przy tym na niego, lecz wbijając w nią
oskarżycielskie spojrzenie.
—
Tak. Za bardzo lubię ciebie i Michiego, żeby bezczynnie patrzeć,
jak się unieszczęśliwiacie. Już dawno powinnam była coś z tym
zrobić. — Odwzajemnia moje spojrzenie i przez chwilę po prostu
mierzymy się wzrokiem.
—
Dzięki za wyjaśnienia. — Andreas przypomina nam o swojej
obecności, posługując się przy tym sarkazmem.
—
Wytłumaczę ci wszystko w drodze do hotelu. — Leah łapie go za
rękę i ciągnie za sobą w stronę przedpokoju. — Będziemy tu z
powrotem za godzinę, więc bądź gotowa i nigdzie nie uciekaj, bo i
tak cię znajdziemy. — Grozi mi palcem, za który mam ochotę mocno
szarpnąć.
Nie
odpowiadam. W myślach pokazuję jej język, a następnie zamykam za
nimi drzwi z ostentacyjnym trzaskiem. Obiecuję sobie w duchu, że
nie otworzę ich przed poniedziałkowym porankiem, nawet gdyby Leah
miałaby w nie walić pięściami, kopać, albo gryźć.
Nie
będę biegła do Michaela tylko dlatego, że Stefan tak mi poradził.
Przecież jasno dał mi do zrozumienia, że nie chce mnie znać i to
on powinien się do mnie odezwać, gdyby coś się w tej kwestii
zmieniło. Poza tym już się pogodziłam z faktem, że nie będziemy
razem i muszę nauczyć się żyć bez niego. Po co rozdrapywać
świeże rany? Jeśli pojadę do niego, znów go zobaczę i przypomnę
sobie, jak wiele straciłam, a on zamknie mi drzwi przed nosem, na
pewno nie wrócę już tak łatwo do siebie. A co do Leah... Ona jest
ostatnią osobą, która powinna mnie pouczać w kwestii podejmowania
ryzyka, bo jeszcze kilka tygodni temu była w niej naprawdę
beznadziejna. To, że fartem jej się udało, nie znaczy, że ja będę
miała tyle samo szczęścia.
Z
takimi myślami sprzątam po niedokończonym obiedzie, wyjadając
przy tym resztki z garnków, ponieważ dzięki uprzejmości Leah nie
udało mi się zaspokoić głodu. Gdy naczynia są już ułożone w
zmywarce, a blat i kuchenka dokładnie wytarte, siadam przed
telewizorem i zaczynam szukać czegoś zdatnego do oglądania.
I wtedy
zaczyna do mnie docierać, że ja wcale nie pogodziłam się z życiem
bez niego. I że Stefan miał rację mówiąc, że jestem głupia. Bo
przez cały ten czas od naszego rozstania miałam nadzieję, że coś
się zmieni, że Michi do mnie zadzwoni, albo przyjedzie i cofnie
swoje słowa, a nie przeszło mi przez myśl, że może on z takim
samym poczuciem beznadziejności czeka na mój krok. Zrobił przecież
wszystko, co mógł zrobić. Prosił, błagał, obiecywał i
przekonywał, a kiedy to nie pomogło, po prostu stracił nadzieję i
wolę walki. To nie on dał mi do zrozumienia, że nie chce mnie w
swoim życiu, ale ja jemu, bo nie zerwałam z Lucasem, chociaż
wiedziałam, że to jedyny sposób na to, żebyśmy byli razem. A
potem wyjechałam bez pożegnania, bo moich odwiedzin u niego w
szpitalu nie można było nazwać pożegnaniem, skoro on nawet nie
był ich świadomy, i zamknęłam się w mieszkaniu niczym obrażona
księżniczka w zamku. Co on miał zrobić? Znowu przyjeżdżać
tutaj, znowu się poniżać? Nawet gdyby chciał, to nie miał takiej
możliwości, bo leżał w szpitalu, a potem przechodził
rehabilitację.
Boże,
jaka ze mnie idiotka! Dlaczego wpadłam na to wszystko dopiero teraz?
Nie mam
już żadnych wątpliwości co do tego, co muszę teraz zrobić.
Wyłączam telewizor i biegnę do garderoby, gdzie wygrzebuję
sportową torbę i wrzucam do niej kilka pierwszych lepszych ciuchów.
Nawet jeśli Michael zatrzaśnie mi drzwi przed nosem, to i tak
będzie już za późno na powrót do domu i będę musiała
zatrzymać się w jakimś hotelu. Potem biorę szybki prysznic,
zakładam świeże ubrania, a kosmetyki do makijażu wrzucam do
torebki. Nie mam zamiaru czekać na Leah i Andreasa – już zbyt
długo zwlekałam z tym wyjazdem. W drodze windą na parking
rozczesuję splątane po umyciu włosy, a makijaż wykonuję już w
samochodzie podczas stania na czerwonych światłach. W międzyczasie
dzwonię do Leah, żeby jej powiedzieć, że jadę do Linzu bez niej
i Andreasa. Mija chwila, nim udaje mi się ją przekonać, ale
wreszcie odpuszcza, chyba za namową ucieszonego takim obrotem spraw
Koflera. Na koniec prosi jeszcze, żebym jej obiecała, że już się
nie wycofam i zrobię to, co do mnie należy.
Nie
myślę za wiele w czasie jazdy. Nie przyglądam się mijanym
krajobrazom, nie zwracam uwagi na przydrożne bilbordy, nie słucham
nawet muzyki. Wpatruję się w drogę, która ma mnie zaprowadzić do
Michaela. Skupiam się głównie na tym, żeby nie przekraczać za
bardzo dozwolonej prędkości, bo pod wpływem adrenaliny przychodzi
mi to wyjątkowo łatwo. Pokonuję tę trasę samochodem po raz
pierwszy, więc tym bardziej powinnam być ostrożna. Teoretycznie
zwlekałam z tą decyzją tak długo, że pół godziny opóźnienia
nie zrobiłoby żadnej różnicy, ale boję się, że gdybym
pozwoliła sobie ochłonąć, rozmyśliłabym się błyskawicznie i
zawróciła do Wiednia. Dojeżdżam do Linzu jeszcze przed zmierzchem
i dopiero w momencie gdy parkuję pod domem Michaela, dopadają mnie
wątpliwości. Może nie odzywał się do mnie, bo naprawdę nie chce
mieć ze mną nic wspólnego, a nie dlatego, że czekał na mój
ruch? Może jest już za późno na to, żebym mogła cokolwiek
naprawić i odwiedzając go zrobię z siebie idiotkę? Tak się
spieszyłam, a teraz opóźniam wyjście z samochodu tak bardzo, jak
tylko się da. Kilka razy sprawdzam robiony pośpiesznie makijaż i
poprawiam szminkę, która jakimś cudem i tak jest nałożona na
usta perfekcyjnie. Spędzam tak prawie dziesięć minut, w czasie
których trzy razy jestem bliska włączenia silnika i wrócenia do
domu. Wreszcie przypominam sobie o obietnicy danej Leah i wysiadam,
bo wiem, że zabiłaby mnie, gdybym ją złamała. Całe moje
zdecydowanie nagle gdzieś się ulatnia i pokonuję dzielącą mnie
od wejścia do budynku odległość niemrawym krokiem. Czuję się
prawie tak jak wtedy, gdy wracałam do niego po telefon, z tą
różnicą, że teraz jestem dużo bardziej zdenerwowana, bo sytuacja
jest poważniejsza. Poza tym przychodzę po to, żeby go przeprosić,
a nie zademonstrować, jak bardzo mnie on nie obchodzi.
Nie mam
pojęcia, co mu powiem, kiedy już otworzy drzwi. A może w ogóle
ich nie otworzy? Jakaś część mnie chciałaby, żeby tak było.
Mogłabym wrócić do Wiednia i powiedzieć Leah, że przecież
próbowałam i nie mam sobie nic do zarzucenia. Z drugiej strony wiem
jednak, że drugi raz nie odważyłabym się na przyjazd tutaj. To
było działanie pod wpływem impulsu, zupełnie do mnie niepodobne.
Roztrząsanie i analizowanie wszystkiego nie wyszło mi na dobre,
więc może faktycznie powinnam skorzystać z tego, że raz zrobiłam
coś zupełnie spontanicznie?
Wciskam
dzwonek i odliczam w myślach. Jeden, dwa, trzy... Do ilu musi dojść,
żebym mogła bez wyrzutów sumienia zawrócić do samochodu? Nie
dowiaduję się tego. Michael otwiera drzwi, gdy dochodzę do
dwunastu.
Węzeł
w moim brzuchu, towarzyszący mi od wyjścia z domu, zaciska się
jeszcze mocniej, a w moim gardle pojawia się olbrzymia gula, której
nie potrafię przełknąć.
Po tak
długiej rozłące chciałabym się z nim spotkać w innych
okolicznościach. Będąc pewną tego, że wciąż mnie kocha i że
tęsknił za mną równie mocno jak ja za nim i mogąc go pocałować,
a potem wtulić twarz w jego tors, żeby poczuć zapach jego perfum.
Tymczasem
mogę jedynie myśleć o tym i mieć nadzieję, że nie zatrzaśnie
mi zaraz drzwi przed nosem, ale wpuści do środka i da szansę na
udzielenie marnych wytłumaczeń. Na jego zmęczonej twarzy
prezentuje się wyłącznie zaskoczenie, którego nie potrafię uznać
ani za pozytywne, ani negatywne.
— Co
ty tu robisz? — pyta. I wciąż nie jest ani oschły, ani uradowany.
Po prostu zdziwiony.
—
Możemy porozmawiać? — proponuję nieśmiało.
Wciąż
szukam w jego oczach jakiegoś błysku, który dałby mi nadzieję na
to, że cieszy się na mój widok. Że pomimo tego, jak bardzo go
skrzywdziłam, jest w stanie wszystko mi wybaczyć i spróbować od
nowa.
Nie
znajduję jednak niczego takiego. Mimo tego Michael otwiera szerzej
drzwi i odsuwa się na bok, robiąc mi miejsce do przejścia. Kilka
kroków i już jestem w jego mieszkaniu. Nabieram nadziei na to, że
mam jeszcze jakieś szanse.
Prowadzi
mnie do salonu, który teraz, gdy nie ma w nim nikogo poza nami,
wydaje się dziwnie pusty i za duży. Z pewnym zadowoleniem zauważam,
że brakuje w nim kobiecej ręki. Podczas gdy ja rozglądam się po
pomieszczeniu, Michael zbiera z sofy jakieś papiery, a następnie
gestem wskazuje mi, żebym na niej usiadła. Boli mnie to, że
traktuje mnie tak oschle, tak jakby nigdy nic się między nami nie
wydarzyło. Ale z drugiej strony, jak miałby się zachowywać?
Przywitać mnie z otwartymi ramionami, a potem obsypać pocałunkami?
—
Napijesz się czegoś? Herbaty, kawy, wody? — Widzę po nim, że
też czuje się niezręcznie. — Herbaty chyba nie mam, ale znajdzie
się jakiś sok.
—
Może być woda — odpowiadam słabym głosem.
Wiem,
że to głupie, ale przez to, że jest taki oficjalny, z każdą
chwilą czuję się coraz gorzej. Przypominam sobie niedawną wizytę
taty u mnie w mieszkaniu i zastanawiam się, czy jemu też
towarzyszyły takie uczucia. Zaczynam żałować, że potraktowałam
go wtedy w taki nieuprzejmy sposób. Kto wie, czy złośliwa karma
nie postanowi teraz do mnie wrócić? Nie przywiozłam ze sobą
żadnego modelu samolotu, którym w kryzysowej sytuacji mogłabym
przekupić Michaela.
Znika w
kuchni, więc mam chwilę na wytarcie spoconych dłoni o sukienkę.
Zastanawiam się, co powinnam mu powiedzieć, gdy wróci, ale żadne
słowa nie wydają mi się odpowiednie.
— Co
u ciebie słychać? — pytam, kiedy przychodzi ze szklanką wody i
siada na fotelu obok.
Zdaję
sobie sprawę z tego, że to idiotyczne pytanie, a jego mina tylko
mnie w tym utwierdza. Czuję się jeszcze bardziej głupio, gdy
przypominam sobie, że mój ojciec zaczął rozmowę w identyczny
sposób.
—
Oprócz tego, że moja kariera stanęła w miejscu, bo prawie zabiłem
się na skoczni, a dziewczyna, na której mi zależało, zrobiła ze
mnie idiotę, to całkiem w porządku. Miło, że pytasz —
odpowiada ze sztucznym uśmiechem.
Coś w
nim pęka. Słyszę to w jego głosie, widzę też w oczach. Ma
do mnie żal, któremu wcale się nie dziwię, ale mimo tego czuję
się urażona jego tonem.
— Nie
musisz być taki sarkastyczny — odpowiadam równie kąśliwie.
— A
jaki mam być? — Prycha. — Nie odzywasz się do mnie przez dwa
miesiące, po czym tak po prostu przyjeżdżasz i jak gdyby nigdy nic
pytasz, co u mnie słychać. Wybacz, ale nie rozumiem tego.
Nie
cieszy się z tego, że mnie widzi – teraz jestem już tego pewna.
Zaczynam żałować, że tu przyjechałam. Nie mogę cofnąć czasu,
dlatego postanawiam przestać owijać w bawełnę i powiedzieć
wprost, dlaczego do niego przyszłam.
—
Chciałam cię przeprosić — mówię już zdecydowanie
łagodniejszym tonem, być może nawet z odrobiną skruchy. Nie
potrafię się przełamać, nie potrafię przełknąć dumy, żeby
dodać coś jeszcze.
Moje
przeprosiny nie robią na nim żadnego wrażenia. Przesuwa się
głębiej w fotelu i nieznacznie przechyla głowę. Nie zmienił się
przez te dwa miesiące. Na jego twarzy nie ma już śladu po
siniakach oraz zadrapaniach i wygląda dokładnie tak samo, jak go
zapamiętałam, a jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że to nie
jest już ta sama osoba. Świadczy o tym chociażby sposób, w jaki
się wobec mnie zachowuje.
—
Okej — odpowiada. — To wszystko?
Czuję
się tak, jakby kopnął mnie w brzuch. Ta rozmowa nie jest dla mnie
łatwa, a on robi wszystko, żeby mi ją utrudnić. To taka kara za
to, jak ja go traktowałam?
—
Michael, co ja mam ci powiedzieć? — Tracę panowanie nad sobą i
pozwalam, żeby przemawiała przeze mnie desperacja, która mnie tu
przywiodła. — Zawaliłam, wiem. Zawiodłam cię, potraktowałam
okropnie i dlatego rozumiem to, że jesteś na mnie wściekły.
Jestem największą idiotką na świecie, ale proszę, jeśli czujesz
do mnie coś jeszcze, to daj mi szansę, żebym mogła to wszystko
naprawić.
Tym
razem już nie sprawia wrażenia obojętnego. Marszczy czoło i
przeciera oczy dłońmi, tak jakby zastanawiał się nad moimi
słowami i próbował zyskać w ten sposób na czasie.
—
Lisa, zostawiłaś mnie w momencie, gdy potrzebowałem cię
najbardziej. Przez cały ten czas, kiedy leżałem w szpitalu, a
potem siedziałem w domu, miałem nadzieję, że się odezwiesz
chociażby po to, żeby spytać, jak się czuję. Pokazałaś mi, że
w ogóle ci na mnie nie zależy, zresztą już nie pierwszy raz, więc
jak mam ci teraz tak po prostu wybaczyć?
—
Przecież gdybym wiedziała, to bym cię nie zostawiła. Powiedziałeś
mi, że nie chcesz mnie w swoim życiu, nie pamiętasz?
Który
to już raz przeprowadzam z nim taką rozmowę będącą dla mnie
walką o wszystko? Z każdą sekundą czuję się coraz bardziej
bezsilna, ale nie mogę sobie pozwolić na to, żeby go znowu
stracić, nie teraz.
—
Powiedziałem tak, bo nie miałem innego wyjścia. Liczyłem na to,
że z nim zerwiesz i wrócisz do mnie, a nie wyjedziesz bez
pożegnania.
To już
za wiele. Wychodzi na to, że niepotrzebnie płakałam po nocach,
niepotrzebnie zapijałam i zajadałam smutki i niepotrzebnie wyżalałam
się Leah w czasie naszych telefonicznych rozmów, bo wszystko to robiłam tylko dlatego, że źle odczytałam
jego zamiary. To wyznanie odebrało mi chęci do wszystkiego. Jedyne,
na co mam jeszcze ochotę, to wyszarpanie wszystkich włosów z głowy
– najpierw swojej, a potem jego.
— I
nie pomyślałeś o tym, że mogłam na to nie wpaść? Że
wyjechałam, bo po prostu posłuchałam twojej prośby? — Kręcę
głową z niedowierzaniem. — Cholera, tak ciężko było zwyczajnie
zadzwonić?
—
Miałem dzwonić do ciebie po tym, jak mnie potraktowałaś? Kolejny
raz poniżać się przed tobą? Lisa, walczyłem o ciebie tyle
razy... Mogłaś chociaż raz ty zawalczyć o mnie.
—
Myślisz, że po co tu teraz przyjechałam? — Prawie krzyczę,
przez co wcale nie brzmię tak, jakbym rzeczywiście odwiedziła go w
zamiarach pokojowych.
— Nie
sądzisz, że już trochę za późno? Miałaś tysiąc okazji, żeby
zerwać z Lucasem i pokazać, że ci na mnie zależy, a nie
wykorzystałaś żadnej z nich.
Już
nie siedzi wygodnie rozparty na fotelu. Nachyla się w moją stronę
i, podobnie jak ja, ma przyspieszony oddech, a jego ramiona są
napięte. Ta rozmowa zmierza w złym kierunku, tak właściwie to
teraz oboje po prostu próbujemy się zabić wzrokiem, a ja nie czuję
już potrzeby naprowadzania jej na dobre tory.
— Nie
zgrywaj takiego pokrzywdzonego, przecież od samego początku
wiedziałeś, że mam narzeczonego i w niczym ci to nie przeszkadzało
— cedzę każde słowo, trzęsąc się przy tym ze złości.
—
Och, przepraszam, że wtrąciłem się w twoje idealne życie i
całkowicie je zniszczyłem!
Drwi
sobie ze mnie i to w takim momencie. Niezależnie od zamiaru, z jakim
tu przyjechałam, nie mogę mu pozwolić na to, żeby tak mnie
traktował.
—
Widzę, że się nie dogadamy — rzucam cierpko, po czym wstaję i
nie patrząc na niego odchodzę w stronę wyjścia.
Obcasy
moich butów hałasują, ale nie na tyle, bym nie mogła usłyszeć
za sobą jego kroków. A jednak nie docierają do mnie, co znaczy, że
za mną nie idzie. Cudownie. Trzaskam drzwiami, żeby nie łudził
się, że jednak zostałam. Wciąż drżę ze złości, kiedy wzywam
windę i kiedy już w środku nakazuję jej zjechać na parter. Nie
mam pojęcia, na którym piętrze zaczynam trząść się z powodu
płaczu.
Próbowałam
i stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Poniżył mnie
tak samo, jak ja kiedyś poniżyłam jego, z tą tylko różnicą, że
on zrobił to z pełną premedytacją i zamiarem zemsty. Wiedziałam,
że nie wybuchnie entuzjazmem na mój widok, ale... No właśnie, ale
co? Chyba po prostu miałam nadzieję. Łudziłam się, że jeśli ja
kocham jego, to niemożliwym jest, żeby on nie kochał mnie. Do tej
pory wszystko w moim życiu układało się po mojej myśli, więc
dlaczego tym razem miało być inaczej? Podświadomie znów
potraktowałam go jak marionetkę, która zatańczy tak, jak ja jej
zaśpiewam. Zapomniałam, że jest wrażliwym człowiekiem, któremu
zadałam niemożliwy do zniesienia ból.
Nie
wiem, co ze sobą zrobić. Wychodzę przed budynek i staję w
miejscu, bo przez łzy nie jestem w stanie trafić do swojego
samochodu. Robię po omacku kilka kroków, ale znów się zatrzymuję.
To naprawdę koniec? Czy naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam
zrobić? Przecież nie padłam jeszcze na kolana, nie czołgałam się
przed nim, nie błagałam z płaczem. Nie powiedziałam mu nawet, że
go kocham, a może to by coś zmieniło? Może powinnam wrócić na
górę i zrobić to wszystko? Przełknąć dumę i poniżyć się
tak, jak on poniżał się przede mną? Ale jeśli to zrobię, a mimo
tego on pozostanie niewzruszony, to to będzie równoznaczne mojej
śmierci. Nie dam rady żyć bez niego i bez szacunku do samej
siebie.
Nie
umiem zawrócić, ale nie potrafię też wsiąść do auta i
odjechać. Dlatego po prostu stoję na środku chodnika i zanoszę
się bezgłośnym płaczem. Mam ochotę krzyczeć, bo ból i żal
rozrywają mnie od środka, ale nie chcę, żeby on to usłyszał.
Skoro zachowałam swoją dumę tam, na górze, to nie ma potrzeby
tracenia jej tutaj, kiedy już nic dzięki temu nie mogę zyskać.
Nie
wiem, ile czasu mija w ten sposób. Myślę o tym, co właśnie się
wydarzyło i nie reaguję na żadne bodźce zewnętrzne. Do momentu
aż do moich uszu dociera znajomy głos wołający moje imię.
Odwracam
się, nie będąc pewna, czy nie są to jakieś sztuczki mojej
podświadomości, która próbuje mnie pocieszyć. Ale kiedy ocieram
łzy rękawem kurtki, moim oczom ukazuje się Michael. Michael z
zupełnie innym wyrazem twarzy niż przed chwilą. Zatroskany,
toczący jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą. Już zanim
otworzy usta, wiem, że to mój Michi, ten, za którym tak bardzo
tęskniłam.
—
Cholera, jestem na ciebie taki wściekły, ale nie mogę pozwolić,
żebyś znowu mnie zostawiła — mówi spokojnym i łagodnym głosem,
bez cienia złośliwości, a w jego oczach widać przy tym niepewną
prośbę.
Nie
potrzeba mi nic więcej. Kilkoma szybkimi krokami pokonuję dzielącą
nas odległość i wpadam prosto w jego ramiona, otwarte i czekające
tylko na mnie.
—
Kocham cię, Michi — mówię przez łzy. — Och, tak bardzo cię
kocham...
Szlocham
w jego bluzę i trzymam się kurczowo jego ramion, bo chociaż z
każdą chwilą tuli mnie do siebie coraz mocniej, to boję się, że
z jakiegoś powodu nagle odejdzie, a ja znów zostanę sama.
—
Skarbie, nie płacz już. — Delikatnie odsuwa mnie od siebie i
uśmiecha się lekko. — Ja też cię kocham. Nic się w tej kwestii
nie zmieniło.
Jak mam
nie płakać, kiedy mówi mi takie rzeczy, a jego uśmiech jest pełen
szczęścia, które tak bardzo chciałam mu dać?
Ociera
moje łzy rękawem swojej bluzy, a to sprawia, że rozklejam się jeszcze
bardziej.
—
Przepraszam za to, że wtedy wyjechałam. Nawet nie wiesz, jak bardzo
chciałam być przy tobie. — Słowa same płyną z moich ust, choć
ciężko jest mi je wypowiadać i płakać w tym samym momencie.
—
Najważniejsze, że jesteś przy mnie teraz.
Moje
łzy giną gdzieś w jego pocałunkach, które są tak żarliwe i
pełne miłości jak nigdy przedtem. Ściska mnie tak mocno, że
trudno jest mi złapać oddech, ale nie chcę, żeby odsuwał się
nawet o milimetr. Te dwa miesiące sprawiły, że jestem spragniona
jego bliskości i mam wrażenie, że gdyby teraz wypuścił mnie ze
swoich objęć, to po prostu bym się rozpadła.
I
właśnie dlatego krzyczę cicho, gdy niespodziewanie odsuwa się ode
mnie. Na szczęście robi to tylko po to, żeby wziąć mnie na ręce
i ruszyć z powrotem do domu.
—
Koniec tego przedstawienia dla sąsiadów — tłumaczy ze śmiechem.
— Schudłaś — dodaje po chwili.
— To
masa mięśniowa mi spadła, bo nie miałam z kim grać w tenisa —
odpowiadam żartem.
Stawia
mnie na ziemię dopiero w windzie. Już mam ponownie wtulić się w
niego, ale wtedy dostrzegam w lustrze, jak bardzo rozmazał mi się
makijaż.
— O
Boże, wyglądam paskudnie — jęczę, po czym natychmiast sięgam
do torebki i wyciągam z niej paczkę chusteczek.
Michaelowi
to nie przeszkadza. Staje za mną i obejmuje mnie od tyłu, składając
przy tym delikatne pocałunki na mojej szyi.
—
Nieprawda, ty zawsze wyglądasz ślicznie — mruczy między nimi.
Mimo
wszystko czuję się lepiej bez czarnych obwódek wokół oczu.
Najpierw się ich pozbywam, a dopiero potem odwracam do Michaela i
zatapiam w jego pocałunkach.
Kochamy
się w jego sypialni, jak za pierwszym razem, ale teraz powoli i
spokojnie, ze świadomością, że już nic i nikt nas nie rozdzieli.
Nie ma już Lucasa, jesteśmy tylko my i nasza miłość, która tak
długo czekała na to, by móc zaistnieć na dobre. Nigdy nie miałam
wątpliwości co do tego, że to przy nim jest mi najlepiej, ale w
tym momencie, gdy spragnieni siebie nawzajem oddychamy ciężko tym
samym rytmem, utwierdzam się w tym przekonaniu. Jestem szczęśliwa
teraz, ale też i później, kiedy po prostu leżę obok niego i
składam delikatne pocałunki na jego nagim torsie.
—
Kocham cię — mruczę wprost do jego ucha, na wypadek, gdyby
jeszcze miał co do tego jakieś wątpliwości. — Kocham cię —
powtarzam nieco głośniej, tym razem dlatego, że po prostu podoba
mi się brzmienie tych słów.
Odpowiada
szerokim uśmiechem i długim pocałunkiem swoich miękkich ust.
*
No cóż. Nie macie pojęcia, jak ciężko było mi napisać ten rozdział. Kocham tę historię, kocham Lisę i Michiego i nie chcę się z nimi rozstawać, a podczas pisania miałam świadomość, że to nic innego jak początek naszego pożegnania. Przed nami już tylko dwudziesty piąty rozdział, a po nim epilog i chociaż mam w planach następną historię, to nie wyobrażam sobie mojego życia bez tej. Tym bardziej jest mi przykro, że ostatnio miała miejsce bardzo nieprzyjemna sytuacja - jedna z Was stwierdziła, że lekceważę pisanie i czytelników, bo dodaję rozdziały za rzadko. Nie mam pojęcia, jak wiele osób zgadza się z tą opinią. Chcę tylko wyjaśnić, że niczego i nikogo nie lekceważę, a w moim przypadku długie przerwy między rozdziałami są na to dowodem. Wkładam w pisanie całe swoje serce i chcę, żeby te rozdziały były jak najlepsze, dlatego nigdy nie robię tego "na odwal". Siadam do pisania, kiedy czuję, że mam dobry nastrój, kiedy mojej głowy nie zaprzątają różne problemy i mogę w stu procentach wczuć się w bohaterów. Życie Lisy jest zupełnie inne od mojego i dlatego czasem ciężko jest mi się z nią zgrać. Jasne, że mogłabym dodawać rozdziały co tydzień, ale wtedy pewnie miałyby po dwie strony i były zwyczajnie kiepskie. Nikogo nie trzymam tu na siłę. W Internecie można znaleźć pełno fan fiction o skoczkach, więc jeśli kogoś rzeczywiście drażnią te przerwy, to niech po prostu wyjdzie z mojego bloga, znajdzie innego i daruje sobie złośliwe komentarze. Nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział. Piszę o tym od razu, żeby potem nie było nieporozumień i pretensji. Z góry dziękuję za cierpliwość.
Życzę Wam, żeby te ostatnie dni wakacji były udane, a powrót do szkoły przebiegł bezboleśnie.
Ściskam mocno i całuję ;*
PS. Znacie jakąś dobrą szabloniarnię, która wykonuje szablony na zamówienie, albo kogoś, kto mógłby zrobić dla mnie szablon na nowego bloga? Z chęcią przyjmę namiary.
O Boziu, aż mi łezki popłynęły, kiedy on za nią wybiegł, Michi jest zbyt cudowny, naprawdę.
OdpowiedzUsuńOgólnie zobaczyłam, że nowy rozdział i moja pierwsza myśl: Będzie emocjonalna rozpierducha. No i tak było, ale zdecydowanie w pozytywnym sensie.
Ogólnie cieszę się, że Lisa zrozumiała, że była idiotką XD Ale później kiedy podjechała pod blok Michiego mi samej udzieliły się jej nerwy, dobrze że nareszcie się na to zdobyła, inaczej dalej siedzieliby w swoich mieszkaniach nie wiedząc co ze sobą robić. (A agresja Michaela była całkiem seksi XDDD).
Ja na miejscu Andreasa nie wytrzymałabym z Leah, ta dziewczyna jest tu gorsza od Lisy-bawiącej-się-uczuciami, masakra xd
Zżyłam się już z nimi, nawet kiedy tok myślenia Lisy sprawiał że robiłam facepalma z częstotliwością 15 razy na rodział, ale na takie smęty z mojej strony przyjdzie czas pod epilogiem ;) Tymczasem pocieszę się ich szczęściem cały dzień i jak zwykle niecierpliwie będę czekać na ostatni rozdział :D
Życzę mnóstwo weny :*
Pees: zapomniałabym! słuchałam ostatnio kilku piosenek i nagle przy jednej miałam takie BUM! i stanął mi przed oczami obraz Michiego, Lisy i Lucasa - "Treat You Better" Shawna Mendesa, tekst po prostu jak wyjęty spod ręki Michiego, bo przecież wiadomo że on będzie traktował ją milion razy lepiej od Lucasa! :D
Warto było czekać na taki rozdział.
OdpowiedzUsuńLisa w końcu się przemogła i pojechała do Michaela. Ta scena, gdy on przybiega do niej... genialna.
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Ten rozdział jest GENIALNY!!!<3 Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńPopłakałam się ze wzruszenia. Dziękuję Ci.
OdpowiedzUsuńRozmowa dwójki kochających się ludzi. Zagubionych. Nie wiem dlaczego, ale ich wymiana zdań przypominała mi trochę grę w tenisa. Każde z nich miało swój silny argument. Ale najważniejsze, że porozmawiali...
Leah to skarb. Nikt tak nie dyryguje twoim życiem jak najlepsza przyjaciółka 😊
A ten moment kiedy odwalają przedstawienie dla sąsiadów - magia 😍
Pisanie to nie taka prosta sprawa... chcesz by było idealnie, perfekcyjnie. Ale warto czekać na to, co piszesz 😉
Pozdrawiam serdecznie!
Do następnego! 😘
Woah! O.O
OdpowiedzUsuńNie wiem, co napisać...
Jak za każdym razem po przeczytaniu Twojego rozdziału...
CUDOWNY! ♥
Cieszę się bardzo, że nasza bohaterka w końcu odważyła się udać do Michaela. Inaczej nigdy nie zaznałaby spokoju. Nigdy. :x Było emocjonalnie, ale cóż się dziwić, przecież w takich sytuacjach ciężko zachować trzeźwość umysłu, prawda? :) Kiedy Michi wybiegł za naszą bohaterką... To było cudowne. ♥
Leah... Ojojoj, nie ma z nią ten nasz Andi łatwo, oj nie ma. Ale jak kocha to da radę. ;)
Z niecierpliwością czekam na kolejny. ^^
Buziaki :*
PS. Wybacz, że krótko, ale chcę zdążyć wyrobić się z zaległościami przed 1 września. ;)
Trzeba ogłosić jakieś święto. Lisa wreszcie pojęła i UWAGA- sama na to wpadła (jakieś fanfary na z tej okazji), że ruch należy do niej i trzeba zawalczyć o Michaela. Nie mogłam sobie darować tej ironii.
OdpowiedzUsuńReakcja Michaela mnie nie dziwi, miał prawo się tak zachować i potraktować Lisę, tym bardziej,że przez 2 miesiące miała go gdzieś. Jednak Stefan mial racje-Michi zrobi dla niej wszystko i dlatego jej wybaczył, bo za bardzo ją kocha i jej mu brakowało. Hmmmm, cóz to pan Kraft znowu wymyslił??
Oby teraz już wszystko ułożyło się już po ich myśli.
Troszkę szkoda,że zostały tylko 2 rozdziały, bardzo przywiazałam się do tego opowiadania-jest pisane świetnie i do tego mój ulubuiony bohater :)
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Okok to już chyba tradycja, że wpadam na rozdział jakiś czas po publikacji :D No nie powiem zwlekałaś z dodaniem, ale całkowicie wybaczone, bo jesteś jedną z niewielu znanych mi autorek, które nie kończą rozdziału po czterech zdaniach. Jak już piszesz rozdział to na miarę książki :D Też nie lubię pisać na siłę, czuje wtedy, że to co robię nie ma sensu, nie trzyma się całości, a nienawidzę dawać czytelnikom byle czego, tylko po to, żeby utrzymać na przykład dwu tygodniową systematyczność. Niektórym się niestety chyba wydaje, że prosto jest siąść na dwie godziny przed komputerem i coś napisać.
OdpowiedzUsuńAww Andreasa i Leah kocham, tak cudnie, że są razem♥ on to zawsze mi się taki kochany i ciepły wydawał, nic tylko tulić chociaż zupełnie nie mój typ xD Ale rany, rany, co z Kraftem oO co temu cudownemu, uroczemu dziecku odbiło? Boże, i prawie się popłakałam jak Lisa przed tym telewizorem wspominała Michiego. On dla niej wszystko by zrobił i próbował, a ta klapki na oczach miała. A podobno to faceci mają problemy z rozumieniem. W ogóle ten rozdział doprowadza mnie do skrajnych uczuć, bo najpierw się uśmiechałam szeroko do ekranu komputera, potem prawie ryczałam, przy spotkaniu z Michiaelem zdecydowanie już ryczałam, a jednocześnie byłam wściekła na Lisę i samego Hajbeka, że jest jaki jest, a potem znowu ryczałam z Lisą przy tej windzie, i żałowałam, że ich historia tak beznadziejnie się potoczyła. No a potem rzecz jasna tańczę taniec szczęście, kiedy Michi zbiega do Lisy i tym razem płaczę ze szczęścia. Boziu drogi jakie cudowne zakończenie! W końcu! ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥ I niech mi ktoś teraz powie, że nie warto było na ten rozdział czekać. Kolejny to chyba będzie już tylko cudowna podróż poślubna co? :D
Życzę czasu do pisania i dużo weny!
O Boże, o Boże! Brawa dla Lisy! Odważyła się na ten ważny krok i przeprosiła Michiego. Jak ja się cieszę, że ona wreszcie zrozumiała, że czasem to nie facet musi płaszczyć się przed kobietą.
OdpowiedzUsuńSerce stanęło mi na moment, gdy Michi zdawał się być nieubłagany. Wystraszyłam się, że może już wszystko stracone... Ale na szczęście jego miłość do Lisy była silniejsza niż cierpienie, które mu zadała. No i wszystko zmierza w dobrym kierunku :)
No ale gdzieś w powietrzu unosi się widmo zbliżającego się końca... Cholercia, też trudno będzie mi się rozstać z tym opowiadaniem i bohaterami.... Pozostaje mi tylko szukać pozytywów tego, a znajduję je w tym, że planujesz coś nowego :)
Pozdrawiam serdecznie! I nie musisz się spieszyć z kolejnym rozdziałem. Poczekam!
Omfg, uwielbiam ten rozdział! Bo wreszcie w całej swej wspaniałości powrócił Michi i to jak powrócił, mniej więcej tak jak sobie ten powrót wyobrażałam. No dobra, może w moich wyobrażeniach biedna Lisa aż tak tam pod jego chałupką nie ryczała i się załamywała, ale po cichu trochę liczyłam, że Michi będzie zgrywać obrażonego, ale w końcu zmięknie i będą się z Lisą znowu tak po ludzku dogadywać :D A wszystko dzięki nieustępliwej Leah i Andreasowi (well, jego zasługa może nie była tu wielka, ale jakby nie patrzeć, to jednak tam się pałętał i niemiłe by było, jeślibym go w tych moich pochwałach pominęła). Jednak Leah to Leah, jak coś postanowi, tak musi być. Gdyby nie ona i jej zdecydowana instrukcja co do Lisy i jej akcji reanimacyjnej dla wspólnej teraźniejszości Lisy i Michiego, to Lisa nigdy nie dostałaby tego magicznego olśnienia i nie wypadłaby z domku jak burza, biegnąc (precyzując: wsiadając w auto i szybko jadąc) do blond księcia Michaela. Nie wiem, w sumie mogłabym Ci tutaj pod tym rozdziałem jeszcze całą serię ochów i achów wypisać, bo naprawdę obrzydliwie cieszę się z tego, co i jak się zadziało w tym fragmencie powyżej. Ale chyba sobie podaruję, bo komu by się chciało to czytać. Jeszcze tylko nadmienię, że jak dla mnie zupełnie się nie stresuj, najważniejsze zawsze jest, żebyś to ty była zadowolona z rozdziału. Wiadomo, że czasem ciężko jest znaleźć czas, żeby przysiąść i napisać coś tak, jakbyśmy to chcieli napisać no i wtedy trochę czasu upływa. Ja bym w sumie powiedziała, że to trochę odwrotnie i dodawanie czegoś byle dodać jest właśnie lekceważeniem czytelnika ;) Doobra, bo zaczynam się za bardzo rozwodzić. Dodaję jeszcze tylko, że chociaż nie chcę, żeby ta historia się kończyła, to jednocześnie jestem bardzo ciekawa co nowego szykujesz w swoim następnym opku. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMOJE CUDO!
OdpowiedzUsuńNo ubóstwiam to opowiadanie i brak mi na nie słów. Jest po prostu fenomenalne, postaci są stworzone genialnie a Michael w takim wydaniu zyskuje u mnie milion punktów, choć w rzeczywistości za nim nie przepadam. Ale od początku wszystko co się tutaj działo intrygowało mnie do granic możliwości, więc nie dziwię się sama sobie, że będę pewnie płakać przy epilogu. Nie chcę, by nowości tutaj się kończyły, bo wracałam zawsze na Twojego bloga z ogromnym uśmiechem na ustach, ale wszystko się kiedyś kończy i niestety i na tą historię przyszła pora.
Jednak takie ckliwe słowa pozostawię sobie na ostatni rozdział a tym czasem wypadałoby napisać coś pod tym. Cóż, więc krótko mówiąc Lisa i Michi wreszcie razem (ileż ona mogła przeciągać tę cisze między nimi). Cieszę się przede wszystkim, że po raz pierwszy podjęła ważną decyzję będąc w pełni świadomą i zgadzającą się z samą sobą. Musiała do tego dojrzeć, taka najwyraźniej była kolej rzeczy. Musiała dojrzeć do miłości i zrozumieć uczucie, jakim darzy blondasa. Szczęście, że chłopak nadal za nią płakał, bo gdyby nie jego wcześniej już oddane dla Lisy serducho to pewnie kobieta nie miałaby szczęścia. Ale ważne, że wszystko sie udało a ta dwójka jest razem. Oczywiście cieszę się również ze zwiazku Andiego oraz Leah, bo tej parze także gorąco od samego początku kibicowałam.
Jestem niezmiernie ciekawa, co jeszcze dla nas tu szykujesz i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Pozdrawiam :)
Tak. Słowa ‘no przecież ja zaraz zwariuję’ to słowa, które często powtarzałam, czytając to opowiadanie. Bo czasem, z tymi humorami Lisy, można było oszaleć. Ale nie, na podsumowanie nadejdzie czas, to z całą pewnością nie jest odpowiednia chwila.
OdpowiedzUsuńKto po tym wszystkim, po ich zachowaniu, wzajemnej niechęci, złośliwościach i niezgodzie, pomyślałby, że to akurat Stefan pchnie Lisę do przodu. On i Leah. Stefan zasiał nadzieję, zrobił to chyba trochę wbrew sobie, natomiast Leah namówiła do wykorzystania szansy. Kto wie? Może to była ostatnia? Owszem, nasza Lisa trochę się mazała, kręciła, wypierała i nie chciała jechać, bo przecież ryzyko odrzucenia było wysokie, a motywacja Stefka niejasna. Mógł chcieć upokorzyć Lisę, oszukać. A strach przed spojrzeniem Michiemu w oczy, zobaczeniem, że może sobie radzi, że już nie chce Lisy i usłyszeniem tego kolejny, był wielki. Nikt nie chce zostać odrzucony, a zachowanie Lisy, jej wątpliwości, to tylko element obronny, sposób na przetrwanie, nie chciała rozsypać się jeszcze bardziej, bo wtedy może nic by z niej nie zostało. Dlatego ją rozumiem, dlatego nie mam pretensji, że się bała, bo tylko głupiec się nie boi.
Wiadomo, że cała scena z Michim, ich rozmowa, to że on wybiegł za nią, choć był wściekły i zraniony, ale gdyby kolejny raz odeszła to by tego nie wytrzymał, to wszystko, cały opis, całe emocje, które towarzyszyły im, nam i Tobie – to couplegoals i też czytelniczy goal. Takich rzeczy chcemy, takich pragniemy. Ja pragnę takich scen po miesiącach cierpienia, po tym bólu, który przeżyli. Należy się to nam i im. To wszystko wyszło naprawdę pięknie, chwyciło mnie, zimną sukę, za serce. Moje serduszko ostatnio zostało zniszczone(:D), więc przeczytanie tego rozdziału kolejny raz przy okazji komentowania, przypomnienie sobie emocji i zdarzeń, było lekiem na całe zło tego świata. Dziękuję Ci za tę chwilę dobrych wzruszeń.
Można mieć pretensji do obojga. Do Lisy, że nie odezwała się do niego jako chociaż zwykła koleżanka, nie zapytała o zdrowie, nie wykonała tego rozpaczliwego gestu. Do Michaela, bo chciał z nią pograć w grę, których zasad ona nie zrozumiała. Niepotrzebnie męczyli się tak długo, niepotrzebne było to milczenie. A może potrzebne, bo dzięki niemu Lisa chyba zrozumiała tak naprawdę, co czuje, kogo kocha i co jestem sensem tego wszystkiego. Nie pieniądze, nie status społeczny, nie ludzie, tylko uczucia, miłość i szczęście, płynące nie z liczby ferrari w garażu, a z osoby, przy której się budzimy i dla której zrobilibyśmy wszystko, co się da.
‘I wtedy zaczyna do mnie docierać, że ja wcale nie pogodziłam się z życiem bez niego.’ – tak, to kluczowe.
Oszczędna jestem w tym komentarzu, bo nie chciałabym podsumowywać niczego, jakoś próbować się pożegnać z bohaterami, wolałabym odwlec to w czasie.. Więc odwlekam, nie piszę wszystkiego, co myślę ani o bohaterach, ani o fabule, ani o Tobie. Poczekam.
Trzymaj się Mel. Nie daj się ludziom, którzy nie mają w sobie empatii, którzy Cię nie szanują, choć Ty robisz dla nich wszystko, co się da. Czytelnicy nie zawsze są kochani, niestety.
Ann.