poniedziałek, 11 lipca 2016

Rozdział dwudziesty pierwszy


Śpi, kiedy odwiedzam go nazajutrz. Ostrożnie stawiam kroki na szpitalnej posadzce i cicho podchodzę do łóżka. Nie chcę go obudzić. Wiem, że nie życzyłby sobie mojej obecności tutaj, ale nie wybaczyłabym sobie, gdybym wyjechała, nie zobaczywszy go przedtem ten ostatni raz.
Włosy opadają mu na czoło i z trudem powstrzymuję pokusę odgarnięcia ich. Nie tylko dlatego, że nie chcę go obudzić. Jego twarz pokrywają liczne zadrapania oraz siniaki i boję się, że nawet najlżejszy dotyk mógłby mu sprawić ból. Ciężko jest mi nie myśleć o jego wczorajszym upadku, kiedy widzę go w takim stanie. Muszę zamrugać kilkakrotnie, żeby odgonić łzy gromadzące się pod powiekami. Nie ma sensu, żebym znów płakała. Nie cofnę w ten sposób czasu, ani nie pomogę Michiemu. W najlepszym razie rozmażę sobie makijaż.
Ten poranek był ciężki. Nie tylko dlatego, że wieczorem wypiłam za dużo wina. Kac moralny był dużo gorszy od tego wywołanego nadmiarem alkoholu. W dodatku byłam cała odrętwiała po nocy spędzonej na jednym łóżku z Leah. Zrobiło mi się smutno na myśl, że jeszcze dwa tygodnie temu w Waldorfie spałam na łóżku godnym księżniczki, na którym, co ważniejsze, towarzyszył mi Michael.
Ale prawdziwych nieprzyjemności doświadczyłam dopiero na śniadaniu. Do teraz nie wiem, jak to możliwe, ale większość drużyny zjawiła się w restauracji o podobnej porze i kiedy weszłam do środka, natychmiast poczułam na sobie kilkanaście par ciekawskich oczu. Starałam się ignorować ich szepty, gdy przechodziłam między stolikami, ale strzępy rozmów i tak do mnie docierały.
Dziwka.
Kłamliwa suka.
Podła manipulatorka.
Nawet jeśli te słowa nie padały z ich ust, ja i tak słyszałam je gdzieś z tyłu głowy.
Oskarżycielskie spojrzenie Stefana nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, ale gdy Gregor, którego przecież uważałam za swojego sprzymierzeńca, popatrzył na mnie z wyraźnie widoczną pogardą, poczułam się źle. To była kropla, która przepełniła czarę. Miałam ochotę zniknąć stamtąd, natychmiast teleportować się do najdalszego zakątka świata. Zamiast tego usiadłam przy stoliku, kuląc się w sobie i zaczęłam dłubać widelcem w jajecznicy. Pocieszał mnie jedynie brak obecności Lucasa w restauracji. Nie potrafiłam jeść, mając świadomość, że stanowię główny obiekt zainteresowania w tym pomieszczeniu. Zadziwiało mnie to, jak niewiele potrzeba było, żebym w ciągu jednego dnia zmieniła się z osoby powszechnie lubianej w osobę powszechnie nienawidzoną. Wytrzymałam tam tylko pięć minut. Dałam sobie spokój z dziobaniem jajecznicy i odeszłam od stolika, ku niezadowoleniu Leah. Schiffner była w tym hotelu jedyną przychylną dla mnie osobą. Nie wyszła razem ze mną. Dokończyła swoje śniadanie, ale przyniosła mi do pokoju filiżankę aromatycznej kawy, która od razu postawiła mnie na nogi po ciężkiej nocy i maślanego rogalika, który trochę poprawił humor.
Ale dopiero gdy opuściłam hotel, poczułam pewną ulgę. Leah miała zawieźć mnie najpierw do szpitala, a potem na dworzec kolejowy. Nagle jej ciasne Renault Clio stało się oazą spokoju, gościnną wyspą na morzu nienawiści, której nie chciałam opuszczać już nigdy.
Leah włączyła swoją płytę Maroon 5, chcąc poprawić mi humor, ale kazałam jej ją wyłączyć już po pierwszej piosence. Wolałam w ciszy zastanawiać się nad tym, co zrobię ze sobą po powrocie do Wiednia. Przypomniałam sobie te wszystkie momenty, gdy żartowaliśmy z Michim z ucieczki na wyspy Galapagos i doszłam do wniosku, że spędzenie reszty życia w towarzystwie żółwi nie jest złą opcją.
— Wszyscy mnie nienawidzą — stwierdziłam żałośnie. Nie było słychać w moim głosie wyrzutu skierowanego w stronę dawnych kolegów i koleżanek – jedynie zrezygnowanie, które przepełniało mnie całą.
Długie westchnięcie Leah dało mi do zrozumienia, że mam rację.
— Po prostu nie są rozeznani w tej sytuacji — odpowiedziała, podejmując przy tym z góry skazaną na porażkę próbę pocieszenia mnie.
— I już nigdy nie będą — zauważyłam.
Leah milczała przez resztę drogi do szpitala.
Taka jest prawda. Nie wytłumaczę niczego Gregorowi ani tym bardziej Stefanowi. Nie mówiąc już o Michaelu. Wracam do Wiednia i już nigdy więcej ich nie spotkam. Jego nie spotkam.
Stefan siedział przy jego łóżku, kiedy zjawiłyśmy się na miejscu. Na nasz widok wstał i wyprowadził nas z powrotem na korytarz. Po jego drgającej szczęce poznałam, jak bardzo moja obecność działa mu na nerwy.
— Przed chwilą zasnął. Nie przeszkadzajcie mu — powiedział to takim tonem, jakby to on był lekarzem, a zarazem jedyną osobą na świecie, która wie, czego potrzeba Michaelowi.
— Chcę się z nim tylko pożegnać — wyjaśniłam.
Najchętniej nie tłumaczyłabym mu nic, tylko po prostu weszła do środka, ale zagradzał mi drogę. Co prawda był drobny, ale podejrzewam, że podobnie jak w Michim, drzemały w nim ogromne pokłady ukrytej siły.
— Wydaje mi się, że on nie byłby zadowolony z twoich odwiedzin — cedził słowa, patrząc mi prosto w oczy, napawając się moim cierpieniem.
Uderzenie od niego nie zabolałoby mnie bardziej niż to zdanie. W jednej chwili zapadłam się w sobie i pożałowałam, że nie pojechałam od razu na pociąg. Co ja sobie w ogóle myślałam? Że zjawię się tutaj, a Michael powita mnie z otwartymi ramionami? Że wybaczy mi wszystko, widząc moje szczere łzy? Co za głupota.
— Proszę – wyszeptałam.
Stefan uświadomił mi, że nie miałam tu czego szukać, ale mimo wszystko nie potrafiłam, nie chciałam tak po prostu odejść.
Minęło jeszcze kilka sekund, nim zdobył się na akt łaski i odsunął od drzwi. Mogłam się jedynie domyślać, jak wielka była jego radość z tego triumfu. Najgorsze było to, że tak naprawdę nie pokonał mnie w uczciwej walce. On wygrał ze mną walkowerem.
Muskam delikatnie kciukiem wierzch dłoni Michiego. Ryzykuję przy tym, że się obudzi i mnie stąd wygoni, nim będę gotowa, żeby go opuścić, ale nie mogę się powstrzymać.
Czuję się winna, patrząc na niego. Wiem, że to próżne, ale gdzieś wewnątrz mnie pojawia się przeświadczenie, że to przeze mnie nie był dość skoncentrowany na skoku. Że jego myśli odbiegły w moją stronę i ta jedna chwila nieuwagi wystarczyła, żeby mocniejszy podmuch wiatru zaburzył jego równowagę w locie i zrzucił go na bulę. Oczywiście może być też tak, że w ogóle o mnie nie myślał ani wtedy, ani wcześniej, bo tak bardzo mną gardzi. Nie wiem, co jest gorsze.
Nie chcę go zostawiać. Gdyby nie jego prośba, żebym zniknęła z jego życia, zostałabym tutaj, żeby spróbować go pocieszyć. Nie łudzę się, że uda mu się w tym sezonie zdobyć Kryształową Kulę, choć przecież mi ją obiecał. Może po naszej ostatniej rozmowie poczuł się zwolniony z obietnicy? Ta myśl powiększa moje irracjonalne poczucie winy.
Nie wiem, jak długo siedzę przy nim, ale po pewnym czasie nie umiem już powstrzymać płaczu. Jest mi szkoda tej głupiej Kryształowej Kuli, na której tak bardzo mu zależało. Jego kariery, która teraz stanie pod wielkim znakiem zapytania. Zdaję sobie sprawę z tego, że nawet jeśli wróci do pełnej sprawności fizycznej, to po prostu może nie udać mu się przełamać bariery psychicznej i wrócić do skakania. Jest mi szkoda jego uśmiechu, który zobaczę może już tylko w telewizji. I przede wszystkim jest mi szkoda nas, tego związku, który zniszczyłam, zanim w ogóle zaczęliśmy go budować.
— Przepraszam — mówię cicho, bo pomimo tego, że on mnie nie słyszy, liczę na to, że poczuję się lepiej, gdy wypowiem te słowa na głos. — Przepraszam, że dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo cię kocham.
Myliłam się, sądząc, że chodziło mi tylko o to, żeby go wykorzystać. Pogubiłam się, nie umiejąc odróżnić swoich uczuć wobec dwóch różnych mężczyzn. W przypadku Lucasa działałam z wyrachowania, ale w przypadku Michaela nigdy. Cieszyłam się czasem spędzanym z nim i podobało mi się to, że zawsze przychodził, gdy go potrzebowałam, ale nie chciałam tego wykorzystywać. Po prostu tego potrzebowałam i za to go kochałam. To zawsze była miłość.
Wreszcie wstaję, bo wiem, że Leah czeka na mnie na korytarzu i może już się niecierpliwić. Zanim wyjdę, patrzę na niego ten ostatni raz. Nie mogę się tego pozbawić, chociaż to bez znaczenia, bo i tak nie takim go zapamiętam. W moich wspomnieniach zawsze będzie uśmiechniętym blondynem, który, oferując mi swoją pomoc w hotelowym lobby, skradł moje serce.
Leah nie jest sama – wciąż towarzyszy jej Stefan. Posyłam mu wymuszony uśmiech. Kusi mnie, żeby mu powiedzieć, że już nie musi się martwić, bo wyjeżdżam i na pewno nie wrócę, ale daję sobie z tym spokój, bo już i tak stałam się wystarczająco żałosna.
— Możemy jechać — mówię zamiast tego do Leah.
— Jasne. — Wstaje z miejsca i kiwa głową w stronę Stefana. — Do zobaczenia — zwraca się do niego.
— Cześć — odpowiada.
Teraz to on przygląda mi się tak, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Otwiera nawet usta, ale po chwili je zamyka. Nie zamierzam czekać, aż się zdecyduje na jakieś milsze pożegnanie. Odwracam się i ruszam za Leah korytarzem w stronę wyjścia z oddziału. Stefan będzie chyba jedyną osoba, za którą nie zatęsknię.
Wracam do auta Leah z poczuciem, że zamknęłam pewien rozdział swojego życia. Nie potoczyło się to dokładnie tak, jakbym sobie tego życzyła, ale świadomość, że od tej pory nikogo nie muszę już okłamywać, odrobinę mnie pociesza. W jakiś dziwny sposób czuję się czysta. Szkoda tylko, że również cholernie zmęczona i przygnębiona.
— Powinnaś z nim porozmawiać – Leah niespodziewanie przerywa ciszę panującą w aucie. — Zrozumiałby.
— Problem w tym, że on nie zrozumiał. I nie wybaczyłby mi, gdyby się dowiedział, że moje rozstanie z Lucasem nie było spowodowane świadomą decyzją, ale tym, że wsypałam się przez przypadek.
Wzdycha ciężko i na moment odrywa spojrzenie od drogi, żeby przenieść je na mnie. Jej oczy są pełne szczerego smutku.
— Po prostu przykro mi, że to się tak kończy. Ty nie jesteś zła. Zasługujesz na to, żeby być szczęśliwą. Oboje na to zasługujecie.
— Ty też na to zasługujesz, a jednak nie jesteś z Andreasem. Życie jest niesprawiedliwe — mówię tak, jakbym pogodziła się z tym, co się stało, a przecież jest zupełnie inaczej. Mam pretensje do siebie, do losu, do Boga, jeśli istnieje. Problem w tym, że jestem tak zmęczona, że o wiele łatwiej jest mi popaść w apatię.
— W naszym przypadku przynajmniej on jest szczęśliwy — zauważa ze smutnym uśmiechem.
— Michael też będzie — mówię z przekonaniem. — Znajdzie sobie dziewczynę, która go doceni.
Ciężko jest mi o tym rozmawiać, więc trochę na przekór swojemu samopoczuciu włączam odtwarzacz i pozwalam Adamowi Levine znów śpiewać. Leah wyczuwa mój nastrój i nie mówi już nic więcej. Odzywa się dopiero wtedy, gdy dojeżdżamy na stację.
— Odprowadzić cię? — proponuje, pomagając mi wyciągnąć walizkę z bagażnika.
— Nie trzeba, poradzę sobie. — Uśmiecham się z wdzięcznością. Nie chcę zabierać jej więcej czasu.
— Nie chcesz, żebym machała ci na pożegnanie z peronu? — pyta żartobliwie.
— Nie wygłupiaj się. Jedź już, bo spóźnisz się na konkurs.
Przytulamy się na pożegnanie. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak bardzo będzie mi jej brakowało. Wcześniej byłam zbyt zajęta myśleniem o Michaelu.
— Przyjedź do mnie, jak znajdziesz wolną chwilę — mówię drżącym głosem. Muszę się bardzo wysilić, żeby się nie rozpłakać.
— Będę w Wiedniu na maratonie, więc wtedy na pewno się spotkamy — obiecuje z uśmiechem.
Kiwam ochoczo głową. Ciężko będzie mi wytrzymać bez niej do kwietnia, ale przynajmniej mamy już wyznaczony termin spotkania, który nadaje sens czekaniu.
— Spadaj stąd, zanim się rozpłaczesz — pogania mnie, chociaż jej oczy też zaczynają błyszczeć od łez.
Jestem jej posłuszna. Odchodzę w stronę stacji, co jakiś czas odwracając się, żeby jej pomachać. Leah wsiada do samochodu dopiero w momencie, gdy znikam wewnątrz budynku.
Tak właśnie się kończy moja przygoda ze skokami narciarskimi i kadrą austriackich skoczków.

Tydzień później siedzę na sofie w moim salonie, owinięta puszystym kocem, oglądając czwarty z rzędu film z Leonadro DiCaprio, po tym jak obejrzałam już wszystkie z udziałem Ryana Goslinga i Johnny'ego Deppa. Obawiam się, że w tym tempie przed upływem miesiąca zabraknie mi filmów do oglądania. Ale nie mam już teraz narzeczonego i nie mam też pracy, więc nic lepszego do robienia mi nie pozostało.
Myślałam, że kiedy wrócę do domu, będzie mi lepiej, bo nie będę musiała znosić towarzystwa Stefana i reszty osób widzących we mnie źródło wszystkich nieszczęść Michaela, ale samotność okazała się jeszcze bardziej dobijająca. W poniedziałkowy poranek obudziłam się z postanowieniem, że pozwolę sobie na jeden dzień depresji, żeby we wtorek wrócić do życia w lepszym stanie. Zrobiłam zakupy w pobliskim supermarkecie, na które składały się głównie lody, czekolada i słodkie wino, a po powrocie do domu zakopałam się pod kocem na sofie. Tego dnia wyszłam z domu jeszcze raz w celu kupienia kilku filmów na DVD, bo szybko przekonałam się, że nie da się oglądać jakichkolwiek austriackich stacji telewizyjnych bez natrafiania na reklamy z udziałem skoczków, a w tym Michiego. Patrzenie na nich, patrzenie na niego, było zbyt bolesne. Jakoś przetrwałam poniedziałek, ale wtorek wcale nie przyniósł mi lepszego samopoczucia. Doszłam do wniosku, że jeszcze jeden dzień udawania burrito na kanapie na pewno mi nie zaszkodzi, a przyniesie ulgę zamrażarce wypchanej po brzegi lodami. Oglądałam do późna filmy, a przez to w środę spałam prawie do południa, więc uznałam, że skoro i tak zmarnowałam już pierwszą połowę dnia, to równie dobrze mogę zmarnować też i drugą. A skoro zmarnowałam połowę tygodnia, to równie dobrze mogłam poczekać z powrotem do życia do poniedziałku. Tym oto sposobem dobrnęłam do niedzieli.
Wpatruję się bezmyślnie w napisy końcowe Wielkiego Gatsby'ego i zbieram siły na to, żeby wstać z sofy, ogarnąć się i pierwszy raz od kilku dni wyjść z domu. Po tym jak matka Lucasa przestała odbierać telefony od mojej mamy, rodzice zaczęli się domyślać, że coś jest na rzeczy między mną a nim, więc poczułam się zobowiązana do poinformowania ich o naszym zerwaniu. Miałam nadzieję, że uda mi się utrzymać ich w nieświadomości dłużej niż przez tydzień, bo, szczerze mówiąc, bałam się, jak zareagują, ale w tej sytuacji doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jeśli dowiedzą się ode mnie, a nie od matki Lucasa. Nie czuję się gotowa do opuszczenia mieszkania już teraz, skoro miałam zrobić to dopiero jutro, ale ostatecznie zmusza mnie do tego wizja mamy zasmuconej tym, że tak ważnych rzeczy dowiaduje się od osób trzecich.
To dziwne, ale gdy staję na wadze w łazience, okazuje się, że schudłam. Jedynie kilogram, a odbicie mojej twarzy w lustrze mogłoby sugerować co najmniej pięć. Oprócz rozpaczy ogromnych rozmiarów wyhodowałam sobie w tym tygodniu także paskudne cienie pod oczami. Zakrywam je starannie grubą warstwą podkładu. Nie dlatego, że zależy mi na wyglądzie, bo najchętniej nie malowałabym się wcale. Zabawa różnego rodzaju pędzlami nigdy nie nużyła mnie tak jak dzisiaj. Po prostu wolę oszczędzić rodzicom kolejnych zmartwień.
Jadąc autem, włączam składankę Arctic Monkeys (dużo uwagi przywiązując do tego, żeby ominąć "Do I Wanna Know", bo za bardzo kojarzy mi się z Michim), żeby trochę się ożywić. Niewiele mi to pomaga. Jestem tak rozkojarzona, że prawie potrącam rowerzystę. Tłumaczę sobie tę nieuwagę tym, że rowerzyści w lutym zawsze zaskakują na drogach, ale kiedy kawałek dalej przejeżdżam przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, dociera do mnie, że to nie to. Zaczynam żałować, że nie wzięłam taksówki.
Na szczęście docieram do domu rodziców cała i zdrowa, bez żadnych dusz niewinnych rowerzystów na sumieniu. Parkuję na podjeździe przed ich martwą posesją, ale siedzę w aucie jeszcze przez kilka chwil po wyłączeniu silnika. Wiem, że oni już wiedzą, że tu jestem i pewnie zastanawiają się, dlaczego zwlekam z wejściem do środka, ale po prostu nie mogę się przełamać.
Ostatni raz czułam się tak dobre kilka lat temu, kiedy szykowałam się na rozmowę z ojcem, w której chciałam mu oznajmić, że na wakacjach zamiast na obóz naukowy chcę pojechać na obóz tenisowy. To było tuż po zdobyciu brązowego medalu na Mistrzostwach Austrii, gdy wszyscy trenerzy zgodnym głosem zwiastowali mi błyskotliwą karierę. Tato tego nie rozumiał. On też zwiastował mi błyskotliwą karierę, ale w innej dziecinie. Nie udało mi się go przekonać i ostatecznie spędziłam całe wakacje na krojeniu żab w śmierdzących laboratoriach, wyobrażając sobie, że ćwiartuję własnego ojca. O rakiecie i kortach również mogłam jedynie pomarzyć. Wtedy, z sercem głośno obijającym się o żebra, schodziłam po schodach naszego ówczesnego domu, tylko po to, żeby kilka minut później wbiec po nich z powrotem z płaczem. Leżąc na łóżku w moim pokoju i zagryzając poduszkę, żeby stłumić szloch, obiecywałam sobie, że ucieknę od niego, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność, a jako dorosła sama będę o sobie decydowała.
Z bólem uświadamiam sobie, że jestem dorosła już od dawna, a nic się nie zmieniło. Wyprowadziłam się od ojca, ograniczyłam kontakt z nim, ale od niego nie uciekłam.
Wreszcie wysiadam z auta, bo mama zaczyna wołać mnie z okna kuchni.
— Coś się stało? — pyta. Jest wyraźnie zmartwiona. I zmarznięta. Opatula się ciaśniej swetrem, ale nie zamyka okna.
— Nie, już idę — zaprzeczam żarliwie, chcąc ją uspokoić.
Kiwa głową i, choć wciąż nieprzekonana, zamyka okno.
Starannie wycieram buty o wycieraczkę, chociaż wiem, że nie mogą być brudne, bo z mieszkania zjechałam bezpośrednio na parking i dopiero tutaj pokonałam kilka metrów do wejścia ścieżką wyłożoną kostką, w żadnym miejscu niepokrytą błotem. Naciśnięcie klamki i pchnięcie drzwi sprawia mi ból. I wreszcie nastaje nieuniknione – znajduję się wewnątrz domu rodziców. Na widok ojca czającego się za mamą serce podchodzi mi do gardła. Nie pomaga głośne przełknięcie śliny – za nic nie chce wrócić na swoje prawowite miejsce. Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję je na tę idealnie wypolerowaną posadzkę wraz ze spożytymi w ciągu tego tygodnia hektolitrami lodów i wina.
— Cześć — witam się z nimi zdławionym głosem. Brzmię jak na kacu, ale cieszę się, że przy tym stresie udało mi się w ogóle coś powiedzieć.
— Cześć — odpowiada mama, zamykając mnie w swoim miękkim uścisku. — Dobrze cię wreszcie widzieć.
Zagryzam wargę, przypatrując się uważnie jej twarzy. Szukam w niej jakichkolwiek oznak wsparcia. Ona przecież wie, jak bardzo zależało mi na Michaelu i że chciałam rozstać się z Lucasem już wcześniej. Powinna rozumieć.
Jej łagodne spojrzenie przynosi mi pewną ulgę, ale nie na długo. Po chwili na jej miejscu przede mną pojawia się tato i teraz to on mnie przytula. Jego uściski zawsze bywały chłodniejsze, ale teraz przechodzi samego siebie. Zastanawiam się, czy już zauważył brak pierścionka na serdecznym palcu mojej lewej ręki. Czuję się tak, jakbym miała do czynienia z tykającą bombą. Pomaga mi zdjąć płaszcz i odwiesza go na wieszak, nawet na mnie przy tym nie patrząc.
— Chodź do środka. — Mama zachęca mnie ruchem dłoni. — Zupa już jest na stole.
Wolnym krokiem zmierzam w stronę jadalni. Znowu robi mi się niedobrze, kiedy zauważam na stole czwarte nakrycie. Postanawiam udawać, że nie mam pojęcia, że zostało naszykowane dla Lucasa i nie komentuję tego ani słowem. Mama, być może zdając sobie sprawę z mojego zmieszania, odnosi dodatkowe talerze do kuchni. Ale to wcale nie przynosi mi ulgi. Kiedy zasiadamy do stołu, powietrze staje się gęste od ich niezadanych pytań. A ja nie poruszam tematu Lucasa, bo po prostu nie jestem w stanie zrobić tego z własnej woli. Skupiam się na zupie krem z brokułów i z napięciem przysłuchuję łyżkom uderzającym o talerze rodziców. Przeżywam zawał serca za każdym razem, gdy wypadają z jednostajnego rytmu, bo to mogłoby świadczyć, że któreś z nich chce coś powiedzieć.
Nawet na pierwszym obiedzie u rodziców Lucasa nie czułam się tak niezręcznie jak teraz.
— Tak właściwie, dlaczego nie pojechałaś na kolejne zawody? — Tato pierwszy przerywa milczenie. Obawiam się, że bynajmniej nie kierował się przy tym ojcowską troską.
Zamieram z łyżką uniesioną w połowie drogi do ust.
— Zrezygnowałam z tej pracy — odpowiadam, siląc się na spokój.
Łyżka mamy nurkuje w zupie i obija się o talerz.
— Dlaczego? — Głos ojca staje się ostrzejszy.
— Stwierdziłam, że najwyższa pora stać się niezależną. Chcę znaleźć inną pracę.
— A co o tym myśli Lucas?
Czyli to już. Ta chwila nadeszła.
Prostuję się i unoszę głowę znad talerza, przenosząc spojrzenie na tatę. Wmawiam sobie, że jestem odważna i taką właśnie udaję, choć moje trzęsące się dłonie świadczą o czymś zgoła przeciwnym.
— Nie wiem. Nie jesteśmy już razem.
Moje słowa działają na ojca jak zaklęcie, które niszczy tamy dotychczas hamujące jego złość. Krew odpływa z jego twarzy, by po chwili wrócić w zdwojonej ilości i zabarwić ją na czerwono.
— Żartujesz sobie ze mnie? Co to znaczy, że nie jesteście już razem?
— Leon... — mama podejmuje rozpaczliwą próbę uspokojenia go. Tato ucisza ją morderczym spojrzeniem.
— To, że go nie kocham i nie będę już dłużej w taki sposób pomagała ci w interesach — tłumaczę. I choć staram się zachować spokój, udziela mi się jego zdenerwowanie.
Prycha, a w jego oczach pojawia się niedowierzanie. Oddycha ciężko i rozgląda się po pomieszczeniu w poszukiwaniu słów, które uciekły, być może również przestraszone jego gniewem.
— Jesteś śmieszna — stwierdza wreszcie, choć nie ma w nim śladu rozbawienia. — Wracaj do niego w tej chwili i poproś, żeby oddał ci ten pieprzony pierścionek.
Teraz to ja z niedowierzania prawie dławię się własną śliną. Spodziewałam się wybuchu złości i krzyków, ale nie sądziłam, że nawet stojąc przed faktem dokonanym okaże się aż tak bezwzględny.
— Tato! Nie kocham go, nie rozumiesz? Nie chcę z nim być! — podnoszę głos.
— A czy ty nie rozumiesz, że ja go potrzebuję? Ta klinika to wspaniały interes, który przynosi ogromny zysk.
— W takim razie spróbuj go do siebie przekonać innym sposobem, nie posługując się przy tym mną.
Milczy. Przenoszę więc wzrok z powrotem na talerz i próbuję kontynuować jedzenie. Dlatego nie widzę, jak podnosi zaciśniętą pięść i uderza nią o stół. Informuje mnie o tym głośny huk i zupa wylewająca się na śnieżnobiały obrus.
— Rany boskie — wzdycha mama.
— Do jasnej cholery! — wrzeszczy w tym samym momencie ojciec. — Jesteś moją córką, to chyba do czegoś cię zobowiązuje!
— Bycie ojcem też do czegoś zobowiązuje! — krzyczę prawie tak samo głośno jak on, kiedy już mija mój pierwszy szok. — Powinno ci zależeć na moim szczęściu, a ty całe moje życie układasz pod swój interes. Zrezygnowałam z tenisa i poszłam na medycynę, bo ty tego chciałeś. Jeszcze ci mało?
— Znowu wracasz do tego tematu? — Wzniósł oczy do nieba, kiedy mówiłam, a teraz brzmi na znudzonego. — Jakbyś nie zauważyła, ty też czerpiesz korzyści z tego, że ja dobrze zarabiam.
Tego jest już za wiele. Podnoszę się, przewracając przy tym krzesło i nieomal znów wylewając zupę. Cała aż kipię z gniewu.
— Wiesz co? Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Zarabiaj je sobie bez mojej pomocy i ciesz się nimi beze mnie — syczę przez ściśniętą szczękę.
Zdejmuję torebkę z oparcia krzesła i kieruję się w stronę wyjścia z jadalni. Nie patrzę na niego, choć jestem ciekawa, jakie emocje wywołały w nim moje słowa.
— Lisa, nie wygłupiaj się. Wróć do stołu. — Mama próbuje mnie zatrzymać.
Nie wygłupiaj się.
Patrzę na nią z nieukrytym żalem. Miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie, ale ona zdaje się nie dostrzegać powagi sytuacji.
— Nie, dziękuję. Przekaż pani kucharce, że zupa była pyszna. — Uśmiecham się sarkastycznie, po czym wychodzę z pomieszczenia.
— Jeśli teraz wyjdziesz, to możesz już tutaj nie wracać! — woła za mną ojciec.
Ignoruję go. Wkładam płaszcz i opuszczam ten smutny dom, trzaskając przy tym drzwiami. Nawet się za siebie nie oglądam, po prostu wsiadam do auta.
Już mam odjeżdżać, kiedy na podjeździe nagle zjawia się mama. Otwieram drzwi samochodu i wysiadam z niego, ale nie wyłączam silnika.
— Lisa, nie gniewaj się na ojca. On nie chciał tego wszystkiego powiedzieć — mówi powoli i pewnie, jak na dobrego adwokata przystało.
Przyjmuję jej słowa niewzruszona.
— W takim razie niech tu przyjdzie i sam mnie przeprosi.
Otwiera usta, ale zamyka je po chwili wahania. Jej strategia obronna ponosi porażkę.
— Mamo, on powiedział dokładnie to, co chciał powiedzieć. Wiesz o tym. Przykro mi, ale nie mogę dłużej niszczyć sobie życia przez niego. — Sama dziwię się sobie, że nagle tyle we mnie spokoju.
— Rozumiem — wzdycha ze zrezygnowaniem.
W jednej chwili, patrząc na jej przygryzioną wargę i oczy spuszczone na ziemię, przestaję mieć do niej żal o to, że nie stanęła po mojej stronie. Bo tak właściwie nie stanęła po niczyjej stronie. Ona chce, żebym dogadała się z ojcem, chociaż w głębi duszy wie, że to niemożliwe, bo przez lata obserwowała nasze kłótnie. Domyślam się, jak trudno musi być wybrać między mężem a dzieckiem. Jest mi przykro, że nigdy nie zareagowała, nie próbowała wpłynąć na ojca, ale za późno już na to, żeby wypominać jej błędy. Zresztą, jednego rodzica już straciłam. Nie chcę tracić drugiego. Dlatego przytulam ją do siebie.
— Co z Michaelem? — pyta niespodziewanie. — Słyszałam o jego wypadku — tłumaczy, widząc moje zaskoczenie.
— Nie wiem — odpowiadam.
Kiwa smutno głową. Tym razem rozumie.
— Trzymaj się — mówi, kiedy wsiadam z powrotem do auta.
Posyłam jej wymuszony uśmiech, a potem odjeżdżam.
Wracając do domu, czuję się naprawdę wolna. Pierwszy raz w życiu.
Ale gdy już docieram do mieszkania i siadam z powrotem na kanapie, wybucham płaczem.
Bo ta wolność, choć słodka, ma w sobie gorzką nutę porażki.

*

Chyba nie mam nic do powiedzenia. Następny rozdział za dwa tygodnie. Albo może troszkę szybciej, ale to bardzo niepewne.
Czekam na Wasze opinie i życzę udanych wakacji!
Całuję! ;* 

15 komentarzy:

  1. Długa absencja, ale w końcu jestem :D
    Skoro Lisa się postawiła ojcu i zerwała z Lucasem to chyba świat się kończy... (serio chyba nie powinnam przychodzić do pracy 16 lipca jak mi Ciapaty przepowiedział ;O )
    Mam nadzieję, że wszystko idzie w dobrą stronę, chociaż z Twoimi zwrotami akcji to nic nie wiadomo... :)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :D
    Biedna Lisa... Bo kiedy zrobiła w końcu to co powinna, czyli coś dla siebie, nie dla innych, to właściwie została z tym wszystkim sama :(
    Współczuję jej ojca i jego podejścia. Rozumiem interesy, ale on ją traktuje jak rzecz. Nie osobę, która ma uczucia, tylko coś, czym można manipulować i przesuwać, a to i tak nie będzie miało prawa głosu... Chociaż mama została neutralna.
    Przykro mi, że każdy w kadrze ją ocenił, bez znania obu wersji. Ja mam nadzieję, że się nie załamie i to ją tylko wzmocni. Że Michi się obudzi i przyjedzie do niej. Albo że chociaż słyszał jej słowa.
    Czekam niecierpliwie na kolejny :D
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tatuśka nie zazdroszczę, zdecydowanie.
    Żal mi jej teraz, ale tylko troszkę. Gdyby nie wypadek Michiego (czyli życiowy przypadek) ona dalej ciągnęłaby to "coś" z Lucasem, a gdyby myślała, a nie "kalkulowała" (jak to pięknie określił gdzieś wcześniej Michi) to teraz może i byłaby spina z ojcem, ale miałaby kochającego faceta. Krótko mówiąc, po prostu współczuję jej takiego tatuśka, bo zachował się jak totalny idiota. Ciekawi mnie teraz kiedy (no i czy w ogóle :D) oni się spotkają, a przede wszystkim dogadają.
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm, chyba nie rozumiem postepowania Lisy, skoro uznała,ze Michael nie chce jej znać(kocha ją,ale ma dosyć wodzenia za nos) i nie będzie siedzieć w szpitalu, to mogła zostawić mu list, w którym wyjaśniłaby wszystko - swoje postepowanie, czego się najbardziej obawiała( nie przypominam sobie rozmowy między nimi odnośnie zachowania ojca, oprócz gry w tenisa i akcji z lalką Heidi, nie potrafiła mu na tyle zaufać żeby pwoiedzieć jakie ma stosunki z ojcem, albo jak on traktuje ją, być może z tego wynikły nieporozumienia między nimi, z drugiej strony Michael nie pytał o to, cięzko stwierdzić) jak Lucas się dowiedział o ich romansie i to, że go kocha. To chyba nie wymagało od niej wielkiego zaangażowania. A teraz jaśnie pani czeka nie wiadomo na co. Można rzec,że się doigrała, obydwu zwodziła i została sama. Nie wiem czy mi jest jej nawet żal.
    Zachowuje się jak tchórz, nie chce nikomu nic wyjaśniać, najlpeiej jest uciec i zapomnieć o tym co się zrobiło, a zrobiła dużo złego i jak sytuacja się pogorszyła to dała noge za pas. Ojciec, no cóż, nie wybiera się go, jest takie powiedzenie,że ojcem jest nie ten co spłodził a ten co wychował. Dla niego Lisa jest tylko narzędziem w jego rękach, taką marionetką, która ma wykonać każde jego polecenie, bez względu czy jej się to podoba. Ale brawo, postawiła się ojcu, szkoda,że nie powiedziała co dokładnie zrobiła, biedaczek pewnie by zszedł na zawał. Tylko zeby teraz papuś nie latał jak pies z cieczką do Lucasa i błagał go o powrót do Lisy, bo on to do wszystkiego zdolny jest.
    Najbardziej ciekawi mnie to co zrobi Michael, bo o ile się nie mylę to Lucas jest dalej lekarzem kadry i może mieć nieprzyjeności z jego strony,ale teraz to do kadry dłufo nie zawita. Lisa to jednak głupia jest, nie dała nawet znaku Micahelowi,ze go kocha, no chyba, że słyszał to co mówiła mu w szpitalu,ale wtedy może by do niej zadzwonił...
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj.
    To smutny rozdzial. Smutny, ale tak musialo byc. Trudno oczkiwac po tej sytuacji, ze nagle wszystko sie pouklada, a Lisa bezproblemowo z ramion Lucasa poleci w ramiona Michaela. Jak sie wali to wszystko na raz. Nie dosc, ze Lisa i Michi sa pokloceni to Lucas dowiedzial sie o ich romansie przypadkiem a Michael jest kontuzjowany. Jest masakrycznie. Nie wien skad Lisa znalazla tyle sil na konfrontacje z ojcem, usilujac sie mu postawic. Moim zdaniem zachowala sie tak jak powinna juz dawno temu i to od jej ojca zalezy co zrobic z ta sytuacja. Bedzie musial zadac sobie wazne pytanie, czy wazniejsza jest dla niego corka a moze praca. Jestem na niego wsciekla.
    Teraz czas na krok Michiego. Na pewno do tej pory o wszystkkm wie a wiec musi podjac jakas decyzje. W dodatku nadal wspolpracuje z Lucasem a wiec jego praca stala sie jeszcze bardziej niekomfortowa. Wierze jednak ze kocha Lise i nie powinien jej sobie tak szybko i latwo odpuszczac. Jesli i on wybierze rozlake to zmarnuje szanse na wielka milosc. Licze ze zrobi to co nalezy.
    Wakacje mijaja mi pod haslem wakacyjna praca :) ale wybieran sie do Wisly wiec jestem jak najbardziej zadowolona. Mam nadzieje ze u Ciebie rowniez wszystko w porzadku.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Elo 5 2 0

    Hm, w sumie to Tomasz Łęcki też traktował Izę trochę jak towar po tym jak zbankrutował. Tylko jemu podobałoby by się małżeństwo ze Stachem, który wniósłby majątek do rodziny. Cóż, tutaj tym z kasą jest niestety Lucas. Mam nadzieję, że koniec końców Haybock nie wysadzi skoczni, ani nie rzuci się pod pociąg ( ale Lisa suka w sumie może, niech sobie zostanie przez chwilę Anną Kareniną XD). Liczę, że Michael będzie sprawny fizycznie, żeby w wielkim finale ( szczęśliwym mam nadzieję) mógł przelecieć nie tylko skocznię :) Pozdrawiam i czekam. TWOJA NA ZAWSZE PSYCHOFANKA ( słownik poprawia mi na PSYCHOFIZYKA) XOXOXO

    OdpowiedzUsuń
  7. Z jednego się cieszę. Wreszcie się postawiła ojcu. I to jak. To jest godne podziwu. Za każdym razem jak coś mówiła byłam z niej dumna.
    Żałuję tylko, że wyjechała... wiem. Nie chciała patrzeć na to jak inni ją traktują jak się patrzą. Ale jest jeszcze Michi. Który nie może na razie nic powiedzieć. A szczerze mówiąc tesknie za nim, bo on jeden mogły coś zmienić. Bo zerwanie z Lucasem choć inne niż powinno być wydarzyło się. Po tym rozdziale nie mogę jej tak bardzo nie lubić jak wczesniej. Wiem, co czuje. Zobaczymy co dalej.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Z jednego się cieszę. Wreszcie się postawiła ojcu. I to jak. To jest godne podziwu. Za każdym razem jak coś mówiła byłam z niej dumna.
    Żałuję tylko, że wyjechała... wiem. Nie chciała patrzeć na to jak inni ją traktują jak się patrzą. Ale jest jeszcze Michi. Który nie może na razie nic powiedzieć. A szczerze mówiąc tesknie za nim, bo on jeden mogły coś zmienić. Bo zerwanie z Lucasem choć inne niż powinno być wydarzyło się. Po tym rozdziale nie mogę jej tak bardzo nie lubić jak wczesniej. Wiem, co czuje. Zobaczymy co dalej.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Melduję się!
    Kochana, rozdział miód, cud i orzeszki, jak zwykle ^^ Szkoda tylko, że jakoś tak smutno nam się zrobiło...
    Hmm... sama nie wiem, co w sumie teraz myśleć o Lisie. Ostatnio byłam chyba zbyt wrogo do niej nastawiona, od początku na nie. Ale teraz, z jednej strony dobrze, że postanowiła postawić się w końcu ojcu, ale z drugiej, cholernie jej współczuję, przede wszystkim takiego tatuśka. Nie rozumiem, jak można tak traktować własne dziecko.
    Mamy jeszcze nadal w grze Michaela, który na razie nie można za wiele powiedzieć. Ale mam nadzieję, że jednak wszystko jakoś się poukłada, bo może ten wypadek będzie początkiem czegoś dobrego, jakkolwiek to brzmi. W końcu kiedyś musi być dobrze.
    Weny!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej :-)
    Czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, czy to naprawdę kolejny krótszy rozdział w Twoim wykonaniu? Osobiście nie mam nic przeciwko, bo i tak jestem wystarczająco wciągnięta w Twoje opowiadanie, że zaczynając czytać kolejny rozdział, od razu przenoszę się w ten inny świat. Świat Lisy, który ostatnio się rozsypuje...
    Szkoda, że tak skończyła się wizyta dziewczyny w szpitalu u Michaela. Miałam nadzieję, że dojdzie między nimi do rozmowy albo chociaż chłopak będzie świadom jej obecności. Cóż, romantyczne filmy chyba mnie do tego przyzwyczaiły. Może i lepiej, że stało się właśnie tak.
    Co do wizyty u rodziców... Ojciec List pozbawił wszystkich wszelkich złudzeń. Beznadziejny z niego ojciec i tyle. I jeszcze wypomniał córce, że ta korzysta z jego pieniędzy. A niech się nimi udławi! Jaki jest sens posiadania fortuny, jeśli nie ma się z kim nią podzielić? Stracił córkę. Ciekawe, czy w ogóle to dostrzeże, czy zrozumie, co stracił? Matka nie była lepsza, lecz... Co miała zrobić? Też jest zdominowana przez męża. Musi być po jego stronie, bo jeszcze i ona wyleciałaby z domu...
    Lisa odcięła się od Lucasa, od rodziców, od Michaela... Co teraz z nią będzie? Jak potoczą się jej losy? Czy spotka kogoś, kto będzie jej sojusznikiem, pomoże, pocieszy... Czy drogi jej i Michiego jeszcze kiedyś się skrzyżują?
    Tyle pytań...
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Niby się cała sytuacja nieco naprostowała. Ba, co więcej, Lisa wreszcie wie, czego chce, ale… właśnie, na razie wszystko wygląda kiepsko. Już nawet skoczkowie mają Lisę za jakiś ciemny charakter. Jedyna nadzieja w tym, że może Michael jednak się jakoś po tym jak fizycznie ozdrowieje, również psychicznie odbuduje i może coś tak między nim a Lisą się jednak odrodzi. Naprawdę mi jej szkoda, bo chociaż dotychczas wkurzałam się na nią jak leci, to teraz widzę, że ta decyzja naprawdę nie była łatwa, bo w jej wyniku ona tak naprawdę została sama. Poza Leah i ewentualnie mamą nie ma nikogo. A Leah jest daleko, z kolei z mamą ma ograniczony kontakt, bo przecież ta przebywa w jednym domu z tatą. Smutno mi, ciężkawy ma los Lisa. Ale wierzę w to, że jest na tyle silna, żeby dzielnie to wszystko przetrwać :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej! :)
    Jak zwykle zawiesiłaś poprzeczkę bardzo wysoko i jak zwykle podołałaś. ♥ Ten rozdział jest doskonały! :)
    Cóż... teraz troszkę mi żal Lisy, może troszkę zbyt surowo ostatnio do niej podchodziłam? Ona jest bardzo zagubiona, ale w tym rozdziale w końcu wzięła się w garść i postąpiła tak, jak powinna już bardzo dawno temu. Myślę, że teraz kolejny krok, powinien nastąpić ze strony Michaela. Uważam, że powinien wszystko bardzo dobrze przemyśleć, ale nie opierać się tylko na suchych rozmyśleniach, ale także powinien posłuchać swojego serca.
    Co do ojca... Jest beznadziejny. Interesy interesami. Pieniądze pieniędzmi. Ale gdzie, do jasnej cholery, jest jego córka? Czy jemu zależy na czymś więcej niż biznes? Przecież ani biznesu, ani pieniędzy z niego wynikających do grobu nie weźmie. A co będzie, gdy będzie już mega stary i niedołężny? Pieniądze się nim nie zaopiekują. Lepiej niech przejrzy na oczy, bo potem może być już za późno.
    Jest mi szkoda Lisy, bo dosłownie wszystko wali jej się teraz na głowę, ale być może to jest nauczka od losu? Nie zrozum mnie źle, ale niestety dziewczyna w swoim życiu nieźle się zaplątała i niestety (chcąc czy też nie) raniła innych. Jednakże wiem, że po tych wszystkich doświadczeniach stanie się lepszym człowiekiem. Już dostrzegam w niej zmianę. Teraz mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej. :)
    Rozdział naprawdę cudowny! Miodzio! :D
    Z niecierpliwością czekam na kolejny. ^^
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Tak coś czułam, że mnie rozdział ominął. Ale się nie dziwie jak byłam od świata odcięta, poza tym nie wiem jak Ty, ale ja już się przyzwyczaiłam, że komentuje po czasie xd. Teraz to mi tak mega żal Lisy, że obrywa jej się od reszty drużyny, ale co się dziwić. Ale Stefana to mega u Ciebie nie lubie. Od jego pierwszego poznania skopałabym mu dupę. Ojca Lisy też bym skopała tak w ogóle.
    To taki mega dołujący rozdział i w sumie teraz już nie wiem czy dalej się wściekać na Lisę i żałować Michaela, czy zupełnie na odwrót. Ugh! Tak czy inaczej chyba karma wraca? Czy też Lisa w końcu pije piwo, które sobie naważyła. Przynajmniej postawiła się ojcu, co już dawno powinna zrobić skoro typ chciał się na córce wybić, fuj.
    Czekam na kolejny, mam nadzieje już nie tak dołujący♥

    OdpowiedzUsuń
  14. Hehehe.
    Tak. Jestem. I wiem, że jest nowy rozdział, że się spóźniłam, że może jestem leniwa, że… no wiesz jaka jestem. Jednak mam w sobie odrobinę przyzwoitości. Resztki, ale mam. Więc komentuję, bo tak należy.
    Ale od początku.
    Sytuacja wygląda nie tylko słabo, ale również obrzydliwie i paskudnie. Chodzi o całość i każdą osobę oddzielnie. Chodzi o Lisę, która jest oczywiście dziwką, kłamliwą manipulatorską i podłą suką. To jest prawda, z którą spierać się nie można. Ale czy jest tylko ten kolor? Biały i czarny? Szarością jest też to, że ona chciała być tylko(i aż!) kochana, doceniana i ważna. Ale strach i presja jej nie pozwalał. Czy można zatem powiedzieć, że była zła? A gdzie wyrachowanie, gdzie premedytacja? Nie chciała krzywdy Michiego czy Lucasa. Czy można kogoś winić za to, że chciał być szczęśliwy? Czy można mieć do kogoś pretensję, że nie umiał wziąć tego szczęścia, bo bał się sparzyć? Nie bądźmy hipokrytkami, zastanówmy się.
    Dlaczego bronimy Michaela? Dlaczego mu współczujemy? Tak, miał pecha, źle trafił. Tak, on też był szczęśliwy. Tylko dlaczego szukał tego szczęścia tam, gdzie nie powinien. Wiedział, ze ona ma kogoś, że może go kocha, że jest z nim i pewnie chcę wziąć z nim ślub, więc dlaczego się wpierdzielił? Ona jest suką, a Michi skrzywdzonym chłopcem? Przecież to nie jest sprawiedliwe. Lisa wskoczyła mu do łóżka, a przecież on ją do niego zaprosił… nie łapiecie tego? Trójkąt to sport ekstremalny, można umrzeć. Albo przynajmniej mocno się obić. Nigdy nie skakałam ze spadochronem, ale chyba przed taką próbą śmiałek podpisuje jakąś umowę, oświadczenie, że zdaje sobie sprawę z możliwych konsekwencji. I Michael też ją podpisał, w pewnym sensie, mentalnie. Wiedział, od początku. No ale czy można winić go za to, że chciał być szczęśliwy? Czy walka o szczęście to grzech? Czy wszędzie nie mówi się, że o szczęście należy walczyć? Czy ktoś w ogóle wyznaczył granice?
    W pewnym sensie rozumiem chłopaków, ich złość, bo to krzywda przyjaciela, bo wzięli go za ofiarę, bo tak było im łatwiej, bo to było automatyczne. Kolega i obca panna, która zrobiła mu wodę z mózgu. A przecież on jej też zrobił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno uwierzyć, że ich pożegnanie to na zawsze, że nie będzie dalszego ciągu, że te łzy Lisy niczego nigdy nie zmienią… Gdyby tak było to uznałabym, że jesteś bardziej okrutna niż ja. To byłoby nieludzkie, ale jednocześnie tak obrzydliwie piękne.
      Tak się zastanawiam, może zbyt głośno, czy ojciec Lisy nie powinien leczyć się psychiatrycznie. Ja nie żartuję. Może to jakiś zaburzenie osobowości, jakieś problemy z przegrzanymi synapsami? Może po prostu ludzie tacy dzisiaj są. Źli. No może nie źli, inaczej: wybierają same złe rzeczy i przestają się z tym kryć. Leon właśnie taki jest. Szlachcic ze słomą w bucie i gównem na twarzy, z którym dumnie paraduje po wiosce i nawet nie wie, że gówna na twarzy się nie nosi. A on hodują w sobie skurwysyna. Z córki zrobił towar, z miłości pieniądze. I na odwrót, bo z pieniędzy ma miłość. I tylko ten pieniądz, luksus, pozycja i nic więcej. Ślepota, całkowita uczuciowa ciemność. I ciągle gówno na twarzy. Ojciec Lisy to największa zakała tego opowiadania. Gdybym miała wskazać czyja to wina, kto ponosi za to odpowiedzialność to odpowiedź byłaby prosta: ojciec. To on ją skrzywił, to ona ją wykorzystał. Boże! On wykorzystał nie tylko swoją córkę, ale nawet tego biednego Lucasa. Drobnomieszczańska mentalność, bardzo prymitywna. Niby ludzie obyci, grają w golfa, piją drogi alkohol, a gdy jedzą obiad to dostają kilkanaście sztućców, a nie potrafią być ludźmi. Są jedynie zwierzętami.
      Ale czy ojca Lisy można winić za to, że chciał być szczęśliwy? Otóż można. Ich wszystkich należy winić. Dlaczego? Bo szczęście zbudowane na czyimś nieszczęściu, kosztem innych nie jest szczęściem, a jedynie marą.
      Ale ta mara może stać się szczęściem. Wystarczy poprosić i wiedzieć, czym jest to nasze szczęście. Lub kim.
      Chciałabym, żeby wszyscy to odkryli.

      To chyba na tyle. Może uda mi się skomentować jeszcze dzisiaj kolejny rozdział. No i przeczytać, bo nie czytałam go jeszcze.
      Nie powiem, że to cudowny rozdział, bo nie jest cudowny. I to nie dlatego, że źle go napisałaś, bo napisałaś go świetnie. To dlatego, że cierpienie, dramat i bezsilność nie może być cudowna.

      Pozdrawiam, An.

      Usuń

Obserwatorzy