niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział szesnasty


Ten wyjazd to najbardziej szalona rzecz w moim życiu. Na początku myślę o nim ze strachem, bo jego powodzenie zależy od tego, czy uda mi się okłamać Lucasa i rodziców. Mówię im, że jadę w odwiedziny do Leah, która wcześniej zgodziła się mnie kryć i chyba to kupują. Rzadko widuję się z Lucasem. Jak zwykle jest zajęty, a kiedy proponuje spotkanie, to ja znajduję jakąś wymówkę. Wychodzę wieczorami ze starymi znajomymi, chociaż ciężko jest mi znieść ich pytania o szczegóły zbliżającego się ślubu. Czasem dzwonię nawet do Eriki, której, o dziwo, udało się zainteresować sobą Andreasa na dłużej niż jeden wieczór. W skrócie: wypełniam czas wszelkimi możliwymi osobami, które nie są Lucasem. Poza tym zaczynam już na poważnie rozglądać się za nową pracą, dzięki czemu zdobywam dodatkowe zajęcie. W czwartek popołudniu moje wyrzuty sumienia stają się większe niż góra ubrań czekających na łóżku na spakowanie. Do wyjazdu pozostaje już tylko niecała doba, a ja wciąż mam wątpliwości. Przecież to, co robię, przeczy wszelkim zasadom moralnym, zgodnie z którymi zostałam wychowana. Wiem, że muszę podjąć jakąś decyzję. Już tylko po to, żeby być uczciwą wobec Lucasa i Michaela, ale przede wszystkim dla dobra własnego zdrowia, bo przez nerwy czuję się coraz gorzej. Mimo tego wciąż odkładam to w czasie, nie będąc jeszcze gotową na dokonanie wyboru.
Michael chciał po mnie przyjechać, ale nie zgodziłam się na to, bo chociaż lubię przejażdżki jego porsche, nie chcę, żeby wkraczał na teren w pewnym sensie należący do Lucasa. Dlatego spotykamy się dopiero na lotnisku. Całuje mnie przelotnie, ale to wystarczy, żebym cała spięta zaczęła rozglądać się nerwowo dookoła. Odlot z wiedeńskiego lotniska to był głupi pomysł. Co, jeśli zobaczą nas moi znajomi, lub, co gorsza, Lucasa? Odsuwam się od Michiego na bezpieczną odległość i z żalem odtrącam jego dłoń, którą wyciąga w stronę mojej.
— Nie tutaj — oznajmiam stanowczo.
Zaciska mocniej szczękę i przez chwilę mam wrażenie, że jest zły. Ale jego słaby uśmiech przekonuje mnie, że to tylko bezsilne rozgoryczenie.
— Tęskniłem — wyznaje i jest w tym tak szczery, że ja też mam ochotę porzucić to całe udawanie, że nic nas nie łączy i pozwolić mu złapać się za rękę, skoro to sprawi, że będzie szczęśliwy.
Czekając na samolot, postanawiamy napić się kawy. Specjalnie wybieram stolik umiejscowiony w najdalszym zakamarku kawiarni. Michael udaje, że jest za głupi, żeby połączyć fakty, ale zdradzają go zmarszczone brwi. Siadamy na przeciwko siebie, lecz to wcale nie pomaga mu w utrzymaniu jego chęci na wodzy. Dłonie kładzie grzecznie na stole, ale wysuwa kolano tak, aby zetknęło się z moim. Teraz to ja udaję, że niczego nie zauważam. Skupiam całą uwagę na menu, chociaż jego bliskość trochę mi to utrudnia.
— Wybrałaś już coś? — pyta z szelmowskim uśmiechem po chwili milczenia.
— Waniliowa latte. — Udaję, że nie zdaję sobie sprawy z jego niecnych zamiarów.
— Bez żadnego ciastka? — zauważa uszczypliwie.
— Dotrzymuję ci towarzystwa w twojej skocznej diecie — odpowiadam.
Jeśli chciał przyłapać mnie na odchudzaniu, to mu się nie udało.
— Nie musisz. — Jest zaskoczony. — Już przyzwyczaiłem się do tego, że inni jedzą to, czego mnie nie wolno.
Wzruszam ramionami.
— Nie chcę kusić cię bardziej niż to potrzebne. — Zakładam nogę na nogę, ocierając się przy tym o jego łydkę. Jednocześnie przywołuję na twarz niewinny uśmiech.
Wciąga głośniej powietrze i na moment sztywnieje. Uwielbiam to, jak na mnie reaguje. Nakręcam się przy tym jeszcze bardziej. Liczę na to, że da się wciągnąć w tę słowną grę. W oczekiwaniu na jego odpowiedź zaczynam bezwiednie oplatać kosmyk włosów wokół wskazującego palca. Czuję się niemal rozczarowana, gdy prostuje się na krześle i przyciąga nogi do siebie.
— Masz rację. Łatwo mógłbym ulec pokusie, a przecież w miejscu publicznym nie bardzo wypada. — Teraz to on przybiera minę niewiniątka. — Pójdę złożyć zamówienie.
Odchodzi, celowo unikając kontaktu wzrokowego. Spoglądam na zegarek i prawie krzyczę ze wściekłości, kiedy obliczam, że do odlotu pozostała prawie godzina. Chcę już być w tym cholernym Amsterdamie, a czas dłuży się niemiłosiernie. W jego towarzystwie zawsze upływa miło, ale nie w momencie, gdy chciałabym zająć się czymś innym niż tylko rozmową. Dlatego sprawdzam godzinę coraz częściej, jak studentka marząca o końcu nudnego wykładu. Michaelowi udaje się powstrzymywać od uszczypliwych komentarzy, chociaż po jego uśmiechu poznaję, że ma je nie końcu języka. Kiedy wreszcie rozbrzmiewa komunikat, że pasażerowie naszego lotu mogą kierować się do bramki, podrywam się z krzesła tak szybko, że narażam filiżankę po kawie na tragiczne dla niej w skutkach spotkanie z podłogą. Na szczęście Michi w ostatniej chwili wybawia ją z opresji.
— Myślałem, że to ja tu jestem tym niecierpliwym — zauważa ze śmiechem.
Posyłam mu karcące spojrzenie. Zanim go poznałam, też byłam uosobieniem cierpliwości i równowagi życiowej, więc jest ostatnią osobą, która powinna wypominać mi ich brak.
Ale gdy już siedzimy w samolocie, znowu blisko siebie, to jemu ciężko jest nad sobą zapanować. Jeszcze nawet nie wystartowaliśmy, a jego ręka już wymsknęła się poza obszar zajmowanego przez niego fotela i znalazła się na moim udzie, by chwilę później odszukać moją dłoń i delikatnie ją uścisnąć. Ten niewinny gest wystarczy, żebym wyprostowała się jak naciągnięta struna, bo chociaż przy wejściu na pokład samolotu dokładnie przyjrzałam się twarzom pozostałych pasażerów i nie rozpoznałam wśród nich żadnej znajomej, to wciąż nie mogę pozbyć się wrażenia, że ktoś bacznie nas obserwuje.
— Nie boję się latać. Nie musisz trzymać mnie za rękę. — Próbuję zażartować, ale napięcie w moim głosie jest wyraźnie wyczuwalne.
— A może to ja się boję? — Unosi zabawnie brwi, ale w tej chwili nie śmieszy mnie to.
— Jasne — prycham. — A licencję pilota zrobiłeś tylko po to, żeby chwalić się nią w wywiadach — dodaję oschłym tonem, po czym wysuwam dłoń z jego uścisku.
— Przejrzałaś mnie. — Ignoruje moją uszczypliwość i uśmiecha się łagodnie. Ale kiedy odwracam głowę w przeciwną stronę, wzdycha ze zniecierpliwieniem. — Przepraszam — rzuca z przekąsem. — Obiecuję, że od tej pory będę trzymał ręce przy sobie.
Przygryzam wargę, nie patrząc na niego. Gdy wreszcie ośmielam się to zrobić, nie napotykam jego wzroku. Skupia go na stewardessie udzielającej instrukcji poprawnego zapinania pasów bezpieczeństwa. Teraz to ja głośno wzdycham. Naprawdę tak ciężko jest mu zrozumieć moje zachowanie? Po prostu wolę sama powiedzieć Lucasowi o mojej decyzji w momencie, gdy ją podejmę i będę na to gotowa i nie chcę, żeby wyręczały mnie w tym osoby trzecie. Ale teraz zależy mi przede wszystkim na tym, żeby Michael się na mnie nie gniewał. Uspokajam się myślą, że nie ma wokół nas żadnych znajomych Lucasa, bo przecież już to sprawdziłam i ostrożnie ujmuję jego dłoń w obie moje, a gdy nie napotykam sprzeciwu, opieram głowę na jego ramieniu. To działanie osiąga zamierzony skutek. Michi wyraźnie się rozluźnia, a po chwili całuje mnie we włosy. Przez to, ale też przez zapach jego perfum, które w tej pozycji wyraźnie czuję, uśmiecham się szeroko. Nawet nie muszę na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że na jego twarzy w tym momencie również maluje się wyraz zadowolenia.
Podróż nie trwa długo. Po niecałych dwóch godzinach lądujemy w Amsterdamie. Wdycham mroźne powietrze i nie mogę w to uwierzyć. Właśnie znalazłam się tysiąc kilometrów od Lucasa, od jego i od moich znajomych i właściwie od wszystkiego, co jest związane z moim dotychczasowym życiem. Nikt mnie tu nie zna, nikt nie zna Michiego (bo przecież skoki nie są dyscypliną popularną wśród Holendrów) i nikt nie wie, że to, co jest między nami, nie powinno mieć racji bytu. To głupie, ale czuję się wolna. Lucas, wraz z pierścionkiem, który zostawiłam w Wiedniu, zaczął należeć do innego świata. Tutaj, w Amsterdamie, nie ma ani jego, ani nawet wyrzutów sumienia. Jest tylko Michael. Kochany Michael, który zabiera z taśmy obie nasze walizki i pod żadnym pozorem nie chce oddać mi mojej. Przypomina mi to dzień, w którym się poznaliśmy, przez co jego zachowanie rozczula mnie jeszcze bardziej. Ale tym razem mój bagaż jest o wiele lżejszy, dlatego upieram się przy tym, żeby mi go dał.
— Musisz mieć jedną rękę wolną, głuptasie — mówię wreszcie.
Posyła mi zdziwione spojrzenie. Wykorzystuję tę chwilę nieuwagi i wyszarpuję rączkę walizki z jego dłoni.
— Albo walizka, albo moja ręka — zauważam.
Nie waha się długo. Zapomina o walizce i pospiesznie splata swoje palce z moimi, jakby bał się, że zaraz się rozmyślę. I właśnie tak – trzymając się za ręce, przemierzamy lotnisko. Zwykła rzecz, typowa dla każdej pary, a mimo tego, a może właśnie przez to, sprawia mu tyle radości.
— Cieszysz się jak przedszkolak — dogryzam mu ze śmiechem.
— W przedszkolu chłopcy krzywią się i płaczą, kiedy muszą iść z dziewczyną za rękę — odpowiada przekornie. — Ale masz rację, zachowuję się przy tobie jak zakochany gówniarz.
Mam to traktować jako wyznanie uczuć? Jeśli tak, to co powinnam odpowiedzieć? Czuję się zakłopotana.
— Jak na gówniarza masz bardzo dobre maniery. — Desperacko wykorzystuję to, że akurat przepuszcza mnie w drzwiach wejściowych lotniska, mając nadzieję, że jego wypowiedź była formą żartu.
Nie chcę od niego żadnych słownych deklaracji. Nie teraz, kiedy tak ciężko jest mi rozeznać się we własnych uczuciach.
Uśmiecha się, po czym wnioskuję, że faktycznie tylko żartował. Natychmiast udaje mi się rozluźnić.
— Nawet byle gówniarz umie poznać, kiedy ma do czynienia z damą. — Mówiąc to, zaczyna rozglądać się za postojem taksówek, czym chwilowo przerywa naszą rozmowę.
Ale nie wracamy do niej nawet wtedy, gdy już siedzimy we wnętrzu taksówki. Kierowca rozumie po niemiecku, dlatego Michael bez problemu się z nim dogaduje. Wciąż jeszcze znajdujemy się na parkingu lotniska, kiedy Michi niweluje cały istniejący między nami dystans. Nie bawi się w żadne gierki, po prostu całuje mnie tak zachłannie, jakby czekał na to całe życie, a nie tylko kilka dni. Nie dziwię mu się, bo ja też przez cały ten czas byłam spragniona jego dotyku i pocałunków. Nie opieram mu się. Przyciemnione szyby taksówki oddzielają nas od całego świata, więc już nic nie stoi na przeszkodzie temu, by zatracić się w tym upojnym zapomnieniu. Błądzi palcami po mojej skórze jak wprawiony muzyk, który dobrze wie, które klawisze fortepianu poruszyć, aby wybrzmiała upragniona melodia. Odnajduje we mnie te najczulsze struny i sprawia, że wszystkie bodźce zewnętrzne odbieram jak najsłodszą muzykę. Nawet mnie nie rozbiera, a i tak pod wpływem jego dotyku drżę z rozkoszy. Czuję się przed nim naga, bo nikt nie zna mnie tak dobrze jak on, zarówno od tej cielesnej, jak i duchowej strony. Gorąca krew szumi mi w uszach, serce obija się o piersi i ciężko jest mi złapać oddech, a mimo tego wciąż mam ochotę na więcej. Uśmiecham się na myśl, że to dopiero początek.
— Przyjechałam tu po to, żeby zobaczyć Amsterdam, a tymczasem skutecznie mi to uniemożliwiasz — zauważam ze śmiechem, kiedy na chwilę odrywa się ode mnie, żeby zaczerpnąć tchu.
— Będziesz musiała mocno się wysilić, żeby zapamiętać z tego wyjazdu cokolwiek poza mną — odpowiada z radosnym błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem.
Przygryzam wargę i posyłam mu zalotne spojrzenie, jednocześnie przechylając lekko głowę.
— Brzmi kusząco. — To jedyne, co zdążam powiedzieć, nim znów nakrywa moje usta swoimi.
Po dwudziestu minutach, które upływają jak jedna krótka chwila, taksówka zatrzymuje się pod Waldorfem Astorią. Jego budynek, podobnie jak inne zabudowania Amsterdamu, którym jednak nie miałam jeszcze okazji dokładnie się przyjrzeć, wzbudza zachwyt i podziw dla architektów XVII wieku nawet po zmroku, oświetlony blaskiem własnych okien i ulicznych latarni, w którym nie widać dobrze jego architektonicznych szczegółów. Wiem, że wnętrze okaże się dużo mniej tradycyjne, dlatego cieszę wzrok tym widokiem tak długo, jak tylko mogę. Czyli w efekcie bardzo krótko. Muszę nałożyć na usta nową warstwę karmazynowej szminki i poprawić włosy, więc robię to dyskretnie, podczas gdy Michael rozlicza się z kierowcą taksówki i odbiera od niego nasze bagaże.
— To chyba bardziej twoje klimaty niż moje — zauważa, kiedy już do mnie podchodzi i razem ruszamy w stronę wejścia.
— Zawsze możemy anulować rezerwację – mówię szybko, bo nagle dociera do mnie, że w takiej atmosferze, do jakiej ja przywykłam za sprawą rodziców, Michi rzeczywiście może czuć się nieswojo. Raczej nie wydaje mi się, żeby Brigitte i Josef zabierali swoje dzieci na wakacje do Waldorfa. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?
Bo jesteś przyzwyczajona do tego, że zawsze i wszędzie towarzyszy ci Lucas, a Waldorf to jeden z jego ulubionych hoteli.
No dobra, ale przecież podczas zawodów, albo na wakacjach na pewno nocował w luksusowych hotelach. To, że nie ubiera się jak Lucas i nie zachowuje tak jak on, nie oznacza, że nie pasuje do takich miejsc. Cholera, przecież to sportowiec. Sportowcy są jak gwiazdy rocka – uwielbiają wydawać pieniądze na ekstrawaganckie rozrywki w najdroższych miejscach. Mimo wszystko jestem zaniepokojona.
— Zwariowałaś? — Ku mojej uldze, Michi sprawia wrażenie szczerze rozbawionego taką propozycją. — Za nic w świecie już nie zrezygnuję z tego ogromnego łóżka i szampana do śniadania.
Śmieję się na tę wzmiankę o szampanie, bo Michael znów okazuje się być zupełnie różnym od Lucasa. Tamten nigdy nie pija alkoholu we wczesnych godzinach i pod żadnym pozorem nie daje się skusić na kieliszek tego trunku przy pierwszym posiłku w ciągu dnia.
Ale przecież miałam już nie myśleć o Lucasie, prawda? Specjalnie przyleciałam aż do Amsterdamu, żeby się go pozbyć, więc tymi porównaniami tylko utrudniam sobie życie.
Mężczyzna w ciemnym uniformie otwiera przed nami drzwi wejściowe hotelu, a chwilę później inny pracownik odbiera nasze bagaże. Wąski hall prowadzi do przestronnego lobby. Wszystko tu błyszczy i razi po oczach luksusem. Nie można mówić jednak o przepychu, bo w wystroju tego wnętrza został zachowany pewien umiar świadczący o dobrym smaku projektanta. Nic nie jest tutaj przypadkowe. Wszystkie elementy wystroju współgrają ze sobą, tworząc zachwycającą całość.
Z uprzejmym recepcjonistą bez problemu porozumiewamy się po niemiecku. Dokonaliśmy wcześniej rezerwacji na moje nazwisko, tak na wszelki wypadek, więc teraz to ja dopełniam formalności. Michael nieudolnie próbuje ukryć swoją irytację tym faktem. Zgrywa obojętnego i może postronnemu obserwatorowi wydałby się całkowicie wyluzowany, ale ja potrafię dostrzec nawet najdrobniejsze zmiany w wyrazie jego twarzy. Śmieszy mnie, a jednocześnie rozczula ten ledwo zauważalny grymas. Ach, ta męska duma. Tak łatwo ją urazić.
Na wyższe piętra prowadzą mocne schody wykonane z dobrej jakości ciemnego drewna, które, podobnie jak bogato zdobiona balustrada i pozostałe elementy wystroju, wręcz lśnią czystością. Po trzech miesiącach spędzonych w podrzędnych hotelach czuję się tak, jakbym wróciła do domu. Uwielbiam ten moment, kiedy przemierzam korytarz w poszukiwaniu swojego tymczasowego miejsca pobytu i wiem, że to, co znajdę za drzwiami, na pewno wzbudzi mój zachwyt. Tak dzieje się też teraz. Wchodząc do pokoju, muszę powstrzymywać się przed wydaniem z siebie głośnego pisku. Wszystko tu jest takie świeże... Zaczynając od pościeli, idąc przez zasłony w oknach, a na kwiatach w wazonie kończąc. I jeszcze te beże i błękity, które tak uwielbiam... Miejsce starannie przygotowane specjalnie na nasze przybycie, żebyśmy mogli miło i beztrosko spędzić tu czas. Obsługa Waldorfa w mało subtelny sposób sugeruje, że to my i tylko my jesteśmy dla niej najważniejsi. W tym pokoju, wystrojem przypominającym królewską sypialnię, reszta świata nie ma znaczenia. Przez najbliższe kilkadziesiąt godzin to nasza prywatna idylla, w której nic i nikt nie może nam przeszkodzić.
Po błysku w oczach Michiego domyślam się, że jemu ten pokój też przypada do gustu. Przyglądam mu się i cierpliwie czekam, aż zatoczy oczami pełen krąg po pomieszczeniu i skupi swoją uwagę na mnie, ale gdy jego wzrok wreszcie zatrzymuje się na jednym punkcie, bynajmniej nie jest to moja twarz. Wpatruje się w coś za moimi plecami, a po chwili mija mnie bezceremonialnie i... rozkłada się na ogromnym łóżku.
— O mamo – wzdycha. Naprawdę wolałabym, żeby nie myślał w tym momencie o Brigitte. — Nie ruszę się stąd już nigdy.
— Ej! — wykrzykuję pretensjonalnie. — O ile dobrze pamiętam, mieliśmy zwiedzać Amsterdam — przypominam ze śmiechem.
Na te słowa Michi jedynie unosi lekko tułów i poklepuje miejsce obok siebie. Nie trzeba mnie długo namawiać. Jednak w przeciwieństwie do niego, ja najpierw ściągam płaszcz i buty, a dopiero potem kładę się na łóżku. Wzdycham z zachwytem, kiedy miękki materac ugina się pode mną, idealnie dopasowując do kształtu mojego ciała. Przekręcam głowę, żeby otrzeć się policzkiem o aksamitną narzutę. Nie dość, że jest tak cudownie gładka w dotyku, to jeszcze pięknie pachnie świeżością.
— Okej. Możemy tu zostać — mruczę bardziej do narzuty niż do Michiego.
— Zamieszkasz ze mną, jeśli kupię sobie takie samo łóżko? — Przekręca się na bok i posyła mi figlarny uśmiech. — W zestawie z materacem i pościelą.
— Pod warunkiem, że będziesz gotował i sprzątał za nas dwoje.
Marszczy czoło, udając, że intensywnie zastanawia się nad moją propozycją.
— Okeej. — Cmoka z dezaprobatą. — Może po prostu zamieszkajmy w Waldorfie — proponuje jak gdyby od niechcenia, rozkładając przy tym ręce gestem wskazującym na to, że takie rozwiązanie to według niego najbardziej oczywista oczywistość.
— Musiałbyś wygrywać Turnieje Czterech Skoczni codziennie — śmieję się.
— Da się załatwić — stwierdza ze wzruszeniem ramion.
Nadal ma na sobie kurtkę i nic nie wskazuje na to, by, zaabsorbowany wygodą łóżka, myślał o jej zdjęciu, dlatego sama powoli zaczynam go rozbierać. Zaczynam od luźno zarzuconego na szyję szalika, a następnie, kiedy unosi się niechętnie, ściągam z niego okrycie wierzchnie. Przygląda się moim poczynaniom jak zahipnotyzowany, aż wreszcie otrząsa się i uśmiecha kącikiem ust. Unosi ręce do kołnierzyka mojej koszuli, aby rozpiąć pierwsze guziki, a wtedy zdecydowanym ruchem odtrącam jego dłonie.
— Myślisz tylko o jednym — odpowiadam na jego skonsternowane spojrzenie. — Przecież właśnie po to tu przyjechaliśmy, żeby nie spędzać czasu tylko i wyłącznie w hotelowym pokoju. — Uśmiecham się niewinnie, chociaż moje zamiary wcale takie nie są.
Przewraca oczami ze zniecierpliwieniem.
— Żartowałem. Tak jest w porządku.
Ze śmiechem podnoszę się z łóżka. Uwielbiam się z nim droczyć. Naprawdę czuję się przy nim, jakbym znów była nastolatką przeżywającą swoją pierwszą miłość i to jest cudowne.
— Zbieraj się — rozkazuję tonem nie znoszącym sprzeciwu. — Najpierw pójdziemy na kolację, bo jestem przeraźliwie głodna.
Wydaje z siebie bliżej niezidentyfikowany pomruk, ale posłusznie wstaje, a następnie otwiera swoją walizkę i zaczyna przeglądać rzeczy. Ja z mojej też wyciągam odpowiednie ubrania oraz kosmetyczkę i wraz z nimi zamykam się w łazience. Dopiero tutaj zmieniam koszulę i spodnie na bladoróżową sukienkę z lekko rozkloszowanym dołem i cieliste pończochy samonośne. Następnie poprawiam makijaż i spinam włosy w luźnego koka. Mija chwila jednak chwila, nim się za to zabieram. Przez pewien czas po prostu przyglądam się sobie w ogromnym lustrze w srebrnej ramie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz moje policzki były tak mocno rumiane naturalnie, bez pomocy różu. W ogóle wydaje mi się, że wyglądam jakoś bardziej świeżo i radośnie. To chyba towarzystwo Michaela tak na mnie działa.
Kiedy wychodzę z łazienki, on również jest już przebrany. Ma na sobie ciemne spodnie i trochę jaśniejszą marynarkę założoną na błękitną koszulę. Niebieski to zdecydowanie jego kolor. Niezależnie od tego, czy ten odcień ma kurtka reprezentacji, bluza sportowa, czy elegancka koszula, w nim zawsze wygląda dobrze. Nagle przestaję być głodna i tracę zainteresowanie kolacją. Dobrze wygląda, ale i tak w tym momencie mam ochotę go rozebrać. Z drugiej strony podoba mi się perspektywa pójścia z nim na kolację tak po prostu, bez żadnego ukrywania się. Dlatego oddalam od siebie wszystkie niemoralne myśli. Bez żalu, bo wiem, że wrócę do nich później. Czekam jeszcze, aż on skorzysta z łazienki i w tym czasie wygrzebuję z walizki kremowe szpilki. Chwilę później wychodzimy na korytarz, trzymając się za ręce. Michael znów cieszy się przy tym jak dziecko, a i mnie sprawia to niewyobrażalną przyjemność.
Restauracja Librije's Zusje wita nas szykownym wystrojem, wyśmienitymi potrawami i wybornym winem. W przerwie między daniami niewiele rozmawiamy, ale za to wymieniamy się drobnymi pieszczotami. Michi gładzi moją lewą dłoń położoną na stole, co jest niesamowicie urocze. Przyglądam mu się czule, przechylając przy tym głowę podpartą drugą ręką. Jego uśmiech napawa mnie radością nieporównywalną do niczego innego. Mogłabym tak siedzieć i wpatrywać się w niego godzinami.
— Twoja dłoń prezentuje się o niebo lepiej bez tego paskudnego pierścionka — stwierdza, czym wytrąca mnie z zamyślenia.
— Hę? — pytam głupio, bo mija chwila, nim udaje mi się skojarzyć fakty. W ciągu ostatnich godzin zdążyłam już zapomnieć o pierścionku zaręczynowym, który został w szufladzie szafki nocnej w mojej sypialni. Teraz rumienię się jak przyłapana na gorącym uczynku. — Wcale nie jest paskudny — neguję jego opinię, bo żadna lepsza odpowiedź nie przychodzi mi do głowy.
Krzywi się z żachnięciem.
— Jest tak ekstrawagancki, że bardziej pasuje do starej, zgorzkniałej wdowy o grubych dłoniach niż do młodej dziewczyny. Powinnaś mieć drobny, uroczy pierścionek, jeśli już z brylantem, to z małym, a nie tak ogromnym, że aż sprawiającym wrażenie, jakby palec miał ci się złamać pod jego ciężarem.
Teraz to na mojej twarzy pojawia się grymas niezadowolenia. Wiem, że wcale nie zależy mu na skrytykowaniu pierścionka, ale na obrażeniu osoby, która mi go dała. Jednocześnie czuję się okropnie, bo to, co o nim powiedział, niemal całkowicie zgadza się z moją opinią. Lucas zazwyczaj umie trafić z biżuterią w mój gust, ale tym podarunkiem nigdy nie byłam zachwycona.
— Przekaż to Lucasowi. — Jestem tak podrażniona, że nie umiem powstrzymać się przed tą kąśliwą uwagą.
Od razu zaczynam jej żałować, ale na szczęście Michi wyczuwa, że nie chciałam go urazić.
— Przepraszam, nie denerwuj się. — Ściska mocniej moją dłoń. — Po prostu wkurza mnie to, że on nie ma zielonego pojęcia o tym, jak powinien cię traktować.
— Możemy nie rozmawiać o Lucasie? — ucinam temat.
Wzdycha ze zrezygnowaniem. Widzę, że ma ochotę coś jeszcze dodać, ale się powstrzymuje. Chwilę później przy stoliku zjawia się kelner z deserem, który poprawia nam nastrój. Imię Lucasa nie pada już więcej w naszej rozmowie. Po kolacji wracamy do hotelu i wreszcie zajmujemy się tym, na co tak długo czekaliśmy. Tym razem pozbawiam go ubrań już bez żadnych skrupułów, a on staje się bardzo brutalny dla mojej sukienki. Tylko dla niej, bo w stosunku do mnie jest czuły i delikatny. Kładzie mnie ostrożnie na łóżku, a zdejmując z moich nóg pończochy, zostawia zmysłowe pocałunki na wewnętrznej stronie ud. Jest tak powolny i skrupulatny, że mam ochotę go za to zganić. Chciałabym, żeby już przeszedł do rzeczy, a tymczasem on wciąż torturuje mnie pocałunkami. Ale dzięki temu to, co mi później daje, wywołuje jeszcze większą rozkosz niż zazwyczaj.
Gdy już jest po wszystkim, Michi szybko zasypia, a do mnie sen jeszcze długo nie przychodzi. Wtulam się w jego nagi tors i wsłuchuję w rytm bicia jego serca. Myślę o tym, że jest mi przy nim tak dobrze, jak przy nikim innym. Nie tylko w łóżku, ale w ogóle zawsze i wszędzie. Pierwszy raz zerwanie z Lucasem oraz stawienie czoła wściekłości i pretensjom ojca nie wydaje mi się wysoką ceną za możliwość bycia z nim. Uśmiecham się na myśl, że mogłabym jeździć z nim na każde zawody i kibicować mu razem z Brigitte i Josefem tym razem już naprawdę jako jego dziewczyna. Zaprosić go do mojego mieszkania, które nie byłoby już terytorium Lucasa i ugotować na obiad jego ulubionego łososia. A potem pokazać mu Wiedeń takim, jakim ja go widzę i zabrać go do moich ukochanych ogrodów Schönbrunn. Nigdy nie byłam tak pewna, jak teraz, że jego szczęście to jest właśnie to, na czym najbardziej mi zależy. A przecież tak łatwo byłoby mu je dać.
Wreszcie, kołysana jego miarowym oddechem, zasypiam.

*
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam tą sielanką. Tak sobie myślę, że niewiele się dzieje w tym rozdziale, ale o to chodziło.
Dziękuję za wszystkie Wasze miłe słowa. W komentarzach, na Twitterze i na Asku. Jesteście po prostu niezastąpione.  Gdyby nie Wy, pewnie przestałabym pisać to opowiadanie już jakoś po piątym rozdziale, jak to mi się już wcześniej zdarzało. Naprawdę ogromnie się cieszę z tego, że tu ze mną jesteście ♥
I na koniec krótkie ogłoszenie parafialne: teraz możecie czytać to opowiadanie również na Wattpadzie. Na razie dodałam tam tylko dwa rozdziały, ale powoli będzie pojawiać się również reszta. Zainteresowanych zapraszam TUTAJ.
No i przypominam jeszcze o Asku. Śmiało możecie tam pytać o to, kiedy pojawi się nowy rozdział, albo o inne rzeczy ;) Link w menu bloga.
To chyba tyle na dzisiaj. Ściskam mocno!  

18 komentarzy:

  1. Jejciu! Jak cudownie zacząć taką piękną niedzielę z Michim i Lisą!
    Rozdział tak sielankowy i liryczny, że aż się rozmarzyłam. Całość czyta się z uśmiechem na twarzy i lekkim serduchem. Ale ja czuję, że niedługo będzie wielkie bum! Taka cisza przed burzą. Aczkolwiek jestem ogromną fanką Twojego stylu pisania więc życzę ci dużo weny, i wiedz, że będę czytać to opowiadanie nie ważne jak postanowisz je dalej rozwinąć! Jestem strasznie ciekawa jak rozwiążesz kwestię Lucasa, więc czekam niecierpliwie na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam ciepło :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko, chyba pierwszy raz od niepamiętnych czasach jestem tutaj tak błyskawicznie. ^^ Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się z tego powodu. :)
    Kochana, ten rozdział jest doskonały! ♥
    Świetnie odzwierciedla wszystkie uczucia Lisy do Michaela, a i na odwrót. :)
    Jedyne co mnie martwi to fakt, że nasza bohaterka tak często myśli o Lucasie. Wydaje mi się jednak, że jest to spowodowane wyrzutami sumienia, bo przecież sama podkreśliła, że z nikim nie czuła się nigdy tak dobrze i bezpiecznie. :)
    Uwaga Michaela na temat pierścionka od Lucasa mogła zdenerwować dziewczynę, bo przecież przyjechali do Amsterdamu, by spędzić czas razem, a nie rozpamiętywać Lucasa, to co zrobił i to co podarował Lisie. Choć wydaje mi się także, że przez słowa Hayboecka przemawiała zazdrość, więc wybaczam. ;)
    Kurczę, ja lubię taką sielankę. Tylko Michi, Lisa i nikt inny. ♥♥♥
    Mam nadzieję, ze po tym wyjeździe nasza bohaterka podejmie dobrą decyzję. A dobrą decyzją nazwę tylko i wyłącznie wybór Michaela. :)
    Z niecierpliwością wyczekuję na kolejny rozdział ♥
    Buźka :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak trochę to Cię podziwiam. Mamy szesnasty rozdział, one wcale krótkie nie są, nudne z pewnością też nie, do końca jeszcze kawałek, a Ty dajesz radę. Ja się niestety często wypalam już po trzecim rozdziale czego wynikiem jest 363543432 zaczętych historii, przykre.
    W ogóle nie wiem czy jeszcze na ten temat Ci słodziłam, ale kłaniam się za narracje w czasie teraźniejszym. Uwielbiam ją, bo nadaje tempa i o wiele lepiej mi się cokolwiek czyta w tym czasie. Nie wszystkim to wychodzi, ale dzięki Bogu Tobie tak.
    Lisa na początku trochę nie wkurzyła (chyba po raz pierwszy) tym odtrącaniem Michiego na lotnisku. Ok rozumiem, że się bała zostać przyłapaną, ale on za nią tak szaleje, a ona go, jakby nie było zwodzi i najwyraźniej dopiero teraz do mnie to dotarło. Nie wiem jak, ale poprzednio ją usprawiedliwiałam, to teraz mnie zdenerwowała xD
    Z innej bajki - też nie zamówiłabym żadnego ciastka siedząc ze skoczkiem i wiedząc, że a)on w zasadzie trzyma jakąś dietę b)w wielu przypadkach jego udo jest grubości mojej ręki wtf
    O mamuniu jaka sielanka♥ nie pogardziłabym gdyby przeciągnęła się do kolejnego rozdziału, bo coś czuje, że niedługo czeka nas mocne bum. I zupełnie nie widzę tego, żeby rozdział był 'wymęczony'. W sumie nic się w nim nie działo i za dużo nie wniósł, i pewnie wyszłoby na to samo jakbyś zamiast podróży do Amsterdamu opisała jedzenie jabłka xd ale jest taki przyjemny i uroczy, a Michaelowi i Lisie należał się taki. No cóż, dalej kocham, bo inaczej się nie da i trzymam kciuki by kolejny pisało się lepiej♥♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Kochana.
    Cudownie czyta się tą sielankę.
    Oni są sobie pisani.
    Widać ze po każdej rozłące są siebie bardzo spragnieni.
    Mam nadzieję ze ten wyjazd przekona Lise ze to właśnie Michael jest miłością jej życia, a nie Lucas.
    Jestem też bardzo ciekawa czy podczas tego wyjazdu nasza kochana para wyzna sobie miłość.
    Czekam na kolejny.
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć :D
    Nie wiesz nawet jak bardzo czekałam na nowość :P Już tęskniłam za tą dwójką :P
    Wcale nie dzieje się niewiele. Dzieje się tak wiele, że aż mam ochotę podskakiwać <3 Uwielbiam taką sielankę :D
    W końcu Lisa zrozumiała czego tak naprawdę chce! :D
    Która by nie chciała takiego wypadu do Amsterdamu, albo gdziekolwiek indziej z ukochanym?
    Mimo wszystko, wydaje mi się, że ktoś jednak ich zauważy... Nie wiem, jakieś takie dziwne przeczucie mam. Że to nie może przejść bez echa. Że sobie pojadą, wypoczną i wrócą. Mam nadzieję, że się mylę.
    Michi jest taki kochany <3 I to co powiedział o pierścionku... Cała prawda. Chciałby, żeby temat Lucasa był dawno za nimi, ale chyba jeszcze musi poczekać.
    Tak jak ja, niecierpliwie, na kolejny rozdział :D
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz mi przyszło na myśl, kiedy pod koniec rozdziału Lisa była tak pewna, że chce być z Michim, mogła wysłać sms do tego typka Lukasa i z nim zerwać. Szybko i bezproblemowo :D Gorzej jakby jednak dowiedział się, że jest w Amsterdamie XD
    Przy fragmencie na lotnisku musiałam się głośno zaśmiać. Niecierpliwy Michi i jeszcze bardziej niecierpliwa Lisa to mieszanka wybuchowa, aż dziwne, że nie zaprowadziło ich to do toalety.
    Ciekawe czy zwiedzanie Amsterdamu wypali czy jednak przeleżą cały wyjazd brzuchem... Chciałabym napisać do góry, ale chyba nie wytrzymaliby :D
    Dużo weny do pisania kolejnego, buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej! Kochana rozdział prosty a przez to doskonały. Bardzo mnie cieszy że w tej namiętności i pragnieniu siebie Lisa i Michi znaleźli trochę czasu na delikatność i cieszą ich tak proste i banalne gesty. Nie mogę się doczekać jak dalej potoczy się ich podróż w Amsterdamie. Trzymaj się ciepło! ~ A

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem!
    Jejciu, kochana, nawet nie wiesz, jak ja ci zazdroszczę talentu do pisania tak cudnych rozdziałów *.* Jest genialnie! Zresztą, uwielbiam twój styl pisania, mówiłam ci to już kiedyś? (pewnie tryliard razy). Wszystko tak lekko i przyjemnie się czyta, że aż chciałoby się więcej ^^
    Oby taka sielanka trwała wiecznie, naprawdę. Między Lisą a Michim jest tak pięknie, że po prostu serducho się raduje :) Pasują do siebie idealnie i chyba właśnie to w końcu nasza kochana bohaterka zrozumiała. Z drugiej strony, wydaje mi się, że temat Lucasa jest już zamknięty. Chociaż... mam nadzieję, że jakiegoś niespodziewanego zwrotu akcji i wybuchów nie przewidujesz :D
    Jestem strasznie ciekawa, co wyniknie z tego wyjazdu. Czyżby jeszcze bardziej ich do siebie zbliżył? Coś mi się wydaje, że na zwiedzaniu się nie skończy :D
    Czekam!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  9. Dlaczego Ty doprowadzasz mnie do takiego stanu? Dlaczego?! Przecież ja dostaję palpitacji serca, czytając nowe rozdziały. Między Lisą a Michim dzieje się tyle i istnieje tyle napięcia, że robi mi się gorąco od czytania wszystkich scen mających miejsce między tą dwójką. Uwielbiam <3
    W tym rozdziale chyba jednak więcej mamy do czynienia z wewnętrznymi rozterkami pani doktor. Nie dziwię jej się. Wybrać między stabilizacją i ułożonym życiem z Lucasem a szaleńczą miłością i zapewne nieustanną huśtawką wrażeń przy Michaelu jest trudną sztuką. To nie jest już nastolatka, a dojrzała i twardo stopająca po ziemi kobieta. To pewnie dlatego z trudem przychodzi jej podjąć odpowiednią decyzję. Obaj panowie mają w sobie coś, co ją kusi. Michael...Lisa będzie żałować odrzucenie jego uczuć przez całe życie, a przecież nie można wiecznie kierować się rozsądkiem. Jeśli zostanie z Lucasem to ma szansę na uniknięcie konfliktów z rodziną, być może w przyszłości jakieś wspólne dzieci zrekompensowałyby jej utratę Michiego..ale co to za życie, gdy maż ciągle by pracował, a dzieci nie widziałyby ojca całymi dniami. Koniec końców sądzę, że i tak by tego żałowała.
    Za to Michi.. to jest ktoś, kto na co dzień dawałby jej nowe życie. Sprawiałby, że na jej twarzy zagościłby uśmiech i wolałby pewnie rzucić skoki dla bycia z nią i ich dziećmi. To materiał na idealnego męża i ojca. Poza tym Lisa nigdy by się przy nim nie nudziła, bo dzielą pasje i mają podobny światopogląd. Tak, budzi się #teamMichael :))
    Jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tego weekendu w Amsterdamie. Wierzę, że to jakoś natchnie Lisę do zdecydowania. Ona właściwie już tę decyzję podjęła, ale musi ją sama zaakceptować. Mam jedynie nadzieję, że to, co się rodzi między tą dwójką nie zostanie zniszczone przez osoby trzecie a dziewczyna nie będzie miała kłopotów ze wzgl na przedwczesne "odkrycie" ich romansu.
    Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejny!
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
  10. Jestem, jestem, jestem. Już jestem.

    Mam nadzieję, że skończę pisać ten komentarz do 21:30, bo wiesz. AGENT. Więc powinnam zacząć już komentować, a nie gadać od rzeczy. Dlatego właśnie teraz, a raczej od następnego zdania zacznę wydawać swoje totalnie nieobkietywne opinie, w których będę opowiadać, dlaczego kocham to opowiadanie i dlaczego uważam Cię za jedną z najlepszych autorek na bloggerze.

    Okej, zaczynam. Rozdział oceniam jednak na 5+, bo każdy kolejny dzień od Kraftboecka jest katorgą i coraz gorzej to znoszę. Wielki minus za brak insynuacji odnośnie ich związku. To przecież już tradycja i nie wiem dlaczego tak mnie zawiodłaś!
    Dobrze, że nie zawiodłaś mnie resztą. Słowa: nie zawiodłaś to jednak zbyt słabe. Zaczorawałaś! Zaihipnotyzowałaś! Powaliłaś! Wciaż, od dwóch dni jestem poruszona tym rozdziałem. Tymi opisami, tych ich miłością. Tu nie ma słów. No nie ma. No mój podziw jest tak wielki, a szucenke jeszcze większy. Bo piszesz pięknie, tak mądrze, a prawda jest taka, że jesteś jeszcze, nie obraź się, gówniarą. Ale cholera, gówniary tak nie piszą. No przyznaj się, że masz 38 lat, a nie prawie 18!
    A tak na serio, a nie ja cały czas piszę serio. Jak ja mam ocenić na chłodno, bez emocji? No nie da się.

    Nienawidzę siebie za to, że gadam od rzeczy i nie komentuje rozdziału. Cholera, kurna.

    Nie tutaj, tęskniłem - ta wymiana złamała mi serce. Lisa, ty zimna, podła, wredna babo. Tak to nie może wyglądać. Bo ona go cały czas upokarza. Zrobiła z niego brzydką, nieładną tajemnicę. Gdyby zdecydowała się na to, co naszym zdaniem powinna to oszczędziłaby bólu wszystkim. Jej sumienie nie byłoby aż tak obciążone, Lucas nie byłby oszukiwany, a Michael.. Wiadomo.
    Może przesadzam.. Na pewno to robię, ale mam nieodparte wrażenie, że Lisa traktuje Michiego jak ostatniego idiotę. Nieobyty, mało dystyngowany, odrobinę mało rozgarnięty. A Lucas! Król, salonowy piesek. Trochę tekturowy. A Michi jest niebezpieczny, bo jest żywy. Prawdziwy, zakochany. Ale on nie jest idiotą. Niech ona to pamięta i przestanie być taką suką. Zaczyna mi brakować słów. To juz nie niezdecydowanie, to wyrachowanie. Z tym jest bezpiecznie, bogato, można się z nim pokazać, brylować w towarzystwie. A Michael? To gość, który zjeżdża na nartach z górki. Owszem, jest uroczy, ma fajne ciało, a Lisa z całą pewnością jest nim zauroczona. Tylko dlaczego Michael jest dla niej kimś, hmmm.., kimś gorszego rodzaju. Facet gorszego sortu. Tak nie powinno być. To jest złe, po prostu. Michi nie zasłużył.
    Pewnie jestem niesprawiedliwa. Zbyt ostra, ale to za dużo. Lisa musi się zdecydować, bo jeśli będzie to wszystko przeciągać w nieskończoność to traci ich obydwu. Czas chyba przestać być egoistką, która lubi wygodne życie, pozycje i pieniądze. Układy, bogate rodzinki. Może czas przestać myśleć tylko o bogactwie, firmach i tych wszystkich przyziemnych rzeczach? Bo to się robi i smutne i trochę żałosne. A Michi już cierpi, nieświadomie, ale jednak. Bo co jeśli Lisa nigdy się nie zdecyduje?
    Widać, że Michaelowi też trochę to wszystko ciąży.
    Czas decydować, a nie bawić się w życie.

    Jesteś świetną autorką Melania. Czasem żałuję, że muszę zwracać się do ciebie po pseudonimie, ale szanuję Twój wybór i prywatność. Chociaż ja i moje wewnętrzne oko już chyba wiemy, jak się na imię xd heh, jestem czarownicą.

    Zuzek, my--niepokonani.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej! ;*
    Matko Kochana...Jak Ty to robisz, co?! Jak Ty to robisz, co?! Przecież Ty tak płynnie swoje myśli przelewasz nam tutaj, budujesz taką atmosferę, że... ja nie mogę, normalnie! ;o
    Lisa, Michi... Sceny z nimi mnie zniewalają, dosłownie! Czytam tak łapczywie, że bardziej się nie da, a im więcej - tym dla mnie mniej. Aż się nie chce wierzyć, co ze mną robisz. ;o
    Emocje po prostu mną szargają, nie umiem wiecej napisać...
    Czekam na następny, buziam! ;**

    OdpowiedzUsuń
  12. Nawet nie myśl, że nas zanudzasz tą sielanką. Nic z tych rzeczy! :) Oby taka idylla trwała jak najdłużej. Lisa coraz bardziej myśli o tym, że mogłaby zostać z Michaelem i dać mu szczęście, ale nie tak łatwo jest zostawić dotychczasowe żyycie i... Lucasa. Bałam się przez chwilę, że dziewczyna się rozmyśli i nie pojedzie do Amsterdamu. Ale jednak dała radę :)
    Hm, mam nadzieję, że nie wpadniesz na pomysł, żeby zakończyć sielankę i zaserwować nam jakąś grubszą akcję.
    Czekam na kolejny rozdział :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Odcinek jak zwykle fantastyczny :)

    Biedna Lisa, zaczyna popadać w lekką paranoję ;) Prawdopodobieństwo, że ktoś znajomy zauważyłby ją z Michim na lotnisku albo w samolocie jest obiektywnie niewielkie. Ale rozumiem ją: w takich sytuacjach człowiekowi wydaje się, że nawet ściany mają oczy i uszy. Nie wiem, jak tam w popularnością Hayboecka w Austrii, ale już bardziej prawdopodobne wydaje się, że ktoś rozpoznałby sportowca, zrobił mu zdjęcie (na którym siłą rzeczy znalazłaby się również Lisa), wrzucił do neta... i przepis na tragedię grecką gotowy ;)
    Ale okej, nie snujmy mrożących krew historii podczas gdy Lisa i Michi ćwierkają sobie w Amsterdamie ;) Na razie jest różowo, jednak ta sielanka wcześniej czy później musi się skończyć - i ja obstawiam "wcześniej". Pytanie, które w nich pęknie. A może o wszystkim zadecyduje przypadek...

    Muszę powiedzieć, że w zasadzie podziwiam sposób, w jaki Michael znosi sytuację. Na razie czeka, bo - szczerze mówiąc - nie bardzo ma wybór, jednak sądzę, że do czasu. Chwilowo wystarczają mu ukradkowe spotkania, jakaś weekendowa wycieczka, ale pewnie chłop chciałby mieć jasną sytuację: Lisa zerwie zaręczyny i będzie z nim, czy też ostatecznie wybierze Lucasa. I na tym polu mogą już wkrótce pojawić się konflikty, o ile Lisa szybko nie podejmie decyzji, a na to się nie zanosi. Na razie Michi pozwala sobie jedynie na drobne prztyczki pod adresem Lucasa (sytuacja z pierścionkiem), ale żaden facet nie lubi być "tym drugim" ;D Ojj, czuję, że słodki weekend w Amsterdamie to preludium do czegoś o wiele mniej przyjemnego.

    Chciałabym jeszcze wrócić do postaci Lucasa, bo naszła mnie refleksja na jego temat. Wiesz, kogo on mi przypomina? Cala z „Titanica” ;) Facet tak „akuratny”, że słabo się robi; taki stworzony od linijki i cyrkla. Uporządkowany, nastawiony na robienie kariery i samorozwój. Mogący stanowić swego rodzaju oparcie dla kobiety, a jednocześnie... traktujący kobietę jak elegancki dodatek do siebie. Twój Lucas tak naprawdę nie przejmuje się emocjami Lisy. Ale nie postępuje tak, bo chce ją umyślnie zranić, po prostu się nad tym nie zastanawia. On wszystko, co związane z Lisą, robi, bo tak wypada. Wypada zaprosić ją na elegancką kolację, wypada oświadczyć się jej przy dźwiękach skrzypiec, wypada z nią zatańczyć, nawet wypada iść z nią do łóżka. Lucas działa, jakby był zaprogramowany, a nie był żyjącą istotą. Ciekawa jestem, czy zareaguje emocjami, gdy Lisa zacznie wymykać mu się z rąk. A może taką opcję też ma „wgraną”? :P
    Duże znaczenie ma tutaj chyba rodzina, w jakiej Lucas się wychowywał. Nie pamiętam, czy pisałaś coś o jego matce, ale o ojcu wspomniałaś, że jest właścicielem kliniki medycznej. Zatem jest człowiekiem ukierunkowanym na sukces i osiągnięcia zawodowe. A Lucas wpisał się w model syna idealnego, prawdopodobnie spadkobiercy interesu, bo też został lekarzem. Mogę się założyć, że ojciec zaszczepił w Lucasie przekonanie, że o pozycji mężczyzny świadczy jego status zawodowy i majątkowy. Że trzeba mieć dobrze płatny zawód albo własną dochodową firmę, eleganckie mieszkanie, dobry samochód, dobrze skrojone ubranie... I Lucas odhacza kolejne punkty na liście. Lisę traktuje podobnie – wypada mieć żonę.
    Tak sobie myślę, że gdyby Lisa zażyczyła sobie Porsche, prawdopodobnie by je dostała. Ale gdy życzy sobie zwykłego spaceru, pojawia się problem.

    Dobrze, już nie zanudzam^^ Czekam niecierpliwie na kolejny odcinek, a chwilowo idę poprawiać "swojego" Petera ;D

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak strasznie Cię przepraszam, że nie byłam pod poprzednim, ale ostatnio chodzę taka zdenerwowana i nie chciałam tej złości przelewać na Ciebie.
    Poprzedni rozdział tak samo jak ten - mistrzostwo.
    Zastanawiam się jak Ty to robisz. Jesteś młodsza ode mnie (jak 90% osób, które piszą ff o skokach), a piszesz tak pięknie, tak cudownie... Zachwycasz mnie na każdym kroku.
    Uwielbiam taką sielankę i mogłabym ją czytać na okrągło! Mam jednak nadzieję, że Lisa szybko podejmie jak najlepszą decyzję (wszyscy wiemy co mam na myśli :))
    Czekam na kolejny i tym razem nie spóźnię się (a już na pewno nie aż tak bardzo!)
    Całuję i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  15. Lisa tak się męczy, denerwuje, stresuje, a wystarczyłoby kopnąć swojego narzeczonego i rzucić się tak już oficjalnie na Michiego, a nie musiałaby biedna na tym lotnisku tyle nerwów sobie psuć xd No ok., ale ja tak piszę, a przeciez doskonale wiem, że to wcale nie jest takie proste. Sama nie wiem czy to dobrze, że jednak udało im się przemknąć tak spokojnie. Czasami nachodzi mnie myśl, czy nie lepiej by było, gdyby ta ich wzajemna fascynacja się tak publicznie wydała. Może to by zmusiło Lisę do działania? Nie mówię oczywiście o tym, by biedny pan doktor dowiadywał się o nowej miłości swojej narzeczonej na przykład z gazet, ale gdyby tak Michiego i Lisę przyłapał ktoś znajomy, może Lisa miałaby motywację, co by wreszcie się określić, dookreślić, dokonać wyboru, whatever. No a tak to jest takie nic.
    Ciekawe czy oni jednak ten Amsterdam trochę pozwiedzają. Chyba nie zdziwiłabym się bardzo, jeśli większośc czasu spędzą jednak w hotelu, zwłaszcza, że ten hotel taki bajerancki.
    Gosh, ja ich razem uwielbiam. W sensie Lisę i Michiego. Te ich rozmowy, to jak uroczo na siebie reagują, jak jedno podpuszcza drugie, jak łatwo potrafią się zrozumieć – wow, to musi być love forever. Nie widzę innej opcji, czaisz, Lisa? Łoł, a może ten Amsterdam jakoś Lisunię natchnie do podjęcia TEJ decyzji. Mam na mysli jedyną słuszną decyzję, a więc oficjalne zaklepanie sobie przez Lisę Michaela XD Oni muszą być razem. Bo jakikolwiek inny paring złamie mi serce. Ja wiem, że Lucas w sumie niczego złego nie zrobił i jest spoko… ale Michi bije go na głowę… bo jest taki przegenialny, przewspaniały i tylko można go zachwalać i wychwalać. Ode mnie w stronę tego Twojego Michiego same ochy i achy lecą. A do Lisy mam apel o rozsądne działanie, co by jak najmniej ludzików skrzywdzić :D
    Czekam na kolejny, tak bardzo, bardzo niecierpliwie!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  16. Hej!
    Rozdział przeczytamy juz bardzo dawno 😞 ale nauka i te sprawy.
    Przepraszam!
    Rozdział jest świetny! Podoba mi się, jak zresztą wszystko co tutaj napiszesz 😆
    Nasza dwójka nareszcie jest sama *-* i to mi się podoba! Chociaż myśli Lisy często zjawiają się obok Lucasa. Ale może to tylko wyrzuty sumienia? Oby tak!
    Mam nadzieję, ze ten wyjazd tylko upewni nasza bohaterkę co do uczuć do Michaela i zdecyduje w końcu z kim chce być.
    Czekam!
    Buziak :*

    OdpowiedzUsuń
  17. Heej :) kiedy kolejny??

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy