Miłość
to nie tylko wyznanie drugiej osobie, że się ją kocha. Słowna
deklaracja to dopiero początek, po którym przychodzi czas na to,
aby to uczucie okazywać. Codziennie, w każdej sytuacji zwykłego
życia. Nie wystarczy powiedzieć komuś, że się go kocha, żeby go
przy sobie zatrzymać. Przekonałam się o tym wiele razy w ciągu
ostatniego roku. Zrozumiałam również, że nie jest łatwo być w
związku, a przecież mogłoby się wydawać, że mam to opanowane do
perfekcji, skoro tylko niewielką część dorosłego życia
spędziłam jako singielka. Rzecz w tym, że nigdy nikogo nie
kochałam tak jak Michiego i nigdy na nikim nie zależało mi tak jak
na nim. Nie mogę powiedzieć, że życie z nim wygląda jak w bajce,
w której wszystko zawsze idealnie się układa. Na początku
wyobrażałam sobie, że tak właśnie będzie, ale rzeczywistość
szybko dała o sobie znać. A mnie to wcale nie przeszkadzało i nie
przeszkadza do tej pory. Uwielbiam to, że Michi ma w każdej kwestii
swoje zdanie, często różne z moim. Uwielbiam to, że czasem się
kłócimy, tylko po to, żeby chwilę później móc pocałować się
na zgodę. Uwielbiam to, że bycie z nim wymaga ode mnie wyrzeczeń i
poświęceń. Uwielbiam to wszystko, bo dzięki temu wiem, że nasz
związek żyje i że mój partner nie jest pozbawionym emocji
posągiem, jakiego czasem przypominał Lucas, ale prawdziwym
mężczyzną, który jest ze mną, bo mnie kocha, a nie dlatego, że
przynosi mu to materialne korzyści.
Wiele
się zmieniło w ciągu ostatniego roku. Wiedeń przestał być moim
ukochanym miastem, a zaczął kojarzyć się z pustym mieszkaniem,
które czekało na mnie za każdym razem, gdy wracałam od Michiego.
Z ojcem, który pomimo swoich wcześniejszych deklaracji nie umiał,
a nawet nie chciał zaakceptować mojego związku z kimś zajmującym
się tak niepoważną profesją, za jaką uważał skoki narciarskie.
Z mamą, która nie potrafiła stanąć w tym sporze po mojej stronie
i spróbować przekonać ojca do Michaela. Ze znajomymi, dla których
moje porzucenie narzeczonego-lekarza dla sławnego sportowca stało
się sensacją roku. Po zakończeniu sezonu zimowego, w trakcie
którego Michiemu udało się ponownie wygrać Turniej Czterech
Skoczni, zdobyć tytuł Mistrza Świata oraz wywalczyć Kryształową
Kulę, podjęłam ostateczną decyzję o przeprowadzce do Linzu. Nie
tylko dlatego, że od tej pory to tam Michi miał spędzać większość
czasu na treningach. Miałam już dość ojca, który, dowiedziawszy
się o zarobkach mojego ukochanego, zupełnie niespodziewanie
zaprosił nas na kolację oraz znajomych, którzy z podobnych
względów już od dłuższego czasu stawali się coraz bardziej
natarczywi z telefonami i wiadomościami – jedna koleżanka ze
studiów spytała nawet nieśmiało, czy nie zechciałabym w jej
imieniu poprosić Michiego, aby został ojcem chrzestnym jej nowo narodzonego synka. Moje życie było dużo lepsze, kiedy
przebywałam w Linzu. Miałam tam Leah, wprawdzie bardziej niż
zwykle zajętą Andreasem, odkąd zakończył karierę i wziął z
nią ślub, ale zawsze gotową znaleźć dla mnie trochę czasu,
rodziców Michiego, którzy traktowali mnie jak rodzoną córkę, no
i samego Michiego, z którym nienawidziłam się rozstawać. Właśnie
dlatego opuściłam Wiedeń bez większego żalu. Teraz, gdy mieszkam
u Michaela, nie rozstajemy się praktycznie wcale. Jego mieszkanie
wprawdzie nie jest tak przytulne jak moje, ale nie narzekam na nie,
bo wyprowadzka z niego to tylko kwestia czasu – nasz nowy dom,
który urządzę całkowicie po swojemu, już zaczął się budować
na przedmieściach Linzu, niedaleko domu Leah i Andreasa oraz
znacznie bliżej domu rodziców Michiego niż apartament w centrum
miasta.
Czasem
jednak wracam do Wiednia pod mniej lub bardziej ważnymi pretekstami.
Tak jak teraz, kiedy przyjechałam tu po to, aby ostatecznie załatwić
sprawy związane ze sprzedażą mojego mieszkania, chociaż równie
dobrze mogłam zrobić to na odległość. Jestem wdzięczna
Michiemu, że nie ma mi za złe sentymentów i że zazwyczaj
towarzyszy mi w tych krótkich odwiedzinach. Tym razem również
przyjechał do Wiednia ze mną. Co więcej, sam namówił mnie na
przechadzkę po ogrodach Pałacu Schönbrunn. O dziwo, nie roi się w
nich od turystów, chociaż dzień jest piękny. Promienie majowego
słońca przyjemnie muskają skórę na moich odkrytych ramionach,
podobnie jak płatki róż kwitnących na bujnych krzewach.
Przechadzając się między nimi wdycham ich zapach, który kojarzy
mi się z dzieciństwem. To tutaj w wolnych chwilach przychodziłam z
mamą. Uwielbiałam chować się przed nią w labiryntach i innych
zakamarkach ogrodu. Przed Michim nie mam zamiaru uciekać. Ściskam
jego dłoń, żeby uniemożliwić ucieczkę również jemu, chociaż
wiem, że nie ma zamiaru jej podejmować. A raczej wiedziałabym w
każdej innej sytuacji, bo teraz, gdy patrzę w jego od rana
zamyślone oblicze, ogarniają mnie wątpliwości.
—
Michi, wszystko w porządku? — pytam wreszcie, kiedy orientuję
się, że w ogóle nie słucha mojej opowieści o nieszczęśliwym
życiu cesarzowej Sissi.
Robi
jeszcze dwa kroki naprzód, nim zauważa, że ja stoję w miejscu.
Odwraca się w moją stronę ze zdezorientowaniem wymalowanym na
twarzy.
—
Słucham? Mówiłaś coś?
Przewracam
oczami, bo nie mogę się powstrzymać przed okazaniem irytacji.
Chwilę później czuję z tego powodu wyrzuty sumienia, dlatego
pytam:
— O
czym tak rozmyślasz?
— O
niczym — odpowiada, tym razem natychmiast.
Nie mam
ochoty na taką rozmowę. Posyłam mu pobłażliwe spojrzenie, po
czym mijam go, kierując się w stronę pergoli porośniętej różami.
— Daj
znać, jak zechcesz normalnie pogadać — dodaję na odchodnym.
W
cieniu pergoli wdycham chłodniejsze powietrze. Nie lubię, kiedy
ukrywa przede mną swoje problemy i nie lubię też naciskać na
niego, żeby mi je wyjawił. Boję się, że teraz znów może
chodzić o Stefana, z którym w ostatnim czasie nie dogaduje się
najlepiej. Kraftowi ciężko jest przyjaźnić się z Michim, odkąd
ten jest ze mną, natomiast Michi nie przyjmuje tego wiadomości i
robi wszystko, aby tę przyjaźń kontynuować. Wspieram go przy tym,
jak mogę, ale czasem po prostu mam dość. Stefan widzi we mnie
rywalkę i z tego powodu nie potrafię żywić do niego pozytywnych
uczuć. To trudne doradzać Michiemu, w jaki sposób może ratować
tę przyjaźń, podczas gdy w głębi duszy chciałabym, żeby się
skończyła.
Słyszę,
że idzie za mną, dlatego zwalniam kroku, dając mu szansę, aby
mnie dogonił.
—
Lisa... — Niespodziewanie łapie mnie za rękę.
Odwracam
się z nadzieją, że przemyślał sprawę i zechce ze mną
porozmawiać. Jestem zaskoczona, kiedy mój wzrok nie napotyka jego
twarzy na tym samym poziomie co zawsze. Mija dłuższa chwila, nim
orientuję się, że to dlatego, że klęczy przede mną na jednym
kolanie, jedną dłonią wciąż ściskając moją rękę, a w
drugiej trzymając czerwone pudełeczko.
— O
Boże... — to jedyne, co jestem w stanie wydusić ze ściśniętego
gardła.
Na
chwilę wypuszcza z uścisku moją dłoń i otwiera pudełeczko, a
wtedy moim oczom ukazuje się najpiękniejszy pierścionek, jaki w
życiu widziałam. Jest wąski, wykonany z białego złota, a na jego
środku umieszczony jest mały brylant. Skromny, ale właśnie ze
względu na ten minimalizm taki gustowny. Jak sam Michi kiedyś
określił, doskonale pasujący do mojej dłoni. Po prostu idealny.
—
Liso Meyer, czy zechcesz zostać moją żoną?
Jego
pytanie zadane drżącym głosem wyrywa mnie z zamyślenia. Patrzę
na niego, na mężczyznę będącego miłością mojego życia, który
teraz jest zdenerwowany bardziej niż przed oddaniem skoku w drugiej
serii konkursu mistrzostw świata i zastanawiam się, jak to jest
możliwe, że w ogóle ma jakieś wątpliwości co do tego, jak
będzie brzmiała moja odpowiedź.
— Tak
— mówię bez chwili zastanowienia.
Szeroki
uśmiech natychmiast rozjaśnia jego twarz. Podrywa się z ziemi i
nim zdążę się zorientować w sytuacji, całuje mnie namiętnie.
—
Kocham cię — wyznaje pomiędzy pocałunkami.
— Ja
ciebie też — odpowiadam.
Zakłada
pierścionek na mój palec dopiero po chwili, a potem kontynuuje
przerwany pocałunek. Moje stopy twardo stoją na ziemi, a mimo tego
czuję, jakbym ze szczęścia unosiła się w powietrzu.
Najpiękniejsze miejsce w moim ukochanym mieście, różana pergola
odgradzająca nas od całego świata i prześliczny pierścionek –
oświadczyny Michiego nie mogły być bardziej idealne. Delikatnie
odsuwam się od niego i głaszczę jego policzek.
—
Jesteś cudowny — mówię, a uśmiech, jaki te słowa wywołują na
jego twarzy, jest jeszcze piękniejszy niż pierścionek, który przez
chwilą dostałam. — Od jak dawna to planowałeś?
— Od
bardzo dawna — odpowiada z lekkim zakłopotaniem. — Chciałem to
zrobić już ostatnio, gdy jechałaś do Wiednia, ale pogoda była
paskudna i wiedziałem, że nie dasz się namówić na spacer.
Wybucham
śmiechem, dzięki czemu Michi nieco się rozluźnia. Wciąż jest
jednak mocno przejęty i zdenerwowany.
—
Przestań się już tak stresować — ganię go żartobliwym tonem.
—
Łatwo ci powiedzieć, skoro masz już doświadczenie w zaręczynach.
To mój pierwszy raz, pamiętasz?
— A
pamiętasz, że dla mnie tamten raz już się nie liczy? Zresztą i
tak przebiłeś Lucasa – nie mogłabym sobie wyobrazić lepszych
oświadczyn.
—
Cieszę się. Ale to dopiero początek niespodzianek — mówi z
szelmowskim uśmiechem.
—
Tak? A co jeszcze zaplanowałeś?
Nie
otrzymuję odpowiedzi na to pytanie. Michi chwyta moją dłoń i
rusza w stronę wyjścia z pałacowych ogrodów. Przez chwilę mu się
opieram, chcąc, żeby zdradził mi tajemnice już teraz, ale on
okazuje się silniejszy. Dlatego przyspieszam kroku i zrównuję się
z nim. Przemierzamy ścieżkę razem, przytulając się do siebie. Ku
niespodziankom i ku naszej wspólnej przyszłości.
KONIEC
*
Może na początek, zanim całkiem się rozpłaczę, opowiem Wam coś o początkach tej historii. To był koniec zimy 2015 roku. Miałam szesnaście lat i przeżywałam pisarski zastój. Byłam też wtedy totalnie zakochana w Michim i każdą wolną chwilę poświęcałam na snucie opowieści miłosnych z nim i ze mną w rolach głównych. Szukałam w internecie jakichś fan fiction o nim, ale nie znalazłam wtedy nic ciekawego, więc stwierdziłam, że nie ma innego wyjścia - muszę zacząć pisać własne. Tak też zrobiłam. Połączyłam zauroczenie z pasją i w ten oto sposób powstał początek Ciepła twoich słów. Napisałam prolog, rozdział pierwszy i początek drugiego i na tym się skończyło. Do pisania wróciłam dopiero latem, już sama nie pamiętam, dlaczego, bo przecież ze skokami lato ma niewiele wspólnego. Po długich rozmyślaniach założyłam bloga i zaczęłam spędzać długie godziny na rozsyłaniu linka do niego oraz na czytaniu Waszych opowiadań. Teraz, po niespełna półtora roku, mogę stwierdzić, że tamtego lipcowego dnia podjęłam jedną z najlepszych decyzji w całym moim życiu. Poznałam niesamowite osoby, od których usłyszałam masę miłych słów i które utwierdziły mnie w przekonaniu, że pisanie to właśnie to, co chcę robić w życiu. Dziękuję Wam za to, że byłyście tu ze mną przez cały ten czas, dodawałyście motywacji i wspierałyście w gorszych chwilach. Bywały momenty, kiedy czytając Wasze komentarze po prostu płakałam ze wzruszenia. Na samym początku mówiłam, że piszę to opowiadanie tylko i wyłącznie dla siebie, ale potem to się zmieniło. Zaczęłam pisać również dla Was, czasem nawet bardziej niż dla samej siebie. To miała być tylko prosta historia, którą będzie się pisało łatwo i przyjemnie, a skończyło się na tym, że włożyłam w nią całe swoje serce i zostawiłam w niej spory kawałek siebie.
Szczególne podziękowania chciałabym skierować do Annie Kannie - za wszystkie Twoje komentarze, które czytałam po kilka razy, za rozmowy na Twitterze i Facebooku, które sprawiają, że czuję się lepiej nawet w ciężkich momentach, za całe wsparcie, jakiego mi udzielasz, za motywacyjne kopy i w ogóle za to, że weszłaś tu pewnego dnia, zostawiłaś komentarz i dzięki temu mogłam poznać najlepszą IBF, jaką tylko mogłam sobie wymarzyć; oraz do moich przyjaciółek Agaty, Agaty i Emilki, za Waszą cierpliwość do mnie nawet w momentach, gdy to opowiadanie było jedyną rzeczą, o jakiej potrafiłam z Wami rozmawiać i za wszystkie rady, jakich mi udzieliłyście.
Te cztery osoby odegrały największą rolę w tworzeniu tego opowiadania, ale gdyby nie komentarze Was wszystkich, to zabrakłoby mi motywacji do pisania pewnie gdzieś w okolicach piątego rozdziału, dlatego DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ I JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM ♥ Zakładając tego bloga nie miałam pojęcia, że będzie się on cieszył takim zainteresowaniem, dlatego teraz cieszę się jeszcze bardziej.
Kocham tę historię i dlatego ciężko jest mi się z nią rozstawać. Ciężko jest mi w ogóle uwierzyć w to, że to już jej koniec. Na pewno wrócę do niej niejednokrotnie i mam nadzieję, że Wy też to zrobicie. A tymczasem zapraszam Was na mojego nowego bloga, na którym już wkrótce zacznę publikować nowe opowiadanie: MELODIA PRZESZŁOŚCI. Póki co nie ma tam jeszcze pierwszego rozdziału, ale możecie zapoznać się z bohaterami i zostawiać adresy swoich blogów w zakładce Informowani.
Na koniec mam do Was małą prośbę. Czy każda z Was może zostawić pod tym postem komentarz? Nie musi być długi, wystarczy jedno zdanie wyrażające Waszą opinię o tym opowiadaniu albo zawierające refleksję odnośnie jego. Ja pisałam tutaj do Was przez półtora roku i poświęciłam na to setki godzin, dlatego będzie mi bardzo miło, jeśli Wy poświęcicie dla mnie chwilkę.
To chyba wszystko, co chciałam napisać. Nie żegnam się z Wami, ale mówię: DO ZOBACZENIA!